Recenzja: Test Drive: Ferrari Racing Legends (PS3)
Ekipę Slightly Mad Studios często określa się mianem doświadczonych twórców gier wyścigowych. I prawdę mówiąc, jest w tym sporo prawdy, bo w jej skład wchodzą przecież ludzie, którzy mają na swoim koncie serię GTR i Need for Speed: Shift. Z jakichś niewiadomych powodów, po premierze tego ostatniego, deweloperzy jednak przestali kierować się kreatywnością i zaserwowali nam dwie niemalże dokładne kopie tej produkcji.
Pierwszą był SHIFT 2, który nie przyniósł żadnych rewolucyjnych zmian, a drugą... Test Drive: Ferrari Racing Legends. Jeśli więc mieliście nadzieję, że praca nad nową marką, będzie dla nich świetną okazją do wdrożenia nowych pomysłów, to bardzo się pomyliliście. Mamy bowiem do czynienia z mającym już trzy lata na karku Shiftem, ubranym w nowe szaty.
Menu główne nastraja optymistycznie – trzon gry stanowi tryb kariery, na który składają się trzy odrębne kampanie, nazwane tutaj „erami”. Mamy więc erę złotą, która obejmuje lata 1947-1973, srebrną (1974-1990) oraz... nowoczesną (1990-2011). Jak się okazuje, znalazło się tu nawet miejsce na namiastkę fabuły – w każdym z tych segmentów wcielamy się bowiem w innego kierowcę, który trafia do teamu Ferrari i powolutku pnie się po szczeblach kariery. Tak, powolutku to bardzo dobre określenie, bo ukończenie każdej z nich zajmuje grubo ponad dziesięć godzin (a w przypadku ostatniej, nawet więcej), w trakcie których gracz będzie musiał przejechać od pięćdziesięciu (w erach złotej i srebrnej) do stu (w erze nowoczesnej) wyścigów. Szkoda tylko, że wspomniana przeze mnie fabuła, jest tu przekazywana w formie tekstowej, w trakcie wczytywania kolejnych wyścigów. Jako, że loadingi trwają naprawdę krótko, a tekstu zazwyczaj jest sporo, praktycznie nie ma szans, by dobrnąć do końca przed złożeniem wizyty na torze. Co prawda można wejść do menu i dokończyć czytanie opisu, ale... gdzie w tym sens?
Na różnorodność nie powinniście natomiast liczyć, jeśli chodzi o wyścigi, w jakich weźmiecie udział. Oprócz klasycznych, w których liczy się miejsce na podium, znalazły się tu próby czasowe, przejazdy, w których musimy utrzymać się maksymalnie trzy sekundy za kierowcą z naszego teamu oraz wyścigi, w których naszym zadaniem jest wyprzedzenie wszystkich przeciwników, startując z ostatniej pozycji. W każdym z „eventów” otrzymujemy do wykonania zadanie główne (stań na podium, zdobądź pierwsze miejsce) i poboczne (prowadź przez jedno okrążenie, pobij czas okrążenia). Na szczęście, nie odnotowałem tu obecności durnego systemu punktowania określonych zachowań na torze, który był jednym z najsłabszych punktów Shifta. Dobrze, że powróciły kary za ścinanie trasy – trzy razy zdecydujemy się na przejażdżkę po trawniku i jesteśmy dyskwalifikowani.
Co ciekawe, w grze nie znajdziemy żadnego systemu zarabiania pieniędzy, za które moglibyśmy kupić nowe furki. Po prostu, w miarę postępów, otrzymujemy dostęp do coraz młodszych i coraz bardziej zaawansowanych technologicznie samochodów. A wierzcie mi, że jest tutaj czym pojeździć. Slightly Mad Studios przygotowali bowiem aż 51 aut włoskiego producenta, poczynając od wiekowego modelu 125 S i 330 P4, przez 288 GTO, kultowe F40 oraz Testarossa, skończywszy na takich brykach jak F430, 458 Italia czy futurystyczne Enzo. Niestety, deweloperzy nie pozwolili nam zaglądnąć pod maskę, przez co jakikolwiek tuning mechaniczny (o optycznym nawet nie wspominam) nie jest tu możliwy. Dobrze, że mamy przynajmniej możliwość zmiany modelu jazdy, wybierając jedno z trzech ustawień, które mają niemały wpływ na zachowanie samochodu na torze. Standardowo, nawet osobom, które po raz pierwszy mają do czynienia z reprezentantem gier wyścigowych, nie polecam opcji Nowicjusz, gdzie samochody wydają się nie tylko hamować bez naszego udziału, ale też... lekko skręcać. Z drugiej strony jednak, ustawienie Pro powinniście uruchamiać wyłącznie na kierownicy – grając na padzie, najwygodniej jeździ się z załączoną opcją Normal, w której otrzymujemy lekką kontrolę trakcji i ABS. Szkoda tylko, że wyboru modelu jazdy możemy dokonać jedynie w menu głównym – miłym dodatkiem byłaby możliwość zmieniania go w locie.
Ścigać możemy się na 34 prawdziwych torach i dwóch, stworzonych od podstaw przez twórców. Szkoda jednak, że wiele z nich to różne wersje kilku lokacji, które może się od siebie różnią, jednakże już po kilku godzinach spędzonych z tym tytułem i tak mamy wrażenie, że ciągle jeździmy po tych samych trasach. Znalazło się tu miejsce na takie miejscówki jak Hockenheimring GP (wersja współczesna i z 1982 roku), Imola (odpowiednio z 1981 i 2005), Monza GP (1958 i współczesna), Silverstone GP (1959, 1975, 2009) czy chociażby nieśmiertelny Nordschleife. W chwili, w której bierzemy udział w całkowicie „historycznym” wyścigu (wiekowy samochód i wiekowy tor), przez kilka sekund po starcie widzimy charakterystyczny, postarzający obraz, filtr, przywodzący na myśl nagrania sprzed pięćdziesięciu lat, co skutecznie buduje towarzyszący zabawie klimat.
Niestety, o ile na opisanym przeze mnie polu znalazło się sporo nowości, o tyle dalej mamy już do czynienia z metodą kopiuj-wklej z pierwszego i drugiego Shifta. Zacznijmy od modelu jazdy, który nie doczekał się dosłownie żadnych usprawnień. Samochody po raz kolejny zachowują się więc, jakby jeździły po lodzie i nawet nie próbują zachować przyczepności choćby na najmniejszych zakrętach. Koła piszczą więc jak szalone, przez co jazda z kamery umiejscowionej za pojazdem, jest praktycznie niemożliwa – trudno wtedy wyczuć, czy faktycznie skręcamy, czy też auto po prostu wpada w poślizg. Ponadto, po raz kolejny furki otrzymały zdecydowanie zbyt słabe hamulce. Może i miałoby to ręce i nogi, gdyby brać pod uwagę wyłącznie pojazdy z lat pięćdziesiątych, ale jeśli Ferrari F355 Spider potrzebuje na wyhamowanie znacznie dłuższej drogi, aniżeli przeciętny, współczesny samochód, to zdecydowanie coś tu nie gra. Slightly Mad Studios zdecydowanie pokpili sprawę i nie wzięli sobie do serca uwag graczy, których drugi Shift najzwyczajniej w świecie zawiódł... Muszę jednak uczciwie przyznać, że przynajmniej różnice pomiędzy poszczególnymi samochodami zostały tutaj należycie oddane, a przepaść jaka towarzyszy przesiadce z Ferrari 250 GTO do modelu F50, jest po prostu nie do opisania.
Sporo uwag można mieć również do samej fizyki, toteż nawet nie próbujcie stukać się z przeciwnikami (bez skojarzeń). Wystarczy nawet słabe uderzenie w tylni zderzak oponenta, by zaliczyć mało efektownego bączka i na wyższych poziomach trudności pożegnać się z jakimikolwiek szansami na zwycięstwo. Tak, w Test Drive: Ferrari Racing Legends gracz nie dysponuje magiczną zdolnością cofania czasu. Szczerze muszę jednak przyznać, że często myślałem o tym, iż takowa byłaby tu konieczna, by czerpać jakąkolwiek frajdę z rozgrywki. Kuleje także Sztuczna Inteligencja przeciwników – Ci praktycznie nas nie zauważają, zazwyczaj jeżdżąc wyznaczonym przez siebie torem. Jeśli więc znajdziemy się na ich trasie przejazdu, bardzo często nawet nie próbują nas omijać, a po prostu spychają nas z toru. Co ciekawe, pobierali chyba lekcje od kierowców z Shifta, bo nauczyli się pokonywać zakręty bez hamowania, co szczególnie daje się we znaki na wyższych poziomach trudności.
Nieco inne doznania towarzyszą trybowi multiplayer, gdzie możemy się zmierzyć z maksymalnie ośmioma innymi graczami. I wiecie co? Dobrze, że nawet w multiplayerze można wysłużyć się AI, bo znalezienie osób chętnych do zabawy graniczy z cudem, co niezbyt dobrze wróży popularności tego tytułu.
Grę napędza silnik graficzny pierwszego Shifta, który dzisiaj nie robi niestety zbyt dobrego wrażenia. Ba, powiedziałbym nawet, że gra wygląda gorzej, aniżeli pierwsze dzieło Slightly Mad Studios, co szczególnie rzuca się w oczy, kiedy zdecydujemy się na widok z kokpitu. Brakuje tu kamery „z oczu” kierowcy, ale najwidoczniej prawa do tej opcji są w posiadaniu Electronic Arts. Biednie prezentują się również trasy – rażą płaskie tekstury trawy, kiepsko wykonane budynki znajdujące się w oddali, płaskie tła czy wreszcie wszechobecny aliasing. Dobrze, że chociaż samochody zostały wykonane z należytą pieczołowitością, a otoczenie pięknie odbijające się w karoserii potrafi cieszyć oko.
Większych zastrzeżeń nie miałbym natomiast do warstwy dźwiękowej, gdyby nie fakt, że w menu przygrywa nam muzyka, która znacznie lepiej pasowałaby do jakiejś wojennej strzelaniny, tudzież gry akcji osadzonej w realiach fantasy. Niemniej, w trakcie wyścigu wsłuchujemy się jedynie w warkot silnika, od czasu do czasu przerywany sugestiami bliżej niezidentyfikowanej osoby, która informuje nas o naszych postępach („It's the final lap!”) lub karci nas za popełnione przez nas błędy.
Grając w Test Drive: Ferrari Racing Legends miałem nieodparte wrażenie, że mam do czynienia z Shiftem w nowych szatach. W zasadzie, gdyby nie fakt, iż te dwie produkcje wydają zupełnie różne firmy, najnowsze dzieło Slightly Mad Studios mogłoby być jedynie rozbudowanym DLC ich poprzedniego tytułu. Gra przejęła wszystkie zalety i wady swojego poprzednika i, niestety, nie dodaje zbyt wiele od siebie. Dlatego też, polecam ją wyłącznie zagorzałym fanom marki Ferrari oraz osobom, które nie miały do czynienia z „symulacyjnymi” odsłonami serii Need for Speed, a chciałyby zapoznać się z twórczością tego studia (ot, choćby po to, by przygotować się na Project C.A.R.S.). Reszta może bez najmniejszych oporów omijać tę grę szerokim łukiem.
Ocena - recenzja gry Test Drive: Ferrari Racing Legends
Atuty
- Przekrój przez pięćdziesiąt lat działalności marki Ferrari
- Ładnie wykonane modele samochodów
- Długość
- Spora ilość wyścigów do przejechania
- Duża liczba torów i ich historyczne warianty
Wady
- Model jazdy nie doczekał się żadnych poprawek od czasów Shifta
- Oprawa graficzna nie robi już wrażenia
- Kiepska fizyka
- Pustki na serwerach
- Już po kilku godzinach do rozgrywki potrafi wkraść się monotonia
Dosyć przyjemne wyścigi, które jednak nie mają w sobie większego polotu. Skusić może licencja na Ferrari, jeśli ktoś jest entuzjastą tych samochodów.
Przeczytaj również
Komentarze (13)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych