Recenzja: ICO & Shadow of the Colossus Collection (PS3)
Powiedzmy sobie wprost, pierwsze dwie produkcje Fumito Uedy obrosły w gigantyczną otoczkę kultu. Zarówno ICO jak i Shadow of the Colossus ujęły serca tysięcy graczy, którym przyszło grać w te tytuły na PlayStation 2. Niestety, za kultem nie poszły wyniki sprzedaży i sukces był nie do końca słodkiego posmaku.
Jednak wraz z wydaniem odnowionych gier w cyklu HD Collection, istnieje duża szansa, że produkcje Uedy zdobędą należytą popularność. Bo to im się należy, jak prawdopodobnie żadnej innej grze, może za wyjątkiem Beyond Good & Evil od Ubisoftu...
Podejmując się recenzji tych gier miałem pewne obawy. Inaczej recenzuje się nowe gry, inaczej podchodzi się do reedycji w HD. Ciężko w tym przypadku nie rozwodzić się nad kunsztem Uedy-sana, który, wydając ICO, pozwolił nam na przeżywanie zarazem fantastycznej jak i mistycznej przygody pary Ico-Yorda. Bo powiedzmy sobie szczerze, warstwa fabularna zarówno w tej produkcji jak i Shadow of the Colossus wydawać się może szczątkowa. Mało tutaj dialogów, akcji czy jakichkolwiek filmików mówiących cokolwiek o tym „kto, gdzie i z kim”. Te gry są po prostu inne, specyficzne. W obu tytułach obserwujemy więź dwóch istot, która wraz z biegiem czasu umacnia się coraz bardziej. Zaufanie jakim obdarza się ICO z Yordą wzajemnie z początku może dziwić, jednak im dalej w las, tym wszystko układa się w sensowną całość.
Podobnie jest w SotC, gdzie mimo zgoła innych założeń znowu wszystko opiera się na więzi i próbie dokonania niemożliwego. Jednak dosyć o warstwie fabularnej, która, mogę ręczyć własną głową, jest warta poznania. Gameplayowo oba tytuły różnią się od siebie. ICO jest bardziej grą przygodową z silnie zaakcentowanymi zagadkami logicznymi, gdzie jakakolwiek walka schodzi na daleki plan. „Cień Kolosów” stawia za to na walkę, pojedynki z olbrzymimi, skalnymi kolosami. W tym przypadku użycie określenia „epickie pojedynki” jest stosowne, albowiem wszystko jest wykonane z tak dużym rozmachem, że ciężko przelać to prostymi słowami w tekst. Mimo skupienia na walce, eksploracja przytłacza. W pozytywnym sensie tego słowa. Jeżdżąc po bezkresach tajemniczej krainy czujemy, że jesteśmy tutaj prawdopodobnie jedynym człowiekiem. W obie gry trzeba zagrać, by przekonać się samemu, z czym mamy do czynienia.
Jednak tak naprawdę większość interesuje to, jak wypadają reedycje/wersje zremasterowane w HD. Gdybym miał porównywać wszystkie wydane do tej pory kolekcje, to tą od Team ICO postawiłbym na równi z serią God of War. O ile ICO może leciutko trąci wiekiem i pokazuje, że animacja postaci jest lekko pokraczna, a i modele postaci się zestarzały, to widać, że Shadow of the Colossus znacznie przewyższało możliwości techniczne PS2. Przygody Wandera wyglądają wręcz fenomenalnie, płynne 30 klatek na sekundę jest postępem w stosunku do tego, co mieliśmy na „czarnulce”. Wygładzone krawędzie, wsparcie Full HD, tekstury w HD, konwersja do 16:9, dodane trofea i obsługa technologii 3D. Szkoda tylko, że nie naprawiono pracy kamery, lub nie pozbyto się czasami przenikających tekstur, które niestety są problemem w obu grach. O ile w ICO kamera nie przeszkadza, bo tempo rozgrywki jest dość ślamazarne, to w dynamicznym SotC przyjdzie nam zakląć paręnaście razy gdy kamera dostanie ataku i zacznie latać gdzie się da. I ostatnia już rysa na diamencie – w trybie 3D gra czasami zwolni poniżej 30 FPS-ów i będzie działać tak, jak ją znamy z PlayStation 2.
Co do ICO miałem większe obawy, gra jest dużo starsza i o wiele mniej zaawansowana technologicznie. Jednak osoby odpowiedzialne za przeniesienie gry postarały się konkretnie. Nie ma tutaj pójścia po linii najmniejszego oporu, bardzo dobre tekstury, wygładzanie krawędzi czy poprawiony efekt Bloom to tylko niektóre rzeczy warte odnotowania. Paradoksalnie, to zwycięsko z bezpośredniego pojedynku na wykonanie techniczne wychodzi właśnie historia Ico i Yordy. Gra nie gubi klatek, brak doczytywania tekstur lub innych problemów, poza wymienionym wcześniej przenikaniem. Jeszcze na koniec warto dodać, że poprawiono część bugów, które towarzyszyły grom na PS2.
Czy warto kupować tę kolekcję... to pytanie jest nie na miejscu. Któryś z czytelników napisał, że recenzja powinna ograniczyć się do jednego zdania, z szacunku do tych gier. Nie mylił się, wystarczyłoby napisać, że ten tytuł musicie mieć w kolekcji, nawet jeśli graliście wcześniej w obie gry. Jeśli jednak nigdy nie mieliście do czynienia, to nie wiem co tutaj robicie, bo już dawno powinniście gnać do sklepu albo już grać namiętnie w tą kolekcję. Oczywiście znajdą się tacy, którzy będą narzekać, że naciągają nas na kupno drugi raz tego samego, jednak samo ICO kosztuje ponad 80 PLN, jeśli dodać do tego SotC, które także ostro trzyma cenę, otrzymamy 160 PLN za dwie gry z PS2. Zestawiając to ze 139 zł (a i zdarzają się niższe ceny) widać gołym okiem, co bardziej opłaca się kupić. Zwłaszcza, że za tą ilość gotówki otrzymujemy dwa dzieła sztuki, które na pewno nie przestaną gościć w czytnikach naszych konsol po "zaliczeniu". Wracać do nich można chociażby z powodu prze-genialnej muzyki. Teraz niech tylko Fumito Ueda zabierze się za The Last Guardian, bo czekanie na niego robi się powoli męczące...
Ocena - recenzja gry ICO & Shadow of the Colossus Collection
Atuty
- Wspaniała fabuła
- Klimat
- Emocje jakie z sobą niosą gry
- Muzyka
- Rozmach (SotC)
- Ponadczasowość
- Reedycja w HD finansowo wychodzi taniej, niż dwie gry na PS2
Wady
- Niedoróbki techniczne
Co tu dużo mówić. W te produkcje trzeba po prostu zagrać.
Przeczytaj również
Komentarze (43)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych