Recenzja: Soul Sacrifice (PSV)
„PlayStation Vita nie ma gier”. Najczęściej powtarzane hasło ostatnich miesięcy, które jak nic przypomina mi początki życia PS3 na rynku europejskim. Ponad rok po premierze przenośnej konsoli Sony, może i nie jesteśmy zasypywani grami, ale to co trafia na półki sklepów do crapów zaliczyć nie można. Jednakże okres posuchy wytworzył wobec niektórych gier niezdrowo wysokie oczekiwania, które może być wielu ciężko spełnić.
Na szczęście nowa gra znanego i cenionego Keijiego Inafune – Soul Sacrifice – obroniła się nie tylko przed wysokimi oczekiwaniami, ale także oskarżeniami o bycie nieudanym klonem serii Monster Hunter. A takich naśladowców i fałszywych proroków było wiele. „Jednak nie tym razem” rzuciłem do siebie w momencie gdy na liczniku wybiła 20 godzina gry.
Na początku muszę wyprowadzić was z błędu w jakim prawdopodobnie tkwicie. Z produkcją Capcomu o polowaniu na stwory ta gra ma tylko wspólny trzon zabawy, czyli wykonywanie misji w których walczymy z wielkimi i mocnymi przeciwnikami. Na poczet intensywności walk zrezygnowano z rozległych terenów do eksploracji. Zamiast tego mamy lokacje maksymalnie podzielone na trzy mniejsze sekcje, ale większość z nich zamyka się w jednym/dwóch segmentach naszpikowanych najróżniejszymi przeszkodami terenu. Niektóre z nich są kompletnie płaskie, inne zabierają nas do ruin zniszczonego miasta, gdzie indziej znowu odwiedzamy lodowe krainy czy górskie krajobrazy. Najważniejsze w tym przypadku jest to, że żadna z tych lokacji nie jest wrzucona przypadkowo do gry, a łączy się bardzo mocno z całą historią przedstawioną nam przez scenarzystów comceptu. Wyrzucono także crafting ekwipunku, ba - jego także tutaj nie ma. Zero akcesoriów, zbroi czy tego, czym walczymy.
Prawdopodobnie wielu z was się zdziwi, ale historia, sposób jej przedstawienia, bohaterowie i postaci poboczne są najlepiej zrobionym elementem w grze. Historię potężnego czarnoksiężnika Magusara poznajemy za pomocą specjalnej księgi – pamiętnika, która jako demoniczny twór potrafi mówić, a nam – przyszłej ofierze Magusara oferuje pomoc. Zapoznając się z jej kolejnymi stronami możemy ponownie przeżywać wydarzenia z życia czarnoksiężnika, decydować o tym jak wpłynęły one na rozwój historii oraz jego kontakty z innymi. Jednocześnie poznajemy krok po kroku wszystkie powody dlaczego stał się tym, kim jest teraz. Mimo tego, że nie mamy tutaj scenek przerywnikowych i wszystko opiera się na czytaniu, to zostało podane w pyszny sposób. Zdeformowane głosy pełnią rolę lektora. Zdawkowo, paroma zdaniami opowiadają nam o przyczynach i późniejszych ich konsekwencjach. Dodatkowo Librom zachęca nas do drążenia i głębszego poznawania tego co odkrywamy przez wspomnienia. I większość gier w tym momencie odpuszcza budowanie historii i całego tła, ale nie Soul Sacrifice. Tutaj każda lokacja jest dokładnie opisana. Poznajemy przyczyny jej upadku, wydarzenia z tym powiązane i postaci, które miały przy tym udział. Każdy z potworów z którymi się mierzymy ma własną, nierzadko tragiczną historię z której poznajemy dlaczego akurat stał się takim, a nie innym stworem i jakie były powody decyzji o poświęceniu czasem najbliższych mu rzeczy. Pycha, chciwość, zazdrość, ślepy pęd ku sławie, żądza władzy, gniew spowodowany zbyt wysokimi oczekiwaniami ojca wobec córki. Połowę z nich sami znamy z prawdziwego świata. Tutaj dzięki temu zabijane przez nas arcykreatury nie są pustymi wydmuszkami, tylko skąpanymi w nieszczęściu czarownikami.
To wokół nich kręci się nie tylko historia, ale i rozgrywka. O ile w głównym wątku fabularnym towarzyszy nam Magusar, tak w wielu dodatkowych paktach Avalonu dobierać możemy sobie dwóch kompanów, którzy sterowani są przez sztuczną inteligencję. I nie będę kłamał, że jest ona dobra – bo nie jest. SI towarzyszy jest wyjątkowo słabe i wygląda jakby robione na kolanie, byleby wrzucić coś do gry gdy nie możemy grać z żywym człowiekiem siedzącym obok lub przez internet. Ich zachowania określane są przez parę czynników, gdzie główną rolę grają dostępne umiejętności oraz stopień zżycia z naszym bohaterem. Im częściej wybieramy jednego czarodzieja, tym większy pasek przywiązania, a co za tym idzie – lepszy poziom, więcej ataków i ciut lepsza inteligencja. Skąd jednak brać towarzyszy? Niektórzy z nich pojawiają się w głównym wątku i po wykonaniu zadania zostają z nami na poczet dodatkowych misji. Jednak najwięcej z nich możemy zyskać w momencie gdy zamiast poświęcić go w imię sprawiedliwości postanowimy mu wybaczyć i go ocalić dając mu drugą szansę. Wokół tego kręci się cała mechanika. Za ocalenie mniejszych przeciwników (a są to przemienione działaniem Złotej Czary różnorakie zwierzęta) otrzymujemy trochę zdrowia oraz ich czystą, nieskazitelną duszę. Jednocześnie ładujemy niebieski pasek odpowiedzialny za „boskie moce” i czystość, co odpowiada za zwiększoną defensywę przy kolejnych poziomach. Gdy jednak poświęcimy pokonanego, wtedy odnawia nam się pula dostępnych czarów (nazwanymi tutaj ofiarami), a wraz z zyskiwanymi poziomami zwiększa się nasza siła. Ma to odzwierciedlenie nawet w wizualiach gdzie nasza prawa ręka jest albo czysta, nietknięta złymi mocami albo pulsująca czerwień pokazuje ile złych dusz w nas wstąpiło. Co ciekawe - sami także możemy zostać poświęceni i wtedy już jako duch poruszamy się po polu walki i wspomagamy pozostałych przy życiu sojuszników.
Ofiary, które pełnią rolę podstawowych ataków otrzymywać możemy zarówno za wykonywane zadania (im lepsza ocena misji i wyższy wynik tym oczywiście lepsze nagrody) lub łączenie ich w nowe twory. Każdy z nich opisywany jest przez kilka statystyk – rodzaj ataku, żywioł, jego siłę oraz ile razy możemy wykorzystać daną ofiarę. Gdy wyczerpiemy ją w trakcie walki – nie będziemy w stanie jej używać i przywrócić możemy używalność wyłącznie korzystając z łez Księgi. Owe łzy są tutaj swego rodzaju waluty. Gdy nasz towarzysz polegnie w trakcie walki i go poświęcimy by użyć mocnego ataku – wtedy musimy skorzystać z nich by go wskrzesić. Towarzysze mają także ustalone motywy działania i jeśli nie będziemy działać zgodnie z nimi – opuszczą nas. Wtedy korzystając z Lacrimy możemy ich przywrócić do porządku. Ostatnią funkcją jest odnawianie Czarnego Rytuału. Czym jest ów rytuał? Zakazaną magią, która wymaga od nas poświęcenia wybranej części ciała by osiągnąć określony zysk. Może to być mocny atak kosztem spalonej skóry, a co za tym idzie mniejsze obrony, może to być atak, którego następstwem będzie poświęcenie ręki i utrata wpływu sigili. O nich także trzeba wspomnieć z racji gigantycznego wpływu na walkę.
Dusze przeciwników służą nam do odblokowania kolejnych sigili, które dzielą się na 3 kategorie, dając nam łącznie 6 wolnych miejsc na wcielenie ich w naszą magiczną rękę. Pierwszy segment odpowiada za wzmocnienie żywiołów w ataku lub obronie, drugi segment wzmacniać może wybrany rodzaj ataków (czary rzucane, przyzwania, transformacje czy zwykłe ataki przy pomocy stworzonej broni). Ostatni, mieszczący się w naszej dłoni wzmocnić może atak, obronę lub dodać specjalne właściwości naszym atakom lub całości postaci. Właściwy dobór pod daną misję jest kluczowy i daje ogromne możliwości zabawy. Farmienie dusz po to by odblokować kolejny sigil dla wielu może być męczące, ale wynagradzane jest to ogromnymi możliwościami edycyjnymi. A jeśli o tym mowa – wygląd naszej postaci możemy zmienić w dowolnej chwili. Jego ubiór czy wygląd nie sprawiają grze różnicy. Przecież przywołujemy wspomnienia Magusara i to od nas zależy jaką postać przybierze imaginacja biorąca udział w historii. Kolejna rzecz skrojona idealnie pod całość.
Początkowo walka nie wydaje się być zbyt skomplikowana. Ot, wrzucani jesteśmy na arenę gdzie pojawiają się przeciwnicy i zależnie od misji – krąży coś co przemienia się w bossa. Jednak każdy z mniejszych wrogów jest wrażliwy na inny żywioł, a więksi przeciwnicy mają czułe punkty za których atakowanie jesteśmy nagradzani, a ich zniszczenie oszałamia przeciwnika. Może to być oko na przykładzie Cyklopa, macki przerośniętej kupy żarcia, skrzydła Elfiej Królowej czy macki Krakena. By zobaczyć więcej używamy zdolności trzeciego oka, która pokazuje nam status przeciwników, czułe punkty, a także miejsca w których leżą fragmenty duszy oraz elementy oddziałujące na walkę. A to pojawia się miejsce odnawiające nasze ofiary, a to możemy stworzyć sobie broń lub zbroję żywiołów. Możliwości jest dużo i zgrabne ich wykorzystanie jest kluczem do jak najszybszego rozwiązania problemu jakim jest przeciwnik.
O ile sama rozgrywka dostarcza mocno i poświęcić jej możemy kilkadziesiąt godzin na całość, tak bez specyficznego stylu graficznego i muzyki nie mógłbym się tak bardzo rozpływać nad Soul Sacrifice. Będąc szczerym aż do bólu – gra nie należy do absolutnego topu jeśli chodzi o grafikę. Tekstury w większości miejsc są słabe i gdy zaczniemy się przyglądać – zwątpimy. Ale całość broni się niesamowitym designem który dla wielu może wydawać się „japoński”, ale to bzdura. Widząc kolejne abominacje rzucane nam pod nogi ewidentnie widzimy bardzo mocny wpływ kultury zachodu z okresów średniowiecza i wyobrażeń o niektórych stworach jeszcze z czasów starożytnych. Wilkołakowi bliżej jest do germańskich wierzeń barbarzyńców niż Oni z Kraju Kwitnącej Wiśni. Oczywiście taki design nie każdemu przypadnie do gustu, ale każdy potwór skrojony jest idealnie pod to, czym zawinił i co spowodowało przemianę. Drugą sprawą jest niesamowita ścieżka dźwiękowa. Jeśli nazwisko Yasunoriego Mitsudy nic wam nie mówi, to możecie opuścić recenzję i udać się na YouTube i wpisać w wyszukiwarkę Chrono Cross. Odpowiedzialny w tamtej grze za ciepłe i przyjemne utwory, tutaj stworzył wspólnie z Wataru Hokoyamą ścieżkę dźwiękową pełną niepokoju, gdzieniegdzie smutku, aury tajemniczość i rytmów przy których krew zaczyna pulsować w żyłach powodując skoki ciśnienia. Główny motyw z gry jest jednym z najlepszych utworów jakie słyszałem w grach od kiedy mam z nimi do czynienia. Sprawa muzyki to dopasowany idealnie garnitur pod modela jakim jest gameplay, historia i system gry.
Pozostaje jeszcze kwestia grania przez sieć z którą wiąże się zabawna sprawa. Otóż serwery nie powinny działać, co nakładać mogło na mnie opiniowanie sposobu ich działania po wersji demonstracyjnej. Jakimś jednak cudem udało mi się pewnego dnia połączyć z serwerami gry i rozegrać trzy misje z losowymi ludźmi. O ile nie zwróciłem skąd byli moi towarzysze, tak żadnych problemów z połączeniem i opóźnieniami nie miałem – nawet jak na moment w którym gra przez sieć nie powinna być dostępna. Widać więc, że jeśli chodzi o jakość działania, to ta jest taka jak w demku – czyli bezproblemowa. Oczywiście szerzej będę mógł opowiedzieć o tym trybie gdy Sony postanowi ponownie włączyć serwery gry.
I zachwyty nad grą nie miały końca przez kilkadziesiąt godzin, gdyż całość skrojona została idealnie pod konsolę przenośną – krótkie, intensywne misje połączone z historią, która możemy dowolnie przeglądać. Ale gra ma swoje minusy, które dokuczały mi ogromnie. Wspomniana już sztuczna inteligencja towarzyszy, którą niweluje gra w sieci, ale bez niej – będziemy albo biegać i ratować niedołężnych magów, albo dla świętego spokoju ich poświęcimy. Zaskakuje mnie także kompletne olanie polskiej wersji językowej. O ile mi wiadomo Polonizacje 2.0 miały obejmować każdy tytuł wydawany przez SCEP, a tutaj postanowiono zrobić wyjątek. Dlaczego? Czy tym powodem jest ogrom tekstu i gatunek w jakim jest gra? Niezależnie od tego jakie jest tłumaczenie – wielki minus dla polskiego oddziału SCE. Tak się nie robi, klientów nie powinno traktować się wybiórczo. Dobrze, że tak nie potraktowali nas twórcy, dzięki czemu otrzymaliśmy tytuł na dziesiątki godzin, który wynagradza cierpliwość i myślenie, co jednocześnie odpycha graczy grających bez mózgu.
Ocena - recenzja gry Soul Sacrifice
Atuty
- Wspaniała ścieżka dźwiękowa
- Historia i tło wydarzeń
- Rozgrywka
- System gry
- Poziom trudności
- Czas gry
- Design
Wady
- Brak polonizacji
- Bardzo słaba SI towarzyszy
- Przy dłuższych posiedzeniach może znużyć
- Średnia grafika
Krzywdzące porównania z Monster Hunterem trzeba włożyć do szafy. Soul Sacrifice ma swoją twarz, która broni się fantastycznym designem, wciągającymi walkami i wspaniałą historią doprawioną muzyką najwyższej klasy. Warto kupić jeśli masz Vitę.
Przeczytaj również
Komentarze (42)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych