Recenzja: Sonic & All-Stars Racing Transformed (PS3)
Ciężko nazwać wypuszczenie trzech gier kartingowych w krótkim okresie jako ofensywę tego gatunku gier, ale faktem jest, że Sonic & All-Stars Racing Transformed jest trzecim tytułem o wyścigu kartów, którego recenzja pojawia się na naszych łamach w ciągu tygodnia. Po średnim LBP Karting i słabszym F1 Race Stars do produkcji Sumo Digital podchodziłem z wielką nieufnością, mając w pamięci ich nieudane eksperymenty z Soniciem.
Jednak najnowsza produkcja jest tytułem, którego śmiało można wrzucić do worka „niepozorna gra, która pozytywnie zaskakuje”. Bo od czasów świetnego Crash Team Racing, nie bawiłem się tak dobrze przy tego typu grze.
Sumo Digital otrzymało zadanie od SEGI – stworzyć tytuł, który sprzeda się nie tylko z racji Niebieskiego Jeża na okładce, ale także zachwyci redaktorów, którzy podejmą się zmierzeniem z produkcją, oraz graczy, których profil w tym przypadku jest bardzo szeroki. Podejrzewam, że w ten tytuł zagrają zarówno starsi, pamiętający świetność takich serii jak Sonic, Golden Axe czy Shinobi, oraz młodsi, którzy wiedzeni Ralphem z "Wreck-It-Ralph" wybłagają rodziców o prezent na Mikołajki. Dlatego też kluczowym elementem było wyważenie poziomu trudności tak, by łatwy był odpowiedni dla nowicjuszy, średni jako poziom wstępu dla wprawionych graczy i hard jako coś, co faktycznie zmusi nas do nauczenia się trasy i korzystania z możliwości jakie zaimplementowało Sumo. Przetestowałem każdy poziom trudności i śmiało mogę powiedzieć, że trafiono z nim idealnie. Gra jest wymagająca, karze za gapiostwo i nieuwagę, a czasami za zbytnią brawurę (która przy odrobinie szczęścia popłaca), ale sowicie wynagradza jeśli gramy skupieni. Na najłatwiejszym poziomie trudności nikt nie sprawia nam problemów i po drugim okrążeniu jedziemy z 10 sekund przed resztą. Za to normalny poziom, czyli klasa szybkości B (bo tak to rozwiązano) to nie tylko mocniejsze maszyny i agresywniejsze SI, ale także mniejszy próg naszych błędów. Więc znane czasami z bijatyk powiedzenie „easy to learn, hard to master” pasuje tutaj jak ulał. A to wszystko w grze o gokartach.
Przekrój postaci jak wspomniałem jest bardzo bogaty i przewijają się tutaj chyba wszyscy bardziej znani przedstawiciele SEGI. Jest Sonic, Knuckles, Dr. Eggman, Ulala czy chociażby Vyse. Każdy z zawodników różni się oczywiście umiejętnościami na które wybrano maksymalny osiąg maszyny, przyspieszenie, przyczepność, boost i „allstars”, które aktywujemy jeśli wylosuje nam się gwiazdka. Wtedy transformujemy się w szybszy pojazd mający zdolność strzelania w przeciwników. W trakcie przechodzenia trybu „story” możemy odblokować kolejnych zawodników, mody do gokartów, które zwiększają wybrane statystyki, a także trasy. A tych jest od groma i są świetnie zrobione. Przejedziemy się po trasach między innymi z Panzer Dragoon, Crazy Taxi, Jet Set Radio, różnych części Sonica, Skies of Arcadia, Golden Axe i kolejnych kilkunastu z kolejnych paru tytułów stworzonych przez SEGĘ.
Jednak co jest ważne to nie to, jak te trasy wyglądają, a co się z nimi dzieje. Bowiem przez cały wyścig nie jeździmy po tej samej trasie. Każda z nich się zmienia, a to rozwalone zostanie podłoże i zostaniemy zmuszeni do jeżdżenia po wodzie, a to będziemy musieli wzbić się w przestworza. Dlatego właśnie podtytuł Transformed. Każdy z pojazdów ma 3 formy – samochód, pojazd pływający i latający. I zależnie od sytuacji w taki sposób będziemy się poruszać. Dobrze oddano fizykę poruszania się. Samochód prowadzi się łatwiej niż łódź, którą ciężko manewrować na wzburzonym akwenie. Za to latanie też nie jest takim hop siup, gdyż prowadzi się to całkiem inaczej. Z tym też związany jest tak zwany „techniczny boost”, który aktywować możemy zarówno poprzez poślizgi, jak i wykonywanie salt w powietrzu lub w trakcie transformacji. Każda taka czynność pozwoli nam chwilowo poruszać się szybciej. Niestety – bez tej dopałki czasami mamy wrażenie, że gra jest za wolna. Oczywiście zależy to od trasy, bo na niektórych dzieje się tak dużo, że człowiek czasami nie ogarnia. Coś przeleci nad głową, ktoś do nas wystrzeli, a pilnować pozycji trzeba. Jednym słowem – urwanie głowy.
I tak jak w każdym tego typu tytule, mamy dopałki, którymi możemy torować sobie drogę na podium. Śnieżki, rój pszczół, tornado czy dopalacz pozwolić nam mają wywalczyć lepszą pozycję. Oczywiście można tego uniknąć zarówno wykonując uniki, jak i stosując sztuczkę z boostem. Wygrać wyścig bez zostania trafionym – to faktycznie nie lada sztuka i tylko szybka reakcja nas uchroni od zebraniem po tyłku. W trakcie wyścigu zbieramy także monety, które służą do losowania w maszynie dodatkowych dopałek przed wyścigiem. Każdorazowe losowanie kosztuje nas 5 monet. Ot, jako taki miły bonusik.
Grać też mamy w co. Standardowo oddano nam kanapowy multiplayer dla czterech graczy, a także możliwość gry przez sieć w maksymalnie 10 osób, czyli taką liczbę, jaką walczymy w singlu. Dla samotników oddano jednak więcej trybów. Mamy więc Time Attack w którym powalczymy z czasami developerów i ludzi ze świata, jest Grand Prix, czyli cztery wyścigi w których musimy zebrać jak najwięcej punktów, opcja pojedynczego wyścigu. Na sam koniec zostawiam najbogatszy tryb World Tour w którym po kolei przechodzimy wyścigi, wyzwania driftowe i boostowe, przeloty przez poręcze, versusy i walki z czołgiem w którego musimy strzelać w trakcie jazdy. Za każdą wygraną otrzymujemy gwiazdki, zależne od poziomu trudności. Po odpowiedniej ilości możemy albo przejść dalej, albo odblokować sobie nowych zawodników czy mody dla pojazdów. Im dalej w las tym ciężej, a po ukończeniu podstawowej trasy – mamy dodatkowe zawody za maksymalnie 5 gwiazdek i odblokowanie kolejnych postaci. Zarówno w tym trybie, jak i każdym innym wyścigu, zbieramy punkty doświadczenia, które podnoszą poziom i odblokowują kolejne mody dla postaci, więc cokolwiek nie robimy i kimkolwiek nie gramy – ciągle podnosimy jego poziom, maksymalnie do piątego.
I dobrze, że zarówno graficznie produkcja Sumo Digital trzyma poziom (zero spadków animacji!), ale i udźwiękowienie jest pierwszej klasy. Klasyczne utwory połączone z odgłosami konsol 16 bit łechcą uszy starszym graczom lub fanom SEGI. Dobór utworów jest wręcz fantastyczny, ale głównie to ukłon ku osobom, które znają dane tytuły, podobnie jak kojarzą postaci, którymi się ścigamy. Niestety – brak polskiej wersji gry trochę oddala ją od młodszych. Nie to, że to absolutny mus, bo tekstu nie jest zbyt dużo, ale jakiś jajcarski komentator by się przydał. Jednak to już wina SEGI o braku jego zaimplementowania. „Niebiescy” mogli też zlecić dopracowanie menu gry, które mimo że jest proste i schludne – bardzo długo się wczytuje i opornie się po nim nawiguje. Poza tymi problemami nie napotkałem niczego, co spowodowałoby u mnie niechęć do gry. Dlatego mogę ją z całego serca polecić. Bo tym razem SEGA zaskoczyła nas wszystkich.
Ocena - recenzja gry Sonic & SEGA All-Stars Racing Transformed
Atuty
- Świetnie wyważony poziom trudności
- Mnóstwo zabawy płynącej z gry
- Multum postaci i tras
- Śliczna grafika
Wady
- Brakuje dynamiki przez większość czasu
- Menusy mogłyby być trochę szybsze
Kompletne zaskoczenie ze strony SEGI. Sonic i jego ekipa są znacznie lepsi niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Tak dobrej gry o gokartach nie było od czasu Crash Team Racing.
Przeczytaj również
Komentarze (17)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych