Recenzja: Homefront (PS3)
Po pierwszych recenzjach była nadzieja na hit i największą niespodziankę pierwszej połowy 2011 roku. Z czasem jednak kolejne opinie coraz bardziej wbijały Homefront w ziemię. Niby od początku wiedzieliśmy, że będzie to klon Call of Duty z domieszką Battlefielda, który wzbogacony ma być o parę fajnych i raczej mało wyszukanych bajerów, okropności wojny i bestialską okupację.
Ale do samego końca myśleliśmy: "a może jednak to będzie ten hicior i przełom w gatunku, na który czekaliśmy?". Niestety, ani nie udało się skutecznie skopiować genialnej mechaniki CoD, ani też fabuła nie chwyta za serce, bo oscyluje nie wokół ratowania USA i rozterek ludzi uciśnionych, a... dostarczeniu armii cystern z paliwem. Przy pomocy helikopterów. Ekhem...
USA. Rok 2027. Korea Północna zaatakowała Stany Zjednoczone w momencie, gdy te pogrążone były w największym kryzysie gospodarczym na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci. Drastycznie rosnące ceny paliwa wywołane realnymi konfliktami na Bliskim Wschodzie nie tylko doprowadzają do tragicznych spadków finansowych na światowych giełdach, ale także pozwalają Kim Dżong Unowi najechać, zmielić i ostatecznie podbić USA. Doszło do fikcyjnego zjednoczenia państwa koreańskiego, dzięki czemu koreańska armia wysłana w bój była nie tylko liczebna, ale i doskonale wyposażona. Wystarczyły tylko 24 miesiące, by Stany Zjednoczone zostały zdobyte, a większa część sił tego kraju złożyła broń i przeszła do partyzantki. Krótko trwała cała ta inwazja, prawda? Szkoda tylko, że równie krótko Homefront naprawdę bawi. Tylko przez pierwsze 60 minut tytuł sprawia bardzo pozytywne wrażenie, głównie za sprawą fenomenalnie zrealizowanego wprowadzenia oraz kilku fabularnych jego następstw. Niestety, autorzy chyba wymyślili sobie, że gracz na przestrzeni całej rozgrywki będzie pod takim wrażeniem mocarnego początku, iż zapomni o bożym świecie i nie zwróci uwagi na niedoróbki najnowszej propozycji Kaos Studios. Zresztą, dobrzy gdyby było to tylko niedoróbki, a nie kardynalne potknięcia...
Wcielamy się w rolę byłego pilota armii USA, Roberta Jackobsa, który napadnięty zostaje w swoim własnym mieszkaniu i "spakowany" do ciężarówki przez wojaków Koreańskiej Armii Ludowej (tak brzmi oficjalna jej nazwa). Przez pierwsze 10 minut tylko jedziemy przed siebie, obserwując co dzieje się za oknem. A dzieje się bardzo źle. W momentach takich jak te, bardzo trudno o jakikolwiek komentarz. Ludzie są mordowani, nawet w tak bestialski sposób, jak poprzez założenie worka foliowego na głowę i uduszenie. Rodziny są rozdzielane. Bezpardonowo, bez możliwości pożegnania. Koreańczycy biją jeńców wojennych, poniżają ich, katują na śmierć, strzelają w tył głowy, a krew i kawałki mózgu lądują na szybie naszego autobusu, będącego w danej chwili naszym jedynym oknem na okupowany "świat". Kulminacyjnym momentem jest przeraźliwy płacz dziecka, któremu właśnie zabito rodzica. Tak. To właśnie ten moment najbardziej zapadł mi w Homefront w pamięć i mógłby pretendować do miana jednej z najbardziej posępnych chwil zawartej w grach wydanych na przestrzeni ostatniej dekady. Właściwie nie miałabym nic przeciwko, by właśnie ta scena w ewentualnym plebiscycie zwyciężyła. Serio, przy niej masakra na rosyjskim lotnisku w Modern Warfare 2 wydaje się być wycieczką do Disneylandu.
...i spojrzymy na grę trzeźwym okiem, w mig dojdziemy do wniosku, że to praktycznie wszystkie mocarne punkty tragicznie krótkiego i raczej przeciętnego programu. Pal już licho to, że całe Homefront składa się tylko z 7 misji. Bo gdyby były one emocjonujące, w ogóle nie narzekałabym na ten fakt. Niestety, nie można pominąć arcyważnego faktu, iż te 7 misji przeciętny gracz skończy w niespełna... 4 godziny na normalnym poziomie trudności! Kaos Studios nie pomyślało o jakiejkolwiek odmianie trybu Spec Ops z Call of Duty. Nie ma też ani split-screena z Black Ops czy możliwości rozgrywania misji w kooperacji, którą posiada już chyba każdy tytuł FPS na rynku, czy to na jednej i tej samej konsoli, czy to przez Sieć. Słowem, w kwestii żywotności trybu Single Player jest ogromna bieda z jeszcze większą nędzą.
Gdy spojrzymy na mechanikę rozgrywki, dojdziemy do wniosku, że to kopia Call of Duty. I dobrze, bo jeśli zrzynać, to od najlepszych. Rozgrywka cechuje się podobną dynamiką, jest totalnie arcade'owa, w broniach nawet największego kalibru raczej brak odrzutu (to akurat ogromny krok wstecz zarówno względem CoD, jak i Battlefielda), a całość cechuje się podobnymi założeniami rozgrywki, jakie przyświecają gatunkowi od dobrych 4 lat. Jest jednak kilka różnic. Po pierwsze, Homefront nie posiada systemu osłon i wychylania się. Jasne, nie wymagamy systemu chowania się za osłonami, tak jak miało to miejsce w Killzone 3, ale żeby zabrakło chociażby możliwości prostego wychylenia się w lewo lub prawo, która obecna była już w... pierwszym Call of Duty? Nie wiem co Kaos Studios robili przez ostatnie miesiące, ale na pewno nie było to kontrolowanie poczynań konkurencji. Tak naprawdę, recenzując Homefront mam arcytrudne zadanie. Bardzo ciężko opisać mi jej mechanikę, ponieważ musiałabym wypisywać tutaj głodne kawałki, które czytacie w praktycznie każdej recenzji każdej gry FPS. Tytuł Kaos Studios jest maksymalnie odtwórczy. Otrzymujemy możliwość sprawdzenia się za sterami helikoptera, który zdaje się być jedną z mniej emocjonujących misji tego typu na przestrzeni ostatnich lat. Naprawdę, już Medal of Honor miało lepiej to wszystko zrealizowane. Otrzymujemy także możliwość wbicia się do działka zamontowanego na Humvee czy obsadzenia stanowiska karabinu maszynowego, ale jest to motyw znany, oklepany i stary jak świat. Cała gra zresztą tonie w morzu przeciętności i powtarzalności. Honoru produkcji, pomijając już sprawy techniczne, broni naprawdę świetnie zrealizowana obrona jednego z największych mostów w San Francisco. To jedyny moment, pomijając oczywiście genialne wprowadzenie, w którym poczułam po co tak naprawdę tutaj jestem i dlaczego strzelam do tych cholernych Koreańczyków.
I byłabym to w stanie wybaczyć, tak jak robię to co roku kolejnej odsłonie Call of Duty, gdyby twórcy brak nowatorskich elementów zastąpili miażdżącą mnie historią oraz epickością serwowanych na ekranie wydarzeń. Poza tym, ruch oporu oznacza w domyśle problem z zaopatrzeniem, prawda? A gdzie tam! Broń leży wszędzie, notorycznie mamy pełne magazynki amunicji i tylko szyjemy ołowiem z kolejnych broni, które - tak, dobrze się domyślacie - skopiowane zostały w zdecydowanej większości z Battlefielda oraz CoD. Inteligencja przeciwników? Jest dobrze, choć zdarzają się kwiatki. Co prawda, nie jest tak nierówno jak w Sniper: Ghost Warrior wydanym tylko na X360, ale mimo tego, że cały czas poruszamy się wraz z naszym oddziałem, to li tylko na naszych barkach spoczywa wybicie co do nogi każdego pałętającego się po rozpieprzonych w drobny mak ulicach USA żołnierza. Co więcej, także i przeciwnicy, mimo niejednokrotnie bitew na odrobinę większą niż normalnie skalę, widzą nas i tylko nas. Jakbyśmy założyli jaskrawo-żółtą marynarkę i świecili do nich fluorescencyjnym lizakiem z napisem "ZABIJ MNIE!".
Skrypty, skrypty i jeszcze raz skrypty. Call of Duty wyznaczyło co prawda pewne standardy, ale bardzo liczyłam na to, że otrzymamy naprawdę świetnie zrealizowane skrypty w grze tego typu. Niestety, przeliczyłam się. Choć na początku o tym, co dobre. Wspaniałe jest to, że Kaos Studios starali się zaserwować graczom naprawdę szeroki przekrój misji, stawiając także na ich różnorodność. Mimo, iż uczestniczymy w ruchu oporu i jesteśmy zmuszeni notorycznie przekradać się niejako "za plecami" koreańskich okupantów, to otrzymujemy wiele różnorakich i nawet emocjonujących zadań. Nie jest to oczywiście poziom epickości Call of Duty, do której Homefront wprost musi być przyrównywany, ale gra ma swój charakter. Dlaczego więc jestem tak negatywnie do niej nastawiona? Kaos Studios nie potrafią zaprojektować porządnie skryptów, na których produkcja miała się opierać. Ja rozumiem, że mogą zdarzyć się kwiatki pokroju lekko opóźnionej reakcji naszych żołnierzy na poczynania dziejące się na polu bitwy. Każdemu producentowi mogą zdarzyć się takie wpadki. Ale!
Niestety, w Homefront zdarza się tak, że nasi pobratymcy nie ruszą nawet tyłkiem i nie rozpoczną ostrzału mimo tego, że spada na nich ciągły ogień Koreańskiej Armii Ludowej. Powód? Błąd Kaos Studios, efektem czego nie uruchomił się pewien skrypt. Albo w misji snajperskiej, która mogłaby być naprawdę miodna, gdyby nie fakt, że po komendzie nakazującej strzał musimy odczekać kilka sekund, zanim będziemy mogli go oddać. Dlaczego? Kolejny raz wina Kaos Studios. Kolejny raz zepsuty skrypt, który w porę się nie uruchamia, efektem czego zacięłam się w grze na bagatela 15 minut. Mogłam też stać przez ponad minutę i czekać na Rebeliantów, by Ci łaskawie zdołali podejść do drzwi i je wyważyć. Dlaczego tak długo? Tym razem to moja wina, bo nie stanęłam w tym miejscu na mapie, które zażyczyli sobie autorzy Homefront. Wiecie co? Skończę tę wyliczankę, nie będę znęcała się już nad tym tytułem. Powiem tylko, że takich błędów jest więcej. Może nie zatrzęsienie, ale gdy tylko zapomnimy o jednym, jak grzyby po deszczu wyrastają trzy kolejne. Efekt jest taki, że nie umiemy o nich zapomnieć. Przynajmniej ja nie umiałam.
Homefront wygląda przeciętnie. Nie ma tragedii, jak piszą niektórzy publicyści, ale do "dobrej oprawy graficznej" brakuje naprawdę wiele. Niestety, to minus, albowiem konkurencja nie śpi i dostarcza coraz to ładniejsze gry FPS, które w aspekcie oprawy starzeją się jak żaden inny gatunek. Efekty podczas oblężenia wspomnianego już przeze mnie mostu w San Francisco robią naprawdę dobre wrażenie, choć wciąż widać, że nie jest to pierwsza liga konsolowych gier FPS. Poza tym, im bliżej danego efektu graficznego stajemy, tym staje się on coraz bardziej rozmowany, nieoszlifowany i niedokończony. Momentami miała wrażenie, jakbym grała w tytuł, który ukazał się w rok po wypuszczeniu PlayStation 3 na rynek. Sylwetki żołnierzy? Może i zaprojektowani zostali w porządku, ale nie różnią się między sobą. Poza tym, te ich twarze... prezentują się koszmarnie. Scenerie wyglądają niczego sobie, choć i tutaj efekt jest bardzo nierówny. Gdy przedzieramy się przez chaszcze, gra wygląda koszmarnie, drzewa zdają się być brzydsze od tych z Gran Turismo 5. Z kolei zabudowa miejsca broni się całkiem nieźle. Dźwięk jest, ale jakby go nie było. Prawdę powiedziawszy, nie wyróżnia się niczym szczególnym. Czuć w powietrzu, że THQ nie zainwestowało w dobrego kompozytora pokroju Hansa Zimmera, który co roku odwala dla Activision kawał naprawdę dobrej roboty.
Czytałam też w Sieci, że wersja gry dla X360 cechuje się bardzo powolnym doczytywaniem tekstur, co niejednokrotnie uniemożliwia komfortową rozgrywkę. Spokojnie jednak moi drodzy, w wersji dla konsoli PlayStation 3 nie uświadczyłam podobnych niedoróbek, które wynikają prawdopodobnie z jakiejś nieścisłości sprzętowej lub nieumiejętności Kaos Studios, aniżeli samej konsoli. W każdym razie, w Homefront na PS3 wszystko doczytuje się zazwyczaj w normalnym tempie. Zazwyczaj, i błędy też się zdarzają. Jednak nie dajcie się zmanipulować opinii publicznej. Inna sprawa, że momentami można odnieść wrażenie, że podczas projektowania gry producenci mieli założone podobne jak w bannerze recenzji opaski na oczy i nie widzieli, jakiego technicznego kaszalota serwują graczom.
Jestem pewna, że to właśnie na trybowi gry wieloosobowej wielu z Was zależy w Homefront najbardziej. W końcu dobry multi sprawia, że nawet średniacka w singlu produkcja ostatecznie może odnieść sukces. I trzeba przyznać, że tutaj sytuacja wygląda lepiej, niż przy okazji tandetnego, krótkiego i mało emocjonującego trybu Single Player. Po pierwsze, Homefront bardzo zgrabnie łączy najlepsze elementy Battlefielda i kolejnych odsłon Call of Duty. Oferuje naprawdę dynamiczną rozgrywkę na dużych, częstokroć wypchanych żelastwem i przeróżnymi pojazdami mapach. Dostępne tryby rozgrywki pozwalają naprawdę ostro pograć. Możemy zabawić się w przejmowanie, odbijanie i przetrzymanie flagi, czyli w słynne Capture the Flag. Możemy także wziąć udział w starym jak świat Team Deathmatchu, który zdaje się nigdy nie umrzeć. Żeby jednak nie było zbyt nudno, z pomocą przychodzi tryb o szumnej nazwie Battle Commander. O co chodzi? Każdy z graczy rozpoczyna rozgrywkę na mapie z minimalnym poziomem doświadczenia. Wiecie, zwykłe leszcze w ilości kilkunastu. Im dalej w las, tym zdobywamy większą ilość specjalnych odznaczeń. Jeżeli jesteśmy najlepsi w drużynie, tytułowy Komandor może zlecić nam specjalne zadanie, po wykonaniu którego otrzymujemy przeróżnego rodzaju dopałki ułatwiające eliminowanie wrogów. Jeśli jednak idzie nam źle i "lamimy", wówczas... Komandor może uznać nas za zdrajcę! W tym momencie cała drużyna rozpoczyna polowanie na jedną jedyną personę, która na pewien czas staje się "wrogiem publicznym numer 1". Nie powiem, całkiem niezły pomysł, ciekawa realizacja, a i po kilku godzinach grania całość nie zdążyła mi się znudzić.
Nie przewiduję jednak, by Homefront było pogromcą Call of Duty, Battlefielda czy chociażby Killzone'a. Porównałabym to do Medal of Honor. Co bardziej cieszy, to fakt występowania dużej ilości pojazdów, którymi możemy przemieszczać się po całej mapie. Dodatkowo, mapy te są naprawdę sensownie rozplanowane, dzięki czemu nie mamy wrażenia, iż dwa lub trzy punkty są na niej kluczowe i to z nich najlepiej eliminuje się oponentów. Zarówno Koreańczycy jak i armia Stanów Zjednoczonych cechują się podobnym w efekcie eksploatowania uzbrojeniem, i choć występują pewne różnice, to absolutnie nie ma mowy o deklasacji jednej klasy przez drugą. Rozgrywka jest dobrze zbalansowana. W grze multiplayer nieustannie zdobywamy różne ilości tzw. Battle Points, które w późniejszych etapach możemy zamienić na różnego rodzaju wsparcie. Co więcej, każdy w drużynie zdobywa Battle Points. Jeśli jeden z naszych kamratów zaweźmie się i postanowi nie wydać ani jednego punktu przez określony czas, to wraz z jego upływem będzie mógł za ich odpowiednią ilość zakupić potrafiące przechylić szalę zwycięstwa na naszą stronę ulepszenia. Najpopularniejszym jest jak na razie helikopter, przecinający oponentów raz po raz, ale kto wie na co przyjdzie moda za miesiąc, lub dwa. Multi w Homefront sprawdza się zdecydowanie lepiej, niż Single Player. Całość wygląda, jakby tworzona była przez dwa odrębne studia deweloperskie.
THQ doskonale wiedziało, że nie serwują graczom produktu najwyższej jakości. To właśnie dlatego akcja promocyjna Homefront skupiała się tylko na aspekcie szokujących pierwszych 20 minut gry. To właśnie dlatego w mediach non-stop, zamiast o jakości ewentualnej rozgrywki, trajkotało się o okropnościach, jakie serwuje tytuł. Przyznam, sami na PS3Site wpadliśmy w te sidła, ale w ostatecznym rozrachunku rozbudziło to nasze oczekiwania by w zderzeniu z rzeczywistością... bardzo nas zawieść. Rozstrzał pomiędzy trybem gry dla pojedynczego gracza, a multiplayerem jest zbyt duży, byśmy pakowali wszystko do jednego worka. Gra jest zbyt krótka, zbyt zabugowana i okraszona zbyt dużą ilością niedziałających skryptów, głupawej inteligencji przeciwników i żenujących misji, by cierpieć miał przez to także multiplayer. A ucierpi, bo ocena jest jedna, a gracz kupuje jeden produkt. Jeżeli cenisz sobie rozgrywkę multiplayer i tylko multiplayer, możesz ewentualnie przemyśleć zakup Homefront. Wiedz jednak, że nie pobije on w Twoim rankingu ani Battlefielda, ani Call of Duty czy Killzone'a, a zamiast tego będzie całkiem miłą i fajną od nich odskocznią. Jeżeli z kolei oczekiwałeś epickiego Singla i historii pokazującej okropności wojny w całej rozciągłości, to przykro mi drogi Czytelniku, ale trafiłeś pod zły adres. Ocena końcowa, gwoli wyjaśnienia wszystkim zarzucającym nam nierzetelność, jest średnią arytmetyczną z 5 za Single Player oraz 8- za tryb multi. Wyszło więc 6+, i moim zdaniem jest to bardzo odpowiednia dla Homefront ocena...
Ocena - recenzja gry Homefront
Atuty
- Multiplayer jest naprawdę bardzo dobrze zbalansowany
- Pierwsze 20 minut robią ogromne wrażenie
- To, co zostało odpowiednio skopiowane z mechaniki Call of Duty
- Realia okupowanych Stanów Zjednoczonych mogą zaciekawić.
Wady
- Często psują się skrypty
- Niedzisiejsza oprawa graficzna
- Tandetna i źle poprowadzona fabuła
- Za dużo tu zrzynki z CoD i Battlefielda...
Kaos wpadło na genialny pomysł skopiowania Call of Duty i włożenie go w inne szaty. Niestety - przebieranki nie wyszły, a nam dostało się grą mocno przeciętną z ciekawym klimatem.
Przeczytaj również
Komentarze (49)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych