Recenzja: Pro Evolution Soccer 2011 (PS3)
"Engineered for freedom" - właśnie taki slogan towarzyszył od początku najnowszej odsłonie Pro Evolution Soccer. Odsłonie, która jak co roku miała doczekać się rewolucyjnych zmian na miarę obecnej generacji i powalczyć o odzyskanie zaufania fanów. Obiecanki, cacanki? Nie tym razem.
Shinji "Seabass" Takatsuka jeszcze kilka lat temu traktowany był przez wielbicieli wirtualnego wydania footballu jak bóg, a Ci najbardziej ortodoksyjni byli gotowi stawiać mu ołtarz. Niestety, odgrzewanie coraz mniej strawnego kotleta mocno podważyło jego boską pozycję. Wydawało się wręcz, że seria, za która jest odpowiedzialny, z roku na rok zjeżdża po równi pochyłej i nie ma żadnych szans, aby nawiązała rywalizację z rosnącą w siłę konkurencją. Jakież było moje zdziwienie, gdy po kilkunastu rozegranych meczach w Pro Evo 2011, znów poczułem specyficzny feeling wywołujący bardzo pożądane uzależnienie - syndrom "jeszcze jednego meczu". Nie ma się co oszukiwać - takiego skoku jakościowego w Pro Evo dawno nie było i wcale nie chodzi mi tu o wrażenia audio wizualne, ale o ogromne zmiany, jakie zaszły w samej rozgrywce. Czy to wystarczyło, aby zdetronizować obecnego na rynku króla?
Pozwólcie, że zanim odpowiem na to pytanie, skupie się na zmianach, które już przy pierwszym kontakcie z grą atakują nasze gałki oczne. Pamiętacie archaiczne menu, jeden z najbardziej charakterystycznych elementów kolejnych odsłon Pro Evo? Każde dziecko wie, że cukierek opakowany w ładne sreberko smakuje lepiej niż zwykły lizak kupiony w osiedlowej Biedronce. Konami albo nie miało odwagi wprowadzić w tym elemencie drastycznych zmian, albo zatrudniało ludzi, którzy o projektowaniu menu wiedzieli tyle, co ja o uprawie drzew kauczukowych w Południowej Ruandzie. Całe szczęście ktoś w końcu się tym zajął, dzięki czemu menu począwszy od wyboru trybów gry, przez ustawienia meczu, a na ekranie wyboru taktyk kończąc, prezentuje się nowocześnie i przejrzyście, zwiastując nadejście nowej jakości. Z kolejnymi nowościami spotykamy się jeszcze na ekranie wyboru formacji. Oprócz całej masy suwaków i opcji taktycznych mających wpływ na linię defensywy, pressing czy częstotliwość, z jaką zawodnicy będą wymieniali się pozycjami, możemy także ustalić styl gry w zależności od sytuacji na boisku. Game Plan pozwala nam na stworzenie własnego schematu akcji, który za pomocą jednego przycisku będziemy mogli uruchomić podczas meczu. Oczywiście nie daje on nigdy 100% skuteczności, bowiem zależy od wielu czynników, na które wpływu już nie mamy, ale i tak jest to bardzo interesująca innowacja. Tak samo jak intuicyjne przesuwanie zawodników na schemacie prezentującym murawę.
Po przebrnięciu przez ustawienia możemy w końcu skupić się na tym, co dzieje się na boisku. A tu zmiany również są kolosalne. Nowe, telewizyjne ujęcie kamery, które po gwizdku wędruje do góry to tylko drobny szczegół w porównaniu z całą masą nowych animacji. Zapomnijcie o pokracznym biegu, który przez kilka lat wywoływał salwy śmiechu wśród fanów konkurencji. Wszelkiego rodzaju strzały, podania, faule czy upadki na murawę zostały dopracowane w najdrobniejszych szczegółach, co widać zwłaszcza na replayach, które w tej odsłonie gry grzech przerywać. I nie chodzi tu nawet o soczyste wjazdy wślizgiem, po których nasz rywal gryzie trawę, ale o zwykłe wybicia z rytmu, wejścia ciałem czy nawet delikatne podstawienie nogi w odpowiednim momencie. Wrażenie robi również sposób, w jaki po boisku poruszają się największe gwiazdy światowego footballu. W ich przypadku nie trzeba nawet patrzeć na twarze, które notabene są rewelacyjnie odwzorowane (nawet Żewłakow daje radę), aby rozpoznać, kto w danym momencie prowadzi gałę.
Niestety, o ile o oprawie mogę wypowiadać się w samych superlatywach (no może poza stadionami, które od lat niewiele się zmieniają), tak z dźwiękiem nie wszystko gra jak należy. Komentarz po raz kolejny jest nudny jak flaki z olejem (już chyba wolałbym słuchać wywodów Jacka Gmocha), nie wspominając nawet o tym, że konkurencja od kilku lat może pochwalić się lokalizacją na nasz rynek. Na stadionach pojawiło się kilka nowych przyśpiewek, ale wciąż brakuje im trochę do perfekcji. Cieszą za to hymny odgrywane przed meczami narodowych jedenastek i co napawa dumą - nie zabrakło również Mazurka Dąbrowskiego. Przejdźmy jednak do mięska, czyli szeroko rozumianej rozgrywki. Zapowiadana wszem i wobec wolność i swoboda w sposobie rozgrywania piłki jest oczywiście widoczna (kontrola w 360 stopniach w końcu działa jak należy), choć wciąż istnieje pewien margines asekuracji. Podania nawet z najbardziej ekwilibrystycznych pozycji bardzo często trafiają do adresata, a lekkie tąpniecie "iksa" i tak skieruje piłkę do najbliższego towarzysza z drużyny - wystarczy tylko wybrać właściwy kierunek. Pasek mocy, który ładuje się teraz przy zagraniach jest bardzo przydatny, jednak trzeba wyuczyć się na nowo wszystkich zależności, w tym także umiejętnego korzystania z manuala, który ukryty został pod jednym ze spustów. Zabójcze stały się mocne zagrania trójkątem do wychodzących na wolne pole napastników, ukrócono za to rajdy bokami, którymi bardziej doświadczeni gracze siali spustoszenie na turniejach. Tym razem gra na szybkich skrzydłowych nie przynosi już takich korzyści, dzięki czemu rozgrywka stała się dużo mniej schematyczna, a konstruowanie akcji ciekawsze. Warto też dodać, że gwiazdy pokroju Messiego czy Ronaldo nie są nadludźmi, jak to często miało miejsce w poprzednich odsłonach gry (pamiętacie Batistutę i Adriano?). Fakt, potrafią zakręcić niemal każdym obrońcą (zwody przypisane do prawego analoga wykonuje się z wyczuciem), jednak podwojone krycie i skracanie pola gry bardzo skutecznie powstrzymuje przed szarżą największych cyborgów. Łatwo nie jest też z innego względu - mając obrońcę na plecach bardzo ciężko jest strzelić gola (bomby panu bogu w okno są na porządku dziennym).
Dlatego dużą rolę odgrywa teraz szybka wymiana piłki (klepka daje radę) i szukanie sobie czystej pozycji do oddania strzału. A gdy taki już wejdzie - czapki z głów. Bramki, jakie padają w Pro Evo 2011 są nieprzeciętnej urody, choć nie raz przyjdzie nam też strzelić przysłowiowego kapcia. Tak czy siak, radość z trafiania do siatki jest ogromna i w tym aspekcie konkurencyjna FIFA może czyścić buty produkcji Konami. Oczywiście wiąże się to z jeszcze jednym aspektem gry -przypadkowością. W FIFIE element ten ma bardzo marginalne znaczenie, podczas gry w Pro Evo, każdy kolejny mecz może nas zaskoczyć czymś, czego byśmy się nie spodziewali (czasem niekoniecznie in plus). Dla jednych będzie to wadą, a dla innych zaletą, więc w tej kwestii każdy powinien sam odpowiedzieć sobie na pytanie, którą z opcji preferuje. Oczywiście jest sporo mankamentów, które należy jeszcze poprawić. Posyłanie górnych piłek nie do końca "działa" jak należy (często zawodnik zagrywa zupełnie gdzie indziej niż mu wskazaliśmy), a piłkarze o słabszych statystykach nie grzeszą inteligencją, popełniając takie błędy, że człowieka krew zalewa. Jest to zauważalne zwłaszcza w trybie Become a Legend (gramy jednym zawodnikiem), gdzie nasi partnerzy sprawiają momentami wrażenie jakby znaleźli się na boisku przez przypadek. Nie poraża też SI naszych komputerowych przeciwników. Nawet na wyższych poziomach trudności akcje przez nich konstruowane przebiegają zazwyczaj na jedno kopyto, a przebłyski geniuszu zdarzają się im bardzo rzadko. Szkoda też, że nie popracowano nad bramkarzami - jest lepiej niż w zeszłym roku, ale zbyt często w siatce lądują zwykłe farfocle, o wybijaniu piłki wprost pod nogi napastników rywala nawet nie wspominając. Na niekorzyść wypadło też kombinowanie z kamerą "wide". Fakt, ujęcie jest teraz dużo bardziej efektowne, jednak będąc w okolicach trybun, powinno skupiać się bardziej na murawie. Nie można też nie wspomnieć o archaizmach pokroju owczego pędu do piłki, co w przypadku wyjścia z bramki golkipera kończy się często utratą bramki. Wprawdzie wciąż możemy skorzystać z super cancela, jednak umiejętnie potrafią go stosować głównie bardziej doświadczeni gracze.
W ten oto sposób doszliśmy do trybów rozgrywki, które w tegorocznej odsłonie gry zostały po raz kolejny wzbogacone. Oprócz wspomnianego Become a Legend cieszy niezmiernie licencja na Ligę Mistrzów, Copa Libertadores (klubowe rozgrywki drużyn z Ameryki Południowe) i Ligę Europejska, choć ta ostatnia wciąż pojawia się jedynie w trybie Master League. Ten zaś doczekał się w końcu małej rewolucji, o której niegdyś fani mogli tylko pomarzyć. Mowa oczywiście o możliwości wystartowania ze swoim zespołem w rozgrywkach sieciowych. O ile cała konstrukcja trybu niewiele się zmieniła (startujemy z zespołem składającym się z ciapciaków, zarabiamy "kasę", kupujemy nowych zawodników itd.), o tyle gra z przeciwnikiem, który nabył już porządnych grajków jest delikatnie mówiąc drogą przez mękę. Pocieszeniem dla najbardziej sfrustrowanych niech będzie fakt, że granie przez Siec zostało potraktowane przez Konami bardzo poważnie, co z kolei wpłynęło na niewielką ilość lagów. Inna sprawa, że w kwestiach licencyjnych Konami wciąż zawodzi. W lidze angielskiej sierotka Marysia wylosowała tym razem dwa zespoły - Manchester United i Tottenham Hotspur. Ze słabszych zespołów okrojona została również liga hiszpańska i choć wciąż możemy cieszyć się wszystkimi zespołami z Holandii, Francji i Włoch (plus wybrane ekipy z Europy), to patrząc na konkurencje nie jest to powód do dumy.
Odpowiadając na pytanie postawione we wstępie: Pro Evolution Soccer 2011 mimo ogromnej ilości miodu, jaką daje rozgrywanie akcji i strzelanie bramek, wciąż pozostaje za plecami swojego konkurenta, czyli FIFY od Electronic Arts i pragnąłbym zaznaczyć to bardzo jasno i klarownie. Jednak odległość jaka w ostatnich latach dzieliła obie produkcje mocno się zmniejszyła i jeśli seria Konami podtrzyma tegoroczny progres, w przyszłym roku pozycja FIFY może zostać zachwiana. Póki co cieszmy się jednak z tego, że mamy na rynku dwie, bardzo dobre produkcje traktujące o jednym z najbardziej popularnych sportów na świecie. Produkcje, które wbrew pozorom różnią się od siebie diametralnie, celując w zupełnie inne gusta.
Ocena - recenzja gry Pro Evolution Soccer 2011
Atuty
- Zmiany w gameplayu
- ML: Online
- Animacja zawodników
- Game Plan
Wady
- Komentarz
- Licencje
- Bramkarze
- Archaizmy
Konami wreszcie zabrało się na poważnie za Pro Evo, co skutkuje bardzo udaną odsłoną przygotowaną na rok 2011. Król nie wrócił, ale mocno walczy o powrót.
Przeczytaj również
Komentarze (41)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych