Recenzja: Guacamelee! DLC Pack (PSV)
Gdy recenzowałem Guacamelee!, chwaliłem produkcję DrinkBox za praktycznie każdy element gry. Meksykańskie klimaty podane w sosie Metroidvanii były najlepszą decyzją dewelopera. Może dlatego, że prywatnie jestem niesamowitym fanem tego typu produkcji (kocham stare Metroidy i Castlevanie), jednak nawet odkładając pewne słabości doceniałem ten tytuł za grywalność, niesamowity humor i fantastyczny styl graficzny. Na DLC przyszło nam trochę poczekać.
Pierwsze pojawiło się kilka tygodni temu, drugie – w ubiegłym tygodniu. Zarówno Skin Pack jak i El Diablo's Domain nie są zaliczane do kategorii „dużych” DLC, co widać po cenie (7 zł i 9,50 zł za paczki). Dlaczego recenzja dopiero teraz? Z prostej przyczyny – pisząc osobno, całość zamknęła by się w dwóch akapitach. A tak możecie zapoznać się z opiniami o obu paczkach dodatków. Wygodniej i sensowniej.
Skin Pack jak sama nazwa wskazuje, do gry dodał nam dodatkowe skórki dla dwójki bohaterów. Skórki, tudzież dodatkowe stroje mają dodatkowe właściwości, unikatowe dla każdego z nich. I tak o to Juan może przebrać się w kurczaka – Pollo Luchador, bo tak nazwano ten strój pozwala nam na regenerację życia, Skeleton Skin udostępnia nam nieskończoną ilość staminy w zamian za brak odnawiania energii z czerwonych kul, a Identity Skin jakie dostępne jest dla Juana i Tostady lekko zmienia siłę ciosów. Jednocześnie razem z premierą pierwszej paczki pojawiła się łatka, która umożliwiała zmianę postaci Juana na Tostadę, co do tej pory zarezerwowane było dla grania w kooperacji. Na koniec warto wspomnieć, że dostajemy także kilka pucharków, które wbrew pozorom są bardzo łatwe i zrobienie 100% zajmuje mniej niż 30 minut. Jeśli więc macie nadmiar drobniaków i potraficie odmówić sobie dwóch piw, to możecie pomyśleć nad tym DLC. Jeśli ktoś oczekiwać dodatkowych misji czy wątków fabularnych – niestety, nie tutaj. Od tego jest kolejne DLC.
El Diablo's Domain jak widać po tytule, zabiera nas do piekła, samej siedziby szatana, który nadal pozostaje w takiej formie, jakiej widzimy go w podstawie gry. Co poza kolejnymi trofeami wprowadza te DLC? Trzy nowe stroje – El Portero, który w zamian za mocniejsze i dalsze rzuty osłabia nasze ciosy, a wyglądem jest wzorowane na meksykańskim bramkarzu Jorge Camposie z MŚ w 1994 roku. Alebrije to prawdziwe, obustronne ostrze. Nasze ciosy są mocarne, ale i obrona jest słabsza. Sam wygląd jest przełożeniem wymyślnego stwora z meksykańskich wierzeń. Na sam koniec pozostał strój samego Szatana, który regeneruje nam energię po każdym zadanym ciosie. Jednak stroje nie są dostępne od razu i wiążą się z wykonywaniem kolejnych wyzwań i zbieraniem medali. Tych jest łącznie 17, podzielone na 4 na każdym piętrze El Infierno. Zależnie od poziomu trudności, naszym celem będzie albo ukończenie jak najszybciej danej planszy, pokonanie odpowiedniej ilości przeciwników lub przetrwanie ich fali, zdobycie odpowiednio wysokiego licznika combo czy też …. rzucanie kurczakiem do wyjścia i manipulowanie wymiarami. Wyzwania nie są aż tak trudne, by zdobyć brązowy medal wystarczy je kończyć, srebro otrzymujemy za niezbyt wyśrubowany limit, a złoto wymaga jednak trochę zwinności w palcach.
Całość wymasterować można w maksymalnie dwie godziny jeśli brakuje nam sprawności manualnej i nawet w godzinę, jeśli potrafimy wyczyniać cuda w grze. Oba dodatki polecam osobom, które zakochały się wręcz w Guacamelee!. Trofea wpadną bardzo szybko, macie okazję wrócić do tej produkcji raz jeszcze i być może przy okazji skusicie się na jeszcze jedno przejście. Dla mnie przynajmniej El Diablo's Domain jest warte swojej kasy. No i podoba mi się, że DrinkBox dalej korzystają z wszystkiego co wiąże się z Meksykiem.
Ocena - recenzja gry Guacamelee!
Atuty
- Każda z nich jest tania
Wady
Dwie paczki DLC warte zakupu jeśli zakochaliście się w podstawowej wersji gry i ciągle wam mało. Łatwe trofea także kuszą.
Przeczytaj również
Komentarze (3)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych