Recenzja: Castlevania: Lords of Shadow (PS3)

Recenzja: Castlevania: Lords of Shadow (PS3)

Pyszny. | 20.10.2010, 21:56

Jeżeli jesteś ortodoksyjnym fanem klasycznej Castlevanii, lepiej nie czytaj tej recenzji. W najnowszej grze Konami porzuciliśmy bowiem cały dorobek tej zacnej serii, nie licząc kilku nawiązań. Produkcja stanowi połączenie najlepszych cech gatunku slasherów, choć niestety w dalszym ciągu nie ma mowy o zdetronizowaniu faworyta w postaci God of War.

I proszę nie zarzucać mnie dennymi farmazonami, iż "Castlevania to tytuł zupełnie inny, to wcale nie slasher tylko przygodowa gra akcji", bo robi mi się po nich niedobrze. Grając w Lords of Shadow zapomniałem o Castlevanii w 2D. Na ustach redaktorów PS3Site od kilku dni widnieje tylko jedno imię. Gabriel. Gabriel Belmont. Zapamiętajcie to imię i nazwisko.

Dalsza część tekstu pod wideo

Jasna sprawa, Lords of Shadow wcale nie jest pierwszą odsłoną Castlevanii wykreowaną w trójwymiarze, o nie. Nie da się jednak ukryć, że to pierwsza tak wspaniale zrealizowana w 3D produkcja z nazwą Castlevania w tytule. Seria bardzo luźna trzyma się swych kultowych korzeni. Choć nie ukrywam, kilka razy fani poprzednich odsłon będą z uśmiechem na ustach śledzić wydarzenia na ekranie telewizora. Owe nawiązania zostały może przemycone bardzo prostacko, ale też nikt nie wymagał od produkcji Mercury Steam cudów fabularnych. Ma być szybko, intensywnie i przystępnie dla każdego, zarówno dla gracza hardkorowego, jak i casuala. I tak w istocie jest. Jeżeli gra jest slasherem, oczekuję od niej szybkiej i niezobowiązującej rozgrywki, która będzie świetnie wyglądać i zmusi mnie do wykrzyknięcia słowa "wow!". A jeżeli całość trwa do tego prawie 18 godzin, to już w ogóle cud, miód i orzeszki ziemne. Tak, właśnie tyle czasu zajęło mi ukończenie Castlevanii: Lords of Shadow. I wiecie co? Na pewno ukończę ją więcej niż raz. A to w dzisiejszych czasach ogromny komplement.

Chwila oddechu, bo zabrzmiało jakbym miał już kończyć. A to przecież dopiero początek mej tyrady. W fabułę się nie zagłębiamy, albowiem historia Rycerzy Światła walczących ze sługami Władców Ciemności w obronie słabych i uciśnionych, oraz osobista krucjata głównego bohatera, którego ukochana zabita została przez potwory, potrafi momentami obrazić inteligencję przeciętnego zjadacza chleba. W skrócie, Gabriel chce odnaleźć trzy części magicznej maski, która podobno ma moc wskrzeszania umarłych. Wszystko dla żony, dla miłości. Ojej. Choć specjalne listy odnajdywane przy ciałach poległych rycerzy naszego bractwa momentami mogą stworzyć złudne wrażenie uczestnictwa w czymś ambitnym, to fakt. Przerywniki filmowe w najnowszej Castlevanii są świetne. Wyglądają bardzo ładnie, opowiadają ciekawe mini-historie i... zwyczajnie chce się przechodzić grę tylko po to, by zobaczyć jaki filmik przygotowali dla nas autorzy. Przy okazji, kogo w slasherach obchodzi złożoność fabuły? Ważne, by została dobrze (ewentualnie epicko, jak w God of War) podana. Kto sądzi inaczej, nie rozumie sensu istnienia owego gatunku. Ale jak to mówią, ilu graczy tyle opinii...

Nikt nie ukrywa, że Castlevania posiada naleciałości z przygód Kratosa. Tytuł Konami przejął nie tylko system walki, ale również charakter broni, z tą tylko różnicą, że Gabriel posługuje się wmontowanymi w łańcuchy świętymi krzyżami otrzymanymi w zasługi od Bractwa Światła (brrr). Czyli klimat będzie srogi. Kolejne ulepszenia i umiejętności, podobnie jak w wielu innych grach gatunku, otrzymujemy za specjalne punkty, które zdobywamy dzięki masakrowaniu przeciwników w jak najbardziej wymyślny sposób. Standard. A jak to wszystko wygląda w ruchu? Rewelacyjnie. System walki jest średnio rozbudowany, nie mamy tutaj miliona kombosów do ogarnięcia jak w Bayonetcie od Platinum Games. Jest za to maksymalnie widowiskowy i niejednokrotnie techniczny, choć tylko na wyższych poziomach trudności. Wiele razy Wasze szczęki wyląduje na podłodze w geście zauroczenia akrobacjami, jakie Gabriel wykona na ekranie Waszych telewizorów. I o ile na pomniejszych oponentów bezmyślne walenie w przyciski może odnieść realny sukces, tak wraz ze wzrostem rozmiaru oponentów, urośnie także poziom trudności. W pewnym momencie okazuje się, że maszkary stają się coraz bardziej odporne na nasze uderzenia. I zaczyna się kombinowanie. Może nie czuć tutaj tak mocy ciosów jak w God of War, ale całość i tak jawi się jako bardzo intensywna wyrzynka z naprawdę dużą ilością zarówno zagadek logicznych oraz etapów czysto zręcznościowych. Gabriel może posłużyć się do tego dwoma rodzajami magii. Wiecie, coś w rodzaju jasnej oraz ciemnej strony mocy. Jasna, niczym biała magia w każdej odsłonie Final Fantasy, służy do leczenia oraz podnoszenia statusów naszej postaci. Czarna z kolei odpowiada za zwiększenie obrażeń zadawanych przez głównego bohatera. Jest woda święcona, szczególnie skuteczna przeciw mrocznemu pomiotowi oraz parę innych patentów, jak mordercze kontry i stopniowanie ilości uderzeń w przeciwnika. Absolutnie nikt nie będzie narzekał w nowej Castlevanii na system walki, który choć zbliżony do God of War, to w dalszym ciągu trzyma bardzo wysoki poziom. Broń biała na łańcuchach. Zwyczajnie nie wymyślono na dzień dzisiejszy nic lepszego. Dlaczego więc z tego nie skorzystać?

Mnóstwo rodzajów maszkar, jakie staną nam na drodze ku uwolnieniu naszej ukochanej z objęć śmierci, tylko cieszy. Jeśli miałbym być szczery, dawno nie widziałem już slashera, który cechowałby się tak zróżnicowanym bestiariuszem. Pod tym względem (różnorodności!) Castlevania bije na łeb oraz na szyję najnowsze God of War, a to już nie lada wyczyn. Przemierzając świat gry co chwilę spotykamy jakiś nowy rodzaj przeciwnika. I co najważniejsze, trzeba do niego zupełnie inaczej podejść, bowiem już poziomie trudności "Normal" potrafią oni odpowiednio zaleźć nam za skórę. Są wilkołaki z czerwonymi oczami, ogromna ilość tałatajstwa wyglądających niczym horda nieumarłych humanoidalnych potworów, potężne golemo-podobne stwory czy świniaki, które wierzgają niczym rozjuszone zwierzęta na zawodach w ujeżdżaniu byków. Są też posępne bestie, które przywiodą nam na myśl najpiękniejsze chwile spędzone z poprzednimi odsłonami serii. Największy szok? O dosłownie każdej maszkarze pojawiającej się w Lords of Shadow możemy dowiedzieć się więcej ze specjalnych wpisów encyklopedycznych umieszczonych w grze, poznając przy tym słabe oraz mocne strony każdej z nich. Slasher z encyklopedią? W czasach, gdy gry trwają po 5h, ruch ze strony Konami to iście epicki. Brawa!

Punkty kontrolne zostały rozlokowane bardzo sensownie. Bossowie niejednokrotnie napsują nam wiele krwi, na każdego z nich trzeba znaleźć sposób. Ich rozmiary są również imponujące, a walki z wielkoludami niejednokrotnie przypomną Wam zmagania z Tytanami w... Shadow of the Colossus. To nie żart! Będzie epicko, będzie wspinanie się po ramionach ogromnej maszkary i odnajdywanie jej czułych punktów. Jasne, całość tak czy siak sprawia wrażenie walki metodą prób i błędów, ale tak czy siak nie spotkałem się z czymś takim ani w jałowym Dante's Inferno, ani tym bardziej w Darksiders. Jedynie Bayonetta oferowała kilka podobnych zajawek. Zresztą, zrozumiecie jak zagracie, albowiem nową Castlevanię polecam absolutnie każdemu fanowi konsolowej wyrzynki. Gra zawiera również morze sekwencji Quick Time Events, które często potrafią zaatakować gracza w absolutnie nieoczekiwanym momencie rozgrywki. Po kilku takich akcjach nauczyłem się trzymać w emocjach pada, czekając tylko na jakieś widowiskowe QTE, które w myśleniu Konami miało mnie zaskoczyć. Tak proste zabiegi również pozytywnie wpływają na odbiór najnowszej Castlevanii.

Niestety, nie obyło się bez pewnej skazy, a mianowicie ustawieniu kamery, która momentami potrafi ostro zaszaleć. W ekstremalnych momentach także zgubić głównego bohatera. Wkurza to tym bardziej, że podczas elementów czysto zręcznościowych często właśnie przez złe położenie kamery nasze poczynania skazane są na niepowodzenie, a nie mamy nad nią absolutnie żadnej kontroli. Nie przeszkadza to w sposób drastycznie wpływający na jakość zabawy, ale kilka razy zdarzyło mi się podczas ogrywania Castlevanii siarczyście przekląć. Podobnie jak i kilku moich znajomych, więc w swoim odczuciu nie jestem odosobniony.

Gra przeplata elementy slasherowe oraz zręcznościowe w odpowiednich momentach oraz ilościach, dlatego nawet mimo długiego czasu przechodzenia Castlevanii (prawie 18 godzin!), nie jesteśmy w stanie ani na moment odłożyć pada. Są emocje i momenty wyciszenia. W jednym momencie znajdujemy się w lokacji spływającej krwią i flakami wilkołaków, by za moment przeskoczyć do sekwencji przeskakiwania po krawędziach przepaści. Są fragmenty rozgrywki, w których broń Belmonta zamienia się na linkę z hakiem, dzięki czemu dostaniemy się do początkowo nieosiągalnych dla nas miejsc. Są momenty czysto logiczne, w których do czynienia mamy z różnego rodzaju zagadkami. Jedne są prostsze, drugie trudniejsze, żadne z nich nie stoją jednak na wysokim poziomie trudności (i chwała Konami za to), dzięki czemu trudno w Lords of Shadow się zaciąć. Gdyby jednak okazała się ona dla Was zbyt trudna, zwyczajnie będziemy mogli otrzymać od gry... podpowiedź (!). Brawa dla Japończyków za danie graczom wyboru.

Pierwsze etapy Lords of Shadow bardziej pasowałyby do najnowszej odsłony Uncharted (jakieś dżungle i chaszcze), ale gdy tylko się z nich wydostaniemy, naszym oczom ukażą się jedne z najbardziej mrocznych i jednocześnie uroczych miejscówek na tej generacji konsol. Oprawa graficzna stoi na bardzo wysokim poziomie, który nie dorównuje może pod względem jakości Uncharted 2 czy GoW 3, ale zdecydowanie posiada swój własny charakter i japoński sznyt. Co dziwi tym bardziej, że grę tworzyli Hiszpanie. Czyżby właśnie w fenomenalnych projektach poziomów palce maczał "boski Hideo"? Niewykluczone. Mnogość posępnych średniowiecznych widoków, wszechogarniający nasz bluszcz, roślinność dynamicznie powiewająca na wietrze. Podczas starć z największymi bossami będziemy mogli zbierać szczękę z podłogi nie tylko ze względu na ilość szczegółów, w jaką zostali oni wyposażeni, ale także dzięki wszechobecnym tumanom kurzu i innych nieczystości przez nich wydzielanych. Projekty przeciwników? Bajka. Płynność animacji? Prawie bajka, albowiem przy całym tym przepychu grze zdarzyło się w kilku momentach bardzo nieprzyjemnie chrupnąć. Zaznaczam jednak, że były to na tyle okazjonalne przypadki, że jako zwykły gracz (a nie gracz zmuszony wypunktować wady i zalety gry) w ogóle nie zwróciłbym na nie uwagi. Oprawa dźwiękowa dodaje jedynie klimatu. Kurczę, nie sądziłem że kiedykolwiek to powiem, ale pod względem projektów poziomów niebezpiecznie zbliżyliśmy się do God of War III. Szok.

Castlevania: Lords of Shadow to tytuł rewelacyjny i basta. Nie ustrzegł się kilku pomniejszych błędów, ale jako całość wypada niczym połączenie najlepszych nawalankowych cech wydanych już na rynek slasherów, zręcznościowych etapów wyciągniętych prosto z Prince of Persia oraz pojedynków z bossami, jak żywo przypominających te z Shadow of the Colossus. Co więcej, dokłada do tego całkiem przyjemne zagadki logiczne i bardzo zróżnicowany poziom trudności, dzięki czemu grę dostosować będzie można do indywidualnych preferencji każdego z Was. Powiecie mi, że wszystko to już gdzieś widzieliśmy. I faktycznie, całość okazuje się być jedną wielką kalką najlepszych rozwiązań z innych gier. Jednak w najnowszej Castlevanii podane zostały one w tak rewelacyjnej zaprawie, że wprost nie sposób im się oprzeć. Wychodzę z założenia, że jak kopiować, to od najlepszych. Producenci najnowszej Castlevanii myśleli chyba podobnie, dzięki czemu otrzymaliśmy grę rewelacyjną w praktycznie każdym calu, cierpiącą jednak na syndrom piątej wody po kisielu. Gdyby nie to, ocenę z pewnością podniósłbym do 9+. Czy warto na ten tytuł wydać Wasze ciężko zarobione pieniądze? Tak, zdecydowanie. Powtarzam, gra na "normalu" zajmie Wam niespełna 20 godzin zabawy na najwyższym poziomie, co w dzisiejszych czasach jest absolutnym ewenementem w branży (gry na 8h). Oj, szykują nam się krwawe miesiące pod znakiem epickich krzyży Belmonta. Kupować bez gadania! Po prostu warto.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Castlevania: Lords of Shadow

Atuty

  • System walki
  • Intensywność akcji
  • Bestiariusz
  • Rewelacyjna oprawa audio-wideo
  • Elementy zręcznościowe
  • Prawie 20h grania
  • To istny grywalnościowy przekładaniec!

Wady

  • Szalejąca momentami kamera
  • Momentami się krztusi
  • Większość patentów już była

To co nie udało się japońskiej ekipie, Hiszpanie z Mercury Steam zrobili idealnie. Czwarta Castlevania w 3D i wreszcie gniecie jaja każdemu, kto staje naprzeciwko.

Pyszny. Strona autora
cropper