Recenzja: Resident Evil: Revelations HD (PS3)
W dzisiejszych czasach pojęcie gry na wyłączność często pasuje jedynie do produkcji tworzonych przez studia podlegające producentom konsol. Tak zwane „3rd party exclusives” mają życie jedynie na konsolach stacjonarnych, jednak i to powoli się zmienia. Capcom liczył na znacznie lepszą sprzedaż Resident Evil: Revelations na Nintendo 3DS, jednak jak często bywa – w firmie się przeliczyli.
Dlatego podjęto decyzję o przeniesieniu produkcji na konsole stacjonarne, oczywiście podciągając ją graficznie w taki sposób, by nikogo nie wystraszyła niska rozdzielczość produkcji. Czy to wyszło? Patrząc od strony technicznej – zaskakująco tak. Patrząc całościowo – można mieć bardzo mieszane uczucia odnośnie przygód Jill, Chrisa i statku SS Queen Zenobia. To co mnie zaskoczyło pozytywnie na samym starcie to ile pracy musiał włożyć Capcom, by gra nie odstawała zbyt dużo od wielu pozycji. Oczywiście nie możemy przyrównywać do najładniejszych gier tej generacji, bo Revelations przegra z kretesem, ale zarówno modele postaci są przyjemne dla oka, otoczenie także nie razi skąpstwem w detale – wręcz przeciwnie – jest bogate i poskładane z pomysłem. Oczywiście graficznych purystów mogą przerazić tekstury niższej jakości w wielu momentach, ale przynajmniej gra działa płynnie i nie zwalnia nawet w trakcie największych zadym. By uzyskać odpowiednie efekty postarano się o odpowiednie ustawienia kamery, wykorzystanie motion blura czy grę świateł. Niestety, co dla wielu mogło się wydać logiczne – trybu 3D w grze nie znajdziemy. Capcom nie wysilał się w tej sprawie i oddano nam uboższą w tej kwestii od wydania na 3DS.
Jednak co najważniejsze w tej produkcji, to fakt, że dla wielu osób jest ona jak oaza dla wędrowca. Po średnim w moim odczuciu Resident Evil 6, który postanowił zrobić z siebie grę akcji na modłę wybrakowanych umysłowo hollywoodzkich produkcji, Revelations pozostawało jedyną produkcją na rynku, która trzymała klimat pierwotnych części czerpiąc mechanikę z tych współczesnych. Queen Zenobia bardzo przypomina mi posiadłość z pierwszej części gry. Mnóstwo małych, klaustrofobicznych wręcz pomieszczeń, co oczywiście było dyktowane pierwotnym wydaniem gry na handhelda, ale nie przeszkadza to aż tak bardzo na stacjonarnym sprzęcie. Entuzjastów ciągłego strzelania zasmuci fakt, że tego jest tutaj bardzo i to bardzo mało. Revelations skupia się na eksploracji, prostych zagadkach i niestety dla wielu – ogromnego backtrackingu opartego na prostej zasadzie „Jeśli widzisz zamknięte drzwi, to wiedz, że wrócisz tu godzinę później z odpowiednim kluczem”. Najbardziej uciążliwą rzeczą związaną z wielokrotnym odwiedzaniem tych samych lokacji są czasy wczytywania kolejnych, większych pomieszczeń. Czasami trzeba czekać kilkadziesiąt sekund zanim otworzą się jakieś drzwi. Można to tłumaczyć rozmiarem tych lokacji, ale nie ma co ukrywać, że to przenośny rodowód gry nad którym nie popracowano do końca.
Historia w grze opowiedziana jest jak dowolny serial – każdy rozdział podzielono na krótsze epizody, które czasami można zaliczyć w 5 minut, innym razem w 30 jeśli mamy więcej do roboty. Po każdym z nich jest podsumowanie wydarzeń z poprzedniego rozdziału, krótkie wprowadzenie do następnego i później leci normalna gra. O ile to sprawdza się na konsoli przenośnej, gdzie często gra się krótkimi seriami, tak tutaj jest to mocno dyskusyjna sprawa, zwłaszcza, że Resident Evil: Revelations nie jest długą grą. Przyjmuję zawsze, że poziom trudności normal jest średnim wyznacznikiem w ile można ukończyć grę. W przypadku produkcji Capcomu, licznik zatrzymał się na ledwo ponad 4 godzinach w których ukończyłem 12 rozdziałów. Jak na stacjonarną grę, wycenioną prawie jak każdy inny tytuł – to stanowczo za krótko, dlatego wrzucanie scenek przypominających nam poprzedni rozdział gdy gramy jednym ciągiem jest po prostu bezsensowne. Strukturę serialu zachowano także w trakcie narracji. Co jakiś czas jesteśmy przerzucani w skórę Chrisa, który poszukuje Jill, wcielimy się także w dwójkę pracowników BSAA, a także zaliczymy retrospekcję, która jest ważna z punktu widzenia całej fabuły. Ta także nie jest wybitna, ale trzyma poziom starszych odsłon, gdzie fatalne dialogi krążyły wokół przyzwoitej, acz nierzadko kiczowatej fabuły. Tutaj jest podobnie. Mamy terrorystów, którzy chcą użyć wirusa T-Abyss, mamy organizację chcącą ich powstrzymać, gościa wyglądającego jak Rasputin, który swoją facjatą od razu mówi, że coś jest z nim nie tak. Mimo poszatkowania tego na epizody, pogubić się nie sposób i spokojnie można przebrnąć przez całość bez umysłowego gwałtu.
Jednak dla mnie tutaj najważniejszy jest klimat. Wspomniałem już, że Zenobia przypomina mi posiadłość Spencera. Warto także zaznaczyć, że nie znajdziemy tutaj żadnych fikołków, sprintów czy innych artystycznych kreacji jakich było pełno w RE6. Nasze postaci są dosyć wolne – owszem, potrafią strzelać w ruchu, ale jednak to stwory mają nad nami przewagę. Mało kiedy zdarza się, że widzimy ich z daleka. Często jesteśmy w klasycznym dla serii sposobie zaskakiwani różnymi przeciwnikami i przyznaję – grając na słuchawkach kilka razy zdarzyło mi się podskoczyć na krześle. Także ofiary T-Abyss wyglądają dosyć ciekawie. Chociaż oczywiście Capcom nie byłby sobą, gdyby nie wrzucono nam giganta wielkości statku, ale chwilę wcześniej jeśli uważnie czytamy notatki – jest to jakoś wyjaśnione. Niemniej klimat w grze jest i warto szarpnąć się na Revelations chociażby dla niego.
Z racji tego, że tryb dla jednego gracza jest bardzo krótki, dostępny jest także Szturm, który rozegrać można samemu lub z towarzyszem przez sieć. Polega on na wykonywaniu serii krótkich zadań za które jesteśmy wynagradzani doświadczeniem oraz specjalnymi punktami za które możemy nabyć lepszy ekwipunek oraz ulepszenia naszego arsenału. Otrzymujemy także dodatkowe postaci za zdobywanie określonych trofeów lub … kupna DLC. Na szczęście bez tego nadal można bawić się dobrze, zwłaszcza jeśli ktoś starym sposobem chce wycisnąć z produkcji ostatnie soki i zrobić wszystko na rangę S. Jednak to w moim odczuciu nie usprawiedliwia tak wysokiej ceny tej produkcji. Gdyby zawołano za to 50 złotych mniej – nie czułbym tego, że ktoś chce po prostu chamsko zarobić małym nakładem prac.
Gdyby rozłożyć grę na czynniki pierwsze i z tego zdecydować, czy warto, byłoby ciężko. Z jednej strony mamy produkcję, której najbliżej jest do produkcji z PSOne, tytuł w którym faktycznie mamy klimat survival-horroru i gdzie zagadki przewyższają ilość akcji wrzucanej nam przed nos Z drugiej strony mamy mocno przenośny rodowód, który daje się we znaki z długości (a raczej krótkości) gry, długie loadingi oraz zbędny w moim odczuciu serialowy zabieg przypominania nam co było wcześniej chwilę po tym, jak skończymy rozdział. Zbierając wszystko w jedność wyłania nam się ciekawa produkcja, której cena jest nieadekwatna do zawartości. Dlatego pamiętajcie o tym wybierając się na zakupy.
Ocena - recenzja gry Resident Evil: Revelations
Atuty
- Klimat starszych odsłon serii
- Tryb szturmu
- Wizualnie gra prezentuje się dobrze
- Idealnie wyważona eksploracja względem walki
- Design odwiedzanych lokacji
Wady
- Bardzo krótka
- Niepotrzebne szatkowanie rozdziałów na mniejsze
- Serialowa konwencja
- Słabe dialogi i sztampowa kreacja postaci
Revelations jest idealnym kompromisem między powrotem do klasycznej mechaniki, a współczesnych wymagań rynku. Gra nie jest długa, czasami zapomina straszyć, ale gra się o niebo lepiej niż w Resident Evil 6.
Przeczytaj również
Komentarze (35)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych