Recenzja: Borderlands 2 – Tiny Tina's Assault on Dragon Keep (PS3)

Recenzja: Borderlands 2 – Tiny Tina's Assault on Dragon Keep (PS3)

Paweł Musiolik | 05.07.2013, 14:08

Poprzedni dodatek do Borderlands 2, który nosił tytuł Sir Hammerlock's Big Game Hunt był taki sobie. Mogliśmy pobawić się w safari na Pandorze, pozbierać nowy ekwipunek, wykonać kilkanaście zadań, ale gdzieś brakowało tego błysku geniuszu, którym cechowały się dodatki do pierwszej części gry.

Tiny Tina's Assault on Dragon Keep jest ostatnim dodatkiem jaki wypuszcza Gearbox Software i dzięki bogu mogę napisać, że najlepszym z wszystkich. Ba – znacznie lepszym niż wszystkie DLC do pierwszej części razem wzięte.Tak proszę państwa, to co udało się stworzyć w przypadku dopiero czwartego dodatku jest warte wydania każdej złotówki. Poprzednie dodatki zapominały trochę o tym, że mimo wszystko Borderlands 2 zaistniało w świadomości graczy z racji luźnego podejścia do gier i strojenia sobie żartów przy każdej, możliwej okazji. I tego co zabrakło trzykrotnie, tutaj otrzymujemy to z nawiązką. Jak wiemy od pierwszych zapowiedzi – Tiny Tina postanowiła zebrać trójkę bohaterów pierwszej odsłony gry i zagrać z nimi w planszówkę opartą o zasady Dungeons & Dragons. Jednak znając charakter Tiny, nie jest to normalna rozgrywka, czego doświadczamy od razu po przybyciu na wyspę, która wbrew temu co mówi Tina – skąpana jest w przyjemnych dla oka kolorach. Ku zaskoczeniu – dziewczyna szybko się poprawia i mamy mroczną wyspę opanowaną przez szkielety, a chwilę później atakuje nas smok, którego nie możemy zabić. Do głowy przychodzi myśl – „co to do cholery za mistrz gry?” - identyczna jaką wyrażają nasi bohaterowie. Tina kompletnie nie potrafi prowadzić gry, toteż przekłada się to na rozgrywkę i nierzadko prowadzi do humorystycznych scenek.

Dalsza część tekstu pod wideo

Naszą bazą wypadową jest miasteczko, które na starcie musimy trochę podniszczyć, bo taką zachciankę ma Mr. Torque. Oczywiście za swoje idiotyzmy szybko wylatuje do skucia w dyby, a my w spokoju możemy skupić się na głównym wątku – ocaleniu królowej z rąk niecnego i … przystojnego czarnoksiężnika. Po drodze wykonujemy zadania będące kalką i parodią innych produkcji RPG jak chociażby Dark Souls kiedy musimy zebrać dusze, a po powrocie … naszą grę atakuje inny gracz. Takich oczek jest znacznie więcej i dzięki bogu – wszystkie klisze z których Gearbox się nabija są tutaj podane idealnie. Ogromną rolę odgrywa tutaj narracja w której prym wiedzie postrzelona Tina, ale od siebie dokłada także Brick, który jak to na osiłka przystało – nie negocjuje. On uderza z pięści.

borderlands-2-tiny-tina-s-assault-on-dragon-keep-011

Przy poprzednim dodatku narzekałem na to, że lokacje i przeciwnicy byli zrobieni bez pomysłu i stawiano na recykling to potęgi entej Tutaj nie dość, że odwiedzamy kopalnie z kilometra krzyczące, że są parodią Morii (i tak, walczymy tam z krasnoludami i orkami), przyjdzie biegać nam po cmentarzysku, ogromnej cytadeli i lesie w którym ożywają enty. Przeciwnicy to inna para kaloszy. Czy w każdej grze RPG walczycie z pająkami? Tak. Spoko, w dodatku także są. Enty? Orki? Wszelakiej maści rycerze w kilkunastu odmianach? Smoki i czarodzieje? Nieumarli z liszem na czele? Wszystko można odhaczyć gdyż wszystko tu jest.

Dlatego w przypadku tego DLC mogę z ręką na sercu polecić go każdemu fanowi Borderlands 2. Całość można ukończyć w niecałe 4 godziny, ale będą to godziny spędzone bardzo dobrze, bez cienia nudy i z śmiechem na ustach. Za 39 złotych wreszcie otrzymujemy to, co powinno być na samym starcie taśmy produkcyjnej dodatków.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Borderlands 2

Atuty

  • Humor
  • Fabuła
  • Miód płynący z rozgrywki
  • Design lokacji i przeciwników

Wady

Wreszcie doczekaliśmy się dodatku do Borderlands 2, który jest na poziomie tych z pierwszej odsłony. Wszechobecny humor, nabijanie się z innych produkcji i mnóstwo nawiązań do popkultury. DLC idealne.

Paweł Musiolik Strona autora
cropper