Recenzja: LEGO Władca Pierścieni (PS3)
Gdy późną jesienią ubiegłego roku firma LEGO poinformowała świat o pozyskaniu praw do produkcji zabawek na licencji Władcy Pierścieni dla wszystkich dziennikarzy gamingowych stało się jasne, że powstanie gry wideo jest tylko kwestią czasu. Dodatkowym argumentem za podjęciem przez Warnera decyzji o produkcji kolejnego odcinka tasiemca „LEGO + tytuł znanego filmu/gry/książki” jest fakt, iż w obecnym, 2012 roku, odbędzie się premiera filmu Hobbit, opowiadającego historię z tego samego uniwersum i wykorzystującego niektórych bohaterów znanych z Władcy.
Poza tym licencja na uniwersum stworzone przez Tolkiena potrzebowała „odświeżenia” po tym jak rok temu wydana została bardzo przeciętna, męcząca po kilku godzinach gra „Wojna na Północy”...
Jak się niedługo później okazało nasze branżowe wyrocznie delfickie miały rację i w ubiegły piątek, 23.11.2012 na półkach sklepowych w całej Europie, w tym także w naszym kraju, pojawiła się kolejna gra z duńską marką klocków w tytule. Dlaczego czytacie jej recenzję dopiero tydzień po premierze, czyli bardzo późno jak na standardy PS3 Site? To nie wina dystrybutora, bo ten grę dostarczył w odpowiednim terminie. Niestety bardzo przykre czynniki losowe sprawiły, że nie mogłem przystąpić do jej ogrywania aż do wtorku 27 listopada. Jednakże jak już zacząłem, to wsiąkłem. Zapraszam Was w sentymentalną podróż do świata wykreowanego ponad 50 lat temu przez mistrza J.R.R. Tolkiena ubranego w tej grze w zabawną otoczkę legoludków i ich pociesznych zachowań.
Na początku warto wyraźnie zaznaczyć jedną rzecz – to jest gra dla fanów książek i filmów na ich podstawie. Jeśli jednak dzieła Petera Jacksona nie spodobały się Wam, drażniły Was drobne modyfikacje w fabule i zachowaniach niektórych postaci czy po prostu inaczej wyobrażaliście sobie Śródziemie, to od razu zrezygnujcie z zakupu. LEGO Władca Pierścieni pełnymi garściami czerpie z licencji na kinowe przeboje. Dla mnie była to ogromna zaleta, ponieważ w menu oraz w trakcie rozgrywki można było słuchać doskonałej ścieżki dźwiękowej skomponowanej przez Howarda Shore'a. Do tego postaci mówią głosami oryginalnych aktorów, wykorzystano po prostu najbardziej rozpoznawalne kwestie z filmów. Z drugiej strony choć ścieżka fabularna jest identyczna jak u P. Jacksona, to do wielu scen dodano charakterystyczny dla serii LEGO humor sytuacyjny. Nawet w patetycznym intro, w trakcie którego Galadriela opowiada historię pierścienia władzy udało się przemycić sceny wywołujące uśmiech na twarzy, choćby tą, gdy jeden z ludzkich królów (przyszłych Nazguli) upuszcza swój klejnot i później próbuje maskować zażenowanie.
Jeśli już o głosach mowa, to temu tytułowi ogromnie przydałby się dubbing. Oczywiście, należy pochwalić dystrybutora za bardzo poprawną lokalizację tekstową, jednakże w grze, której jedną z grup docelowych są dzieci dużo lepiej sprawdziłyby się polskie głosy. Idealną sytuacją byłaby możliwość wyboru wersji językowej, może w kolejnych produkcjach z serii (LEGO Hobbit, anyone?) Cenega wraz z Warner Bros. zdecyduje się na ten krok. Mimo tej wady LEGO Władca Pierścieni jest idealną grą do wspólnej zabawy dzieci z rodzicami, a także chłopaków z dziewczynami. Z jednej strony rozgrywka nie jest specjalnie trudna, więc nawet maluch albo niezbyt obyta z grami wideo niewiasta poradzi sobie z obsługą pada, a z drugiej zdobycie oceny 100% na kolejnych poziomach i zebranie wszystkich sekretów to zadanie wymagające sporo kombinowania.
Kampania jest długa i satysfakcjonująca, do tego dochodzi spory otwarty świat Śródziemia, w którym natkniemy się na dziesiątki postaci niezależnych i będziemy mogli wykonywać różne, niestety zwykle sztampowe zadania pobocznych. Jeśli będziecie chcieli nie tylko zaliczyć misje fabularne, ale także zaliczyć platynę (która z racji braku poziomów trudności i trofeów za spędzanie setek godzin na powtarzaniu tych samych czynności jest dość łatwa), to spędzicie z LEGO Władcą Pierścieni ok. 15 - 20 bardzo przyjemnych godzin.
O to, abyście się w ich trakcie nie znudzili autorzy zadbali także poprzez oddanie graczom pod kontrolę całej menażerii ciekawych bohaterów z unikalnymi umiejętnościami. Dla przykładu, Sam umie gotować, rozpalać ogień i pielęgnować roślinki, Gandalf wykorzystuje magię do różnych zastosowań, a Legolas wysoko skacze, chodzi po linach i oczywiście używa łuku do eliminacji przeciwników i rozwiązywania zagadek. Same łamigłówki są bardzo kreatywnie pomyślane, często wymagają chwili zastanowienia i wykorzystania po kolei zdolności kilku różnych bohaterów. Podobnie jest z pojedynkami z bossami, może poza pierwszym starciem z Sauronem w trakcie prologu, ale z oczywistych przyczyn nie mogło być ono zbyt trudne.
Niestety, duża ilość bohaterów na ekranie owocuje czasem chaosem. Szczególnie jest to odczuwalne w trakcie misji, gdy sterujemy całą drużyną pierścienia, a więc dziewięcioma postaciami na przemian! Zdarzało mi się mieć problemy ze zgadnięciem nie tylko kim ja aktualnie steruję, ale także kogo powinienem aktualnie podnieść/rzucić albo wykorzystać zdolność. W późniejszych etapach ekipa jest już mniej liczna, więc problem ten nie występuje. Tradycyjne dla serii można ponarzekać na zbyt statyczną kamerę czy brak możliwości odwrócenia osi Y (koszmarek dla mnie!), ale to już smutna tradycja i należy się chyba do tego stanu rzeczy przyzwyczaić.
Gra nie ustrzegła się też błędów technicznych, tak typowych dla obecnej generacji konsol. Bohaterom zdarza się ugrzęznąć między obiektami albo lewitować w powietrzu po skoku. Na szczęście nie wpływa to w istotny sposób na przyjemność z zabawy, bo wystarczy przełączyć się na inną postać i po chwili błąd zostaje naprawiony. Niestety bardzo długiego oczekiwania na załadowanie się gry, a później poszczególnych misji nie jestem już w stanie wybaczyć. Od momentu włożenia płytki do konsoli do odpalenia misji czekają nas dwa trwające po kilkadziesiąt sekund loadingi. W grze, której oprawa wizualna jest tylko dobra, a engine nie musi przeliczać tysięcy parametrów jak w strategii czy złożonym erpegu taka sytuacja jest nie do przyjęcia.
Ostatni minus, na który chcę zwrócić Waszą uwagę jest bardzo osobisty. Nie spodobało mi się, że z mojego ulubionego bohatera książkowej trylogii – Gimliego, zrobiono płaczka i obiekt do rzucania. W trakcie kampanii byłem zmuszony kilkadziesiąt razy razy cisnąć krasnoludem w zniszczalne obiekty lub przeciwników. Z boku może to się wydawać zabawne, ale przecież sam Gimli powiedział, że „you never throw a dwarf!” ;-)
Nie wiem jakiego rodzaju czarnej magii używają developerzy z Traveller's Tales, ale znowu udało im się zdobyć moją sympatię. Chociaż była to zwarta gra z serii LEGO, którą zaliczyłem i żadna z nich specjalnie (poza oczywiście światem i bohaterami) nie różniła się od poprzedniczki, to ponownie bawiłem się doskonale. Mimo, iż z racji goniących terminów musiałem w nią grać po nocach, to nie odczuwałem z tego powodu żadnego dyskomfortu. Co więcej, zwykle siedziałem co najmniej godzinę dłużej niż sobie zaplanowałem, bo chęć ujrzenia jak legoludki parodiują kolejne sceny z filmów była silniejsza od potrzeby snu. Jeśli nie wstydzicie się grać w pozycje „dla dzieci”, to gorąco polecam zakup!
Ocena - recenzja gry LEGO The Lord of the Rings
Atuty
- Doskonałe wykorzystanie licencji filmowej
- Długość zabawy
- Ciekawe zagadki
- Wygląd klockowego Śródziemia
- Gra łączy pokolenia
Wady
- Sztampowe zadania poboczne
- Chaos przy dużej liczbie bohaterów na ekranie
- Problemy z kamera
- Brak dubbingu
- Bardzo długie loadingi
Niby to samo co w miliardzie wcześniejszych odsłon gier z LEGO w tytule, ale formuła wciąż bawi. Dla fanów trylogii Tolkiena (lub Jacksona) zakup obowiązkowy, bo smaczków tu co nie miara.
Przeczytaj również
Komentarze (25)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych