Recenzja: Mass Effect 3 (PS3)
Od tysięcy lat ludzkość spogląda w kierunku gwiazd, zastanawiając się, czy gdzieś tam, w nieskończonej otchłani kosmosu, możliwe jest powstanie życia podobnego do tego, z jakim mamy do czynienia na Ziemi. Kluczem do rozwikłania tej zagadki jest rozwój technologiczny, który dramatycznie przyspieszył w ciągu ostatniego wieku. Tak krótki okres wystarczył bowiem, byśmy przebyli drogę od zaprzęgu konnego, po lot na księżyc.
Według ekipy BioWare tempo tego procesu miało ciągle wzrastać, by w końcu marzenie o eksploracji Wszechświata i wzięciu udziału w galaktycznej polityce miało stać się rzeczywistością. Niestety, „sen” nie trwał długo, bowiem na horyzoncie pojawiło się zagrożenie dla wszelkiego życia organicznego zamieszkującego Drogę Mleczną – Żniwiarze – rasa mechanicznych istot, które co pięćdziesiąt tysięcy lat pojawiają się „znikąd”, by siać jedynie grozę i zniszczenie.
Niemniej, na ich drodze stanął Komandor Shepard i kiedy wydawało się, że wszelkie zagrożenie już minęło, postanowiono skonfiskować Normandię (statek kosmiczny powstały dzięki współpracy ras Ludzi i Turian, będący prawdziwym cudem techniki), a bohatera postawić przed sądem za pracę dla Cerberusa (paramilitarnej organizacji, której działania mają niekiedy mocno niehumanitarny charakter). Gdy cały Układ Słoneczny został odcięty od reszty kosmosu, władze Ziemi postanowiły jednak zwrócić się do niego o pomoc...
Jeśli graliście w poprzednią odsłonę serii i jesteście zadowoleni z osiągniętych przez siebie rezultatów, możecie zaimportować zapis, dzięki czemu uzyskacie nie tylko dostęp do bohatera jakiego prowadziliście w „dwójce”, lecz także „pokażecie” grze, jakie decyzje tamże podejmowaliście (o czym za chwilę). Jeśli zdecydujecie się na rozpoczęcie zabawy zupełnie od nowa, jedyną nowością jaka Was czeka będzie wybór interesującego Was wariantu rozgrywki. BioWare postanowili w ten sposób „udobruchać” zarówno miłośników shooterów (Tryb Akcji), cRPG-ów (tak, zgadliście, Tryb RPG) jak i mniej wprawnych graczy, których interesuje jedynie warstwa fabularna (Tryb Fabularny). I wiecie co? Po mocno „strzelankowym” Mass Effect 2, z otwartymi rękoma przywitałem RPG-owy wariant rozgrywki, gdzie walka nie sprowadza się do biegnięcia przed siebie z „Bogurodzicą” na ustach, a kluczem do sukcesu jest umiejętne wykorzystanie zdolności zarówno głównego bohatera, jak i jego towarzyszy. Kontrolę nad Shepardem przejmujemy w momencie, w którym rozmowa z przedstawicielami ziemskiego rządu zostaje przerwana przez niespodziewany atak Żniwiarzy. Czeka nas tutaj krótka, aczkolwiek niesamowicie efektowna przeprawa przez zrujnowane Vancouver, gdzie poznajemy podstawy sterowania (bohater nareszcie nauczył się przeskakiwać niewielkie rozpadliny i robić uniki) oraz podziwiamy znacznie ulepszoną w stosunku do poprzedniczki oprawę graficzną. Miasto przepięknie sypie się w gruzy, a sugestywny klimat budują ciekawe efekty świetlne – widok gigantycznego robota kroczącego przez ruiny metropolii w świetle zachodzącego Słońca zapada w pamięć... Po kilku minutach dostajemy się wreszcie na pokład Normandii, a tuż przed jej odlotem jesteśmy świadkami śmierci małego chłopca proszącego o pomoc... Ta wizja będzie dręczyć Sheparda do samego końca, bowiem bohater dopiero od tej pory naprawdę zdał sobie sprawę z tego, jak wiele istnień zależy od powodzenia jego misji...
Jak sami widzicie, nawet opisanie pierwszych kilkunastu minut rozgrywki potrafi zająć naprawdę sporo miejsca. BioWare spisali się na medal i szczerze przyznam, że nim nie zagrałem, nie wierzyłem w ich zapewnienia, wedle których gra miała być znacznie bardziej rozbudowana od swojej poprzedniczki, zarówno jeśli chodzi o rozgrywkę, jak i scenariusz. Twórcy zamknęli wszystkie wątki rozpoczęte we wcześniejszych odsłonach serii, dając jednocześnie odpowiedzi na każde nurtujące nas pytanie. Kim jest ojciec Mirandy? Skąd wzięły się Gethy? Jak wygląda Tali po zdjęciu maski? Czy Genofagium można uleczyć? A wreszcie... czy zbudowanie ogólnogalaktycznego sojuszu w ogóle jest możliwe? Cóż, już teraz mogę chyba wypowiedzieć się jedynie na temat ostatniej kwestii. Tak, jest możliwe, jednakże by tego dokonać, będziecie musieli często zbaczać ze ścieżki ustanowionej przez wątek główny, wykonując zadania poboczne. W Mass Effect 3 w zasadzie granica pomiędzy sidequestami, a questami głównymi została zatarta i tak naprawdę nigdy nie możemy być pewni, czy rozmowa ze wściekłym Batarianinem, nie poskutkuje oddaniem jego floty w ręce Przymierza, albo czy odnalezienie cennego artefaktu dla nielegalnie handlującego bronią Volusa, nie sprawi, że cały jego towar zostanie dobrowolnie oddany na potrzeby obrony Cytadeli...
Niestety, podejmowane przez nas w poprzedniej odsłonie cyklu decyzje mają dosyć niewielki wpływ na przebieg rozgrywki. Miałem nadzieję, iż rezultaty moich działań z Mass Effect 2 będą wyraźnie zarysowane w trójce, jednak deweloperzy „skontrowali” niemal każdy nasza wybór wydarzeniem, które zneutralizowało jego skutki. Niemniej, doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że takie przygotowanie scenariusza, by zadowolić każdego z milionów graczy, którzy już teraz zagrywają się w tę produkcję, było iście tytanicznym zadaniem, toteż akurat do tej kwestii podchodzę z wyrozumiałością, ciesząc się choćby z tego, że wraz z Garrusem mogę powspominać chwile, jakie miały miejsce na Feros, a związkowi Sheparda i Ashley mogę dać drugą szansę. Warto przy tym nadmienić, że obok „wielkiej” historii, na naszych oczach toczą się także mniejsze, nie mniej ciekawe. Przykład? Proszę bardzo. Przechodząc obok rozmawiającego z nastoletnią dziewczyną strażnika usłyszałem, że ta czeka na prom, który ma przetransportować na Cytadelę jej rodziców. Wracając na tamten obszar, za każdym razem słyszałem zupełnie inną kwestię, która była wypowiadana coraz bardziej drżącym głosem przez przerażoną nastolatkę, jaka stanęła przed wizją utraty swoich rodziców... Oprócz tego słyszałem także historię kobiety, która chciała zostać przydzielona do bezpośredniej konfrontacji z wrogiem, opowieść wyraźnie zdenerwowanego człowieka, na którego prawdopodobnie szykowano zamach... nie, dalsza wyliczanka nie ma sensu, nie zamierzam psuć Wam zabawy. Powiem tylko, iż takie podsłuchiwanie konwersacji może zaowocować nowym zadaniem w naszym dzienniku, którego wykonanie w najgorszym przypadku sprawi, iż do naszej kieszeni trafi pewna ilość gotówki, a postać otrzyma kilka dodatkowych punktów doświadczenia.
Mass Effectom wielokrotnie zarzuca się tak zwany „recykling” lokacji, toteż dyskusję na ten temat chciałbym uciąć raz na zawsze. W trakcie zabawy przyjdzie nam odwiedzić kilkadziesiąt planet, mocno różniących się od siebie pod względem wyglądu. O powtarzających się elementach otoczenia absolutnie nie ma tu mowy – każda lokacja do jakiej trafiamy utrzymana jest w innej kolorystyce, charakteryzuje się inną topografią terenu oraz wyglądem zabudowań. Zwiedzimy między innymi industrialne tereny Thesii, trafimy na zniszczoną wojną atomową Tuchankę, gdzie zobaczymy starcie Miażdżypaszczy i Żniwiarza(!), czy chociażby złożymy wizytę na przysypanej śniegiem Noverii. Sama rozgrywka doczekała się przy tym kilku urozmaiceń - w trakcie zabawy przyjdzie nam pokierować Atlasem, czyli wielkim, kroczącym mechem, skorzystać ze stacjonarnego karabinu maszynowego lub prowadzić ostrzał z powietrza, by umożliwić ucieczkę pewnemu Turianinowi. Jakby tego było mało, czekają nas tutaj etapy, w których jedynym źródłem światła jest nasza latarka, żywcem wyjęte z gier pokroju Dead Space. Niemniej, poprzednie akapity brzmiały tak, dotyczyły rozbudowanej „strzelanki”.
Gra jednak nie bez powodu określana jest mianem Action RPG – twórcy poszli po rozum do głowy i oddali do naszej dyspozycji znacznie bardziej rozbudowane statystyki postaci, aniżeli te, z którymi mieliśmy do czynienia poprzednio. W zależności od wybranej przez nas klasy postaci (których jest sześć), będziemy rozwijać sześć wybranych przez twórców zdolności bojowych. Tak, bojowych, bowiem BioWare po raz kolejny zdecydowało się pominąć choćby takie opcje jak „Zastraszanie” czy „Perswazja”, dostępność odpowiadających im kwestii dialogowych uzależniając od podejmowanych przez nas decyzji, które mają bezpośrednie przełożenie na charakter prowadzonej przez nas postaci. Niemniej, i tak jest tutaj w czym wybierać, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę fakt, że pomimo iż maksymalnym poziomem każdego „skilla” jest szósty, już od czwartego drogi jego rozwoju się rozdzielają, stawiając na różne priorytety (zainwestować w obrażenia, czy obszar działania mocy?). Usprawniać możemy także broń (element, którego brakowało nam w Mass Effect 2), implementując ulepszenia jakie kupimy, bądź znajdziemy w trakcie zabawy, wpływające między innymi na celność, ilość zadawanych obrażeń czy rozmaite bonusy, takie jak choćby przełamywanie tarcz. Oprócz tego, na zakup czeka także kilka modeli pancerza, który także podzielono na kilka elementów, jakie możemy dostosować do własnych potrzeb.
Nie ma jednak co ukrywać, że to walka stanowi tutaj większość rozgrywki. Dobrze, że BioWare przyłożyło się do tego aspektu jak należy, dzięki czemu osłon, za którymi możemy się ukryć jest naprawdę sporo, a sam system krycia się za nimi czy wykonywania uników działa w zasadzie bez zarzutu. Dodatkowym atutem jest świetna Sztuczna Inteligencja naszych sprzymierzeńców, którzy aktywnie korzystają ze swoich zdolności, nieustannie wspierając nas w walce. Niestety, tego samego nie można powiedzieć o przeciwnikach, których nikt nie nauczył żadnych zaawansowanych taktyk – ot, wystawiają się nam niczym kaczki na odstrzał, bardzo rzadko korzystając choćby z osłon terenowych, o atakowaniu z flanki nawet nie wspominając. Niemniej, ich niepodważalnym atutem jest całkiem spora wytrzymałość, przez co na wyższych poziomach trudności ginie się tutaj dość często. Sama eksploracja kosmosu po raz kolejny zmieniła swoje oblicze – tym razem deweloperzy nie skazują nas już na żmudne skanowanie dziesiątek planet, ograniczając się jedynie do rozrzucenia po układach planetarnych zasobów, których gracz szuka przy użyciu impulsu, jakim „strzela” bezpośrednio z Normandii. Warto przy tym nadmienić, iż kilka takich impulsów ściąga w naszą okolicę Żniwiarzy, z którymi z oczywistych względów mierzyć się nie możemy, toteż wtedy jedynym wyjściem jest ucieczka przez przekaźnik masy i zajęcie się czymś innym, by dać im czas na zbadanie sprawy i opuszczenie układu. Sprawia to, że nawet poruszając się po doskonale nam znanej mapie galaktyki, czujemy na swoich plecach oddech bezwzględnego najeźdźcy.
Największą nowością w Mass Effect 3 miał być tryb multiplayer, który został zintegrowany z kampanią dla pojedynczego gracza? W jaki sposób? Ano, walka o życie toczy się w całej galaktyce, toteż BioWare zdecydowali, że gracze będą mogli wcielić się w rozgrywce wieloosobowej w „lokalnych” bohaterów. Niestety, według mnie jest to tylko przystawka do dania głównego, która sprawdza się przy kilku „posiedzeniach”, jednak na dłuższą metę po prostu nie wciąga. Do naszej dyspozycji oddano bowiem jedynie kilka map (mocno zróżnicowanych, ale jednak), ograniczając się do trybu Hordy. Zadaniem graczy (maksymalnie czterech) jest więc pokonywanie następujących po sobie fal przeciwników, od czasu do czasu wykonując zadania pokroju eliminacji konkretnych celów, lub wyłączenia jakiegoś urządzenia. Mnie taki sposób na przedłużenie zabawy nie przypadł do gustu, jednak z całą pewnością znajdą się tacy, którzy z przyjemnością oddadzą się wieloosobowej zabawie. Zwłaszcza, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że po raz pierwszy w historii serii mamy tu okazję pokierować przedstawicielem obcej rasy. Oprócz tego, postaci oczywiście zostały podzielone na klasy, jednak całość psuje ograniczenie ilości dostępnych umiejętności do czterech, przypisanych do „krzyżaka”. Tym natomiast, co naprawdę wyprowadza mnie z równowagi, jest fakt, iż nasze powodzenie w ostatecznej konfrontacji ze Żniwiarzami zależy nie tylko od rezultatów naszych działań w kampanii dla pojedynczego gracza i wieloosobowej rozgrywce, lecz także od tego, jak dobrze radzimy sobie w jednej z facebookowych gier(!) oraz Mass Effect: Infiltrator, jaki został wydany na mobilne urządzenia Apple'a... Niemniej, ostateczna wygrana jest jak najbardziej możliwa nawet bez tego – gracze powinni skupić się na pasku „Wymierna gotowość bojowa”, który stanowi bezpośrednie odzwierciedlenie tego, jak skuteczne są nasze działania.
Powolutku zbliżamy się do końca, toteż czas wspomnieć o warstwie technicznej. Zacznę nietypowo, bo od kwestii oprawy dźwiękowej, która jest po prostu rewelacyjna. Aktorzy podkładający głosy jak zwykle spisali się na medal, natomiast w trakcie zabawy przygrywa nam muzyka, jaka przywodzi na myśl bardziej tę, znaną z pierwszej odsłony serii (której brak na PlayStation 3 niesamowicie mi doskwiera), aniżeli z Mass Effect 2. Przygotujcie się więc na ambientowe brzmienia w spokojniejszych momentach oraz szybkie, elektroniczne motywy stanowiące tło dla intensywnej wymiany ognia. Gra prezentuje się przy tym naprawdę świetnie, jednak wiek technologii jaka ją napędza jest coraz bardziej widoczny. Twarze wyglądają ładnie, dopóki nie zaczną się poruszać (BioWare mogłoby popracować nad mimiką), natomiast sami bohaterowie poruszają się jakby połknęli kije. Dobrze, że sylwetki Żniwiarzy wyglądają wprost rewelacyjnie, a i samemu otoczeniu zbyt wiele zarzucić nie można. Niestety, wersji na PlayStation 3 zdarza się od czasu do czasu „gubić” klatki (co rzuca się w oczy szczególnie w przerywnikach filmowych), jednakże nie przeszkadza to w zabawie – niemniej, BioWare chyba zauważyło ten problem, toteż kwestią czasu wydaje się być wydanie przez nich łatki, która raz na zawsze by się z nim uporała.
Gra ma co prawda swoje wady, które wymieniłem w tekście, jaki macie właśnie za sobą, jednakże niezliczone zalety spychają je na margines. Wspaniałe, rozbudowane i co najważniejsze – bardzo wiarygodne uniwersum, złożona, obfitująca w zwroty akcji fabuła, charakterystyczni bohaterowie oraz rozbudowane możliwości rozwoju postaci to tylko najważniejsze z nich. Dlatego też, po Mass Effect 3 zdecydowanie powinien sięgnąć każdy, kto ma ochotę na długą, ciekawą i efektowną zabawę. Wydaje mi się, że nawet Ci z Was, którzy nie mieli styczności z poprzednimi odsłonami cyklu, powinni dać tej produkcji szansę – wbudowany w grę Leksykon bowiem wyjaśni Wam wszystkie niezrozumiałe na pierwszy rzut oka kwestie.
Ocena - recenzja gry Mass Effect 3
Atuty
- Rozbudowane i wiarygodne uniwersum
- Interesująca i obfitująca w zwroty akcji warstwa fabularna
- Wpływ podejmowanych przez nas decyzji na zakończenie gry
- Niebywały klimat
- Możliwości rozwoju postaci
- Tryb multiplayer mimo wszystko potrafi przedłużyć zabaw
Wady
- Przydałby się co-op z prawdziwego zdarzenia
- Szkoda, że Shepard nie potrafi działać "po cichu"
- 30 godzin to zdecydowanie zbyt mało, by nacieszyć się tą produkcją
- Spadki animacji w przerywnikach filmowych
Zamknięcie trylogii w godnym stylu. Nie słuchajcie co mówią o grze osoby ją krytykujące. Zanurzcie się w niesamowitą przygodę sci-fi.
Przeczytaj również
Komentarze (91)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych