Recenzja: Sacred Citadel (PS3)
Gry z serii Sacred nie należą do megahitów, jednak udało im się zdobyć uznanie sporej ilości graczy z całego świata. Przygotowując się do wydania pełnoprawnej, trzeciej odsłony cyklu, firma Deep Silver postanowiła sprezentować nam dodatkową produkcję, której celem jest spięcie wątków opowiedzianych w drugiej części serii, z tymi, jakie poznamy w „trójce”.
Deweloperom ze studia Southend Interactive udało się jednak powołać do życia tytuł, który doskonale radzi sobie również jako samodzielny produkt, dzięki czemu do przyjemnej zabawy nie jest konieczna wiedza na temat wydarzeń, jakie wcześniej miały miejsce w Ankarii. Chwyćmy więc za miecz, wypijmy miksturę leczniczą i bierzmy się do roboty – wszak musimy przerąbać się przez tysiące wrogów, nim zrealizujemy powierzone nam zadanie.
Pierwszym, co rzuca się w oczy po uruchomieniu gry, jest polska wersja językowa. Gra doczekała się lokalizacji kinowej i trzeba przyznać, że nie można mieć do niej absolutnie żadnych zastrzeżeń. Co jednak najważniejsze, udało się w niej zachować specyficzny humor oryginału, dzięki czemu choćby w trakcie czytania pojawiających się na ekranie porad (które zresztą są całkiem niezłym źródłem informacji na temat świata, do jakiego przyszło nam trafić) możemy liczyć na ogromnego banana na twarzy. Fabuła gry wygląda na poważną, jednak ją również udało się przedstawić w dość prześmiewczy sposób. Oto bowiem na celowniku Popielnego Cesarstwa znalazła się Cytadela, którą zamieszkują Serafie - te dawno temu wyrzekły się jednak walki i oddają się życiu w ubóstwie. Jako że ich siedziba jest chroniona przez potężne bramy, Popielni powołali do życia Niszczyciela Bram - istotę, której jedynym celem jest zniszczenie fortyfikacji i poprowadzenie cesarskich wojsk wprost do serca Cytadeli. By zrealizować swoje zadanie, potrzebuje on dwóch artefaktów, jakie mają dać mu moc, o której zwykły śmiertelnik może jedynie pomarzyć. O pomoc zwrócił się do Grimmoków - przypominających tolkienowskich orków potworów, które bez wahania przyjęły jego propozycję. Sprawy zaczęły nabierać tempa, gdy ich armia pojawiła się w Lesie Monolitów. Na szczęście nieopodal rezydowała grupa nieustraszonych poszukiwaczy przygód...
Opowiedziana w grze historyjka jest niesamowicie infantylna, jednak dzięki temu idealnie wpasowuje się w ogólną, bajkową stylistykę gry. Nie dajcie się jednak zwieść pozorom – w trakcie zabawy trup ściele się niezwykle gęsto, mięso (razem z kośćmi) fruwa na prawo i lewo, a sama rozgrywka polega wyłącznie na parciu przed siebie i eliminowaniu kolejnych zastępów przeciwników. Brzmi nieciekawie? Tylko w teorii. W praktyce bowiem Sacred Citadel jest niesamowicie wciągającą produkcją, od której wprost nie można się oderwać. Dotyczy to zarówno samotnej rozgrywki, jak i zabawy w towarzystwie znajomych – z innymi graczami możemy bawić się zarówno przez Sieć, jak i przy jednej konsoli i... za to należą się deweloperom gromkie brawa. Dzięki temu bowiem otrzymaliśmy kolejny, niezobowiązujący tytuł, który świetnie nadaje się do dłuższych posiedzeń przy piwku.
Czym jednak byłaby prawdziwa przygoda bez zróżnicowanych postaci? Ano właśnie. Do naszej dyspozycji oddano czwórkę bohaterów, jacy różnią się nie tylko płcią, lecz także profesją. Mamy zatem Wojownika Safiri (typowego rębajłę, choć gra podpowiada nam, że jest on w rzeczywistości bardzo inteligentny, jednak wierzy w równowagę pomiędzy bezmyślną przemocą, a mądrością...), Ankaryjskiego Łowcę (który świetnie radzi sobie zarówno w walce w zwarciu, jak i w eliminowaniu przeciwników na odległość przy pomocy łuku), Serafię – Magiczkę (korzysta z broni białej oraz czarów opartych na żywiołach lodu i ognia), a także Szamankę Khukuri (wszechstronną wojowniczkę, która robi dobry użytek zarówno z broni białej, jak i z czarów ofensywnych oraz wzmacniających). Niestety poważne różnice są widoczne jedynie na papierze – w praktyce bowiem przez lwią część rozgrywki nasz podstawowy oręż stanowi tu broń biała, a ataki charakterystyczne dla konkretnej postaci wykorzystujemy jako dodatek - na przykład po to, by efektownie zwieńczyć serię ciosów i ostatecznie wykończyć oponenta.
Na brak zróżnicowania nie można jednak narzekać w kwestii odwiedzanych przez nas lokacji. Gra została podzielona na cztery akty, które z kolei składają się z kilku mniejszych etapów. Podczas zabawy trafiamy więc nie tylko do tytułowej Cytadeli, lecz również odwiedzamy kopalnię, fortecę Grimmoków, mokradła, zatopione miasto czy choćby górskie, przysypane śniegiem tereny. Dodatkowo, w każdym z aktów możemy odwiedzić miasto, gdzie zaopatrzymy się w mikstury (o których opowiem za moment), czy pachnące świeżością elementy uzbrojenia. Oprócz tego czeka tu na nas również bukmacher, u którego możemy obstawiać zakłady. Wierzycie, że kolejny etap uda Wam się ukończyć bez ani jednego zgonu? A może macie nadzieję na ukończenie go w określonym czasie? Obstawcie więc niemałą sumkę pieniędzy i sprawdźcie, czy jesteście w stanie zrealizować swe zamiary... O nudzie towarzyszącej rozgrywce na pewno nie ma tu zatem mowy. Z drugiej strony jednak, Sacred Citadel to dosyć krótka produkcja – na jej ukończenie potrzeba około 4,5 godziny zabawy, co jest bardzo średnim wynikiem, nawet jak na grę z cyfrowej dystrybucji. Uczciwie trzeba jednak przyznać, że wskaźnik replayability wskazuje tu bardzo wysoką wartość, co jest zasługą możliwości rozwoju każdego bohatera i wieloosobowego, dającego masę frajdy, wariantu rozgrywki.
Jak już wcześniej wspomniałem, zabawa w Sacred Citadel polega wyłącznie na eliminowaniu stających nam na drodze hord przeciwników. W trakcie rozgrywki stawiamy więc czoła grimmokom, walczymy z górnikami czy eliminujemy swego rodzaju zombie, jakie są powoływane do życia przez wrogo nastawionych do nas szamanów. Choć większość oponentów to typowe mięso armatnie (co zresztą idealnie obrazują etapy, w jakich zasiadamy za sterami machin bojowych czy dosiadamy jednego z kilku rodzajów „wierzchowców”), często musimy poradzić sobie z większym (dosłownie) zagrożeniem. Wiele poziomów wieńczy bowiem walka z bossem, który nie tylko dysponuje większą siłą rażenia, lecz także został wyposażony w znacznie większą ilość energii życiowej. W sytuacji podbramkowej możemy jednak wspomóc się jedną z trzech mikstur lub kilkoma kryształami. Te pierwsze dzielą się na mikstury lecznicze, mikstury szału (zwiększające ilość zadawanych przez nas obrażeń) oraz mikstury mocy, dzięki którym możemy wykonywać ataki specjalne. W kryształy z kolei możemy zaopatrzyć się u miejskich handlarzy lub po prostu znaleźć je na swej drodze w trakcie rozgrywki – dają nam one chwilowego boosta do konkretnej cechy naszego bohatera, jednak po użyciu... wyparowują z naszego ekwipunku. Cóż, wszystko co dobre szybko się kończy...
Za sianie grozy i zniszczenia jesteśmy nagradzani na dwa sposoby. Pierwszym jest oczywiście nowy ekwipunek, którego przecież nie mogło zabraknąć w grze tego typu. W nasze ręce wpadają zatem nowe rodzaje broni podstawowej (maczugi, miecze, topory), jak i broni dodatkowej (które determinuje nasza klasa postaci). Oprócz tego, niektórzy oponenci zostawiają po sobie również nowe rodzaje pancerza. Twórcy nie pokusili się jednak o przypisanie konkretnych przedmiotów do danej klasy postaci, przez co w przypadku gry ze znajomymi należy rozsądnie się nimi dzielić, by nikt nie czuł się pokrzywdzony. Nie tyczy się to jednak znajdowanego na polu bitwy złota, ani otrzymywanych punktów doświadczenia. Po uzbieraniu konkretnej ilości tych drugich, nasz podopieczny awansuje na kolejny poziom, otrzymując dostęp do nowych rodzajów ataków oraz kilku specjalnych punktów. Gracz może je rozdysponować pomiędzy czterema cechami, takimi jak: atak, obrona, zwinność (determinuje szansę na wykonanie ciosu krytycznego i zwiększa obrażenia zadawane na dystans) oraz moc (przede wszystkim zwiększa obrażenia zadawane przez czary ofensywne). Dodatkowym atutem tej produkcji jest ocena, jakiej jesteśmy poddawani po ukończeniu każdego etapu. Trzeba jednak przyznać, że zdobycie złota na każdej planszy to dość trudna procedura... chyba że postanowimy powrócić na stare śmieci odpowiednio „dopakowaną” postacią...
My tu gadu-gadu, a ja jeszcze nie wspomniałem o systemie walki. Ten jest prosty, lecz dzięki temu również łatwo przyswajalny – ot, korzystamy z kwadratu, który odpowiada za podstawowy atak, trójkąta (atak dodatkowy), L2 (blokowanie ciosów przeciwników) i... jeśli chodzi o podstawy, to by było na tyle. Z czasem nauczymy się jednak robić użytek z ataków specjalnych schowanych pod „kółkiem” oraz wykonywać bardziej zaawansowane kombinacje ciosów. Chwili przyzwyczajenia wymaga jednak wyczucie konstrukcji samych aren, gdyż gra została wykonana w technice „2,5D” - teoretycznie nieustannie przemy w prawo, ale oprócz szerokości, poziomy mają również głębię, z czego korzystają przede wszystkim przeciwnicy.
Na koniec, słówko o oprawie. Do jakości grafiki absolutnie nie można się przyczepić – jest ładnie, kolorowo i bajkowo, a przy tym przeciwnicy w wyjątkowo soczysty sposób rozpadają się na kawałki. Design poszczególnych lokacji nie zapiera tchu w piersiach, ale dobrze komponuje się z przyjętą przez twórców konwencją. To samo można zresztą powiedzieć o warstwie dźwiękowej, która w udany sposób miesza klasyczne dla gier fantasy motywy ze współczesnymi brzmieniami. Dubstep w menu głównym(!) jest tego najlepszym przykładem.
Sacred Citadel to szybka i dynamiczna wariacja na temat gatunku beat 'em up, która zapewni masę wspaniałej zabawy każdemu, kto zdecyduje się dać jej szansę. Powinni się nią zainteresować zarówno Ci, którzy dotychczasowe odsłony serii mają w małym palcu, jak i gracze, którzy po prostu szukają ciekawej i diabelnie grywalnej produkcji. Stosunkowo niewielką ilość czasu potrzebną na jej ukończenie rekompensuje ogólne zróżnicowanie poszczególnych elementów i grywalność, która w trakcie rozgrywki leje się hektolitrami. Nic, tylko brać i grać!
Ocena - recenzja gry Sacred Citadel
Atuty
- Dynamiczna rozgrywka
- Nieskomplikowany, ale dający satysfakcję system walki
- Ładna, kolorowa oprawa graficzna
- Oryginalna ścieżka dźwiękowa
- Polska wersja językowa
Wady
- Zbyt mało widoczne różnice między bohaterami
- Zdecydowanie za krótka
Kolorowo, sympatycznie i przyjemnie. Tak można określić Sacred Cytadela, które niespodziewanie jest także po polsku. Mimo prostego systemu, to osoby zagrywające się w Golden Axe powinny poczuć się jak w domu.
Przeczytaj również
Komentarze (17)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych