Recenzja: Saints Row IV (PS3)
Uf, ostatnie kilkanaście dni były zwariowane jak nigdy. Na start targi Gamescom, które wypadły akurat, gdy premierę miało kilka produkcji, co spowodowało lekkie przesunięcie materiałów. Na szczęście, po powrocie z Kolonii czekała na mnie już płytka z Saints Row IV (alleluja kurierowi, który pomyślał by zostawić pod moją nieobecność grę w skrzynce na listy), którą odpaliłem od razu, gdy tylko odkopałem się z podróży.
Nastawiony raczej pozytywnie opiniami znajomych, szybko rozpocząłem bieganie po wirtualnym Steelport. Chwila, wirtualnym? Ano tak, w przypadku czwartej części, wszystkie absurdy które obserwujemy na ekranie wreszcie mają sensowne tłumaczenie. Ale szczerze – to liczy się najmniej.
Na szczęście, Violition Inc., nie liczyło się z głosami psychofanów pewnej serii, bo gdyby tak uczynili nie przyszłoby mi zagrać w jedną z najlepszych gier z otwartym światem. Podobało wam się Saints Row: The Third, ale narzekaliście na zbyt obfite rzucanie penisami, waginami i wszystkim co można łatwo podczepić pod humor niskich lotów? W przypadku tej odsłony całość została odpowiednio stonowana i zamiast być zasypywanym obscenicznymi gestami co krok, każda taka scenka jest przygotowana w taki sposób, by osoba interesująca się popkulturą od razu wyłapała z czego nabijają się przygody naszego prezydenta w wirtualnym świecie. Wspominałem już o tym na wstępie, więc warto rozwinąć myśl. Fabularnie gra idzie po linii najmniejszego oporu, ale robi to świadomie wykorzystując motywy uwielbiane w Hollywood – w pięć lat po wydarzeniach z poprzedniczki, nasz bohater, szef Świętych sprawuje urząd prezydenta USA i momencie, gdy zmierza na konferencję prasową – kraj atakują kosmici z planety Zin, którym przewodzi zafascynowany rodzajem ludzkim Zinyak. W wyniku późniejszych wydarzeń lądujemy ostatecznie na statku mieszczącym się poza symulacją komputerową (przywitajcie się z Matriksem). Miejscówka pełni rolę naszej bazy wypadowej z której podłączamy się pod symulację Steelport i rozpoczynamy walkę o skopanie dupska i skwaszenie mordy Zinyakowi (właśnie w tak dosadnych słowach bohaterowie wygrażają się pyszałkowi).
Dzięki takiemu zabiegowi, nawet największy idiotyzm jest łatwo wytłumaczalny – to tylko komputerowy program w którym Kinzie potrafi zrobić wszystko, o ile odpowiednio go zmodyfikujemy i otworzymy wybrane furtki. Jak? Oczywiście jak w serii przystało – wykonując wszelakie dodatkowe zadania. Powraca robienie zawieruchy, wymuszanie wypłacenia ubezpieczenia czy wariacja turnieju profesora Genki. Nowością są wszelakie aktywności związane z hackowaniem systemu: wgrywanie wirusa poprzez odpieranie hord przeciwników czy niszczenie specjalnych przekaźników. Oczywiście wszystko nadal przekłada się na przejmowanie poszczególnych dzielnic przez świętych, a to znowu prowadzi do większych zarobków każdorazowo w ciągu 60 minut. Jak widzicie, trzon rozgrywki pozostał kompletnie niezmieniony. Ile więc warte są oskarżenia o wydanie DLC jako pełnej gry? Uważam, że o ile można lekko przyczepić się faktu „krótkości” tej produkcji (zrobienie wszystkich pobocznych misji, zebranie wszystkiego w grze i ukończenie wątku zajęło mi 17 godzin), to nowości dorzucone do Saints Row IV oddalają zarzuty o chciwości.
Przede wszystkim otrzymaliśmy zestaw supermocy, które odblokowujemy wraz z postępami w grze. Bardzo dobrym ruchem jest udostępnienie dwóch z nich praktycznie na samym początku gry – supersprintu i superskoku. Dzięki temu zabiegowi nic nas nie ogranicza w totalnie swobodnej eksploracji miasta. I właśnie to mi się podoba w tym tytule najbardziej – nikt nie wymusza na nas bawienia się z misjami fabularnymi poza prologiem. Możemy sobie robić dosłownie co dusza zapragnie i co przewidzieli programiści. Takiego podejścia brakuje w wielu produkcjach. „Chcesz mieć dostęp do jakiejś części gry? Pograj 10 godzin, a łaskawie ją udostępnimy.” - takie podejście tutaj nie istnieje i dzięki temu frajdę czerpie się od samego startu, a co ważne – nie odczuwamy nudy. Scenarzyści postarali się by postępy fabularne były na tyle różnorodne, by w ciągu dwóch czy trzech misji nie robić dwa razy tego samego. Można z tego powodu odnieść wrażenie pociętej rozgrywki, ale wbrew pozorom – ta bardzo ładnie łączy się w całość. No i ciężko nie uśmiechnąć się przy kolejnym gagu, jak chociażby w postaci Saints of Rage z Johnym Gatem jako partnerem do bitki. Także prezentowany nam arsenał zadowoli niejednego malkontenta. Działo strzelające czarnymi dziurami, działo dematerializujące, Dubstep Gun, macka ośmiornicy na kiju, broń do kosmicznych porwań czy ... sonda analna. Uwierzcie mi, brzmi to bardzo głupio, ale będziecie czerpać niesamowitą radość z robienia rozwałki w tak wymyślny sposób, zwłaszcza, że dodatkowe, ofensywne moce dają niezłego czadu. Strzelanie z rąk żywiołami, super-tąpnięcie czy dopalenie się dodatkowym żywiołem pozwolą nam na dowolne kombinacje. Żyć nie umierać
W samej rozgrywce dużo pozmieniano względem poprzedniczki - na plus. Najwięcej zmian dotknęło systemu misji i zadań dodatkowych. Wreszcie porzucamy ten cholerny telefon, który wybijał nas ze „wczuwki” w grę. Teraz wybieramy sobie co chcemy z menu i udajemy się w odpowiednie miejsce. Co więcej, zadania dodatkowe składają się z mniejszych aktywności, które trzeba wykonać zanim odbierzemy nagrodę. I tutaj plus – możemy zaliczyć sobie wcześniej na mieście wszystkie aktywności, a gdy podejdziemy do odpowiedniej postaci – odebrać od razu wynagrodzenie. Nie zmieniono niestety innych elementów z których niekoniecznie musimy korzystać. Raz – prowadzenie pojazdów nadal przypomina ślizganie się mydelniczki po namydlonej łazience, a skręcanie nimi od razu przywołało zwrotność osiemnastokołowca. Boli także głupota przeciwników. Sztuczna Inteligencja nie istnieje w tej grze. Przeciwnicy biegają bez celu, uwielbiają strzelać w swoich lub wbiegać pod samochody, które po rozpoczęciu rozwałki głupieją i jeżdżą w kółko, zderzają się z drzewami lub wjeżdżają do … wody. Boli także całkowicie niezmieniona fizyka i przesadzony ragdoll. Największą bolączką są jednak bugi. I to takie które kompletnie nam uniemożliwiają ukończenie tej produkcji. Do prawie końca napotykałem mniejsze lub większe błędy, związane z detekcją kolizji i zwieszaniem się gry. Jednak permanentna zwiecha na ekranie ładowania misji, bo chwilę wcześniej zabiłem dwa roboty rakietnicą, a te stały w złym miejscu? Ktoś sobie robi ze mnie jaja i olał łatanie zgłaszanych błędów, bo nie wierzę, że tego nikt nie odkrył. Z tego powodu musiałem ostatnie misje kończyć ze strzelbą. Każdorazowe wysadzenie czegoś skutkowało zawieszaniem gry. No panowie, rozumiem jaja w grze, ale nie jaja z ludzi.
I być może jestem idealnym targetem takich gier. Nie lubię, gdy któryś z tytułów stara się jak najbardziej urealniać, zapominając o tym, że gry są odskocznią od tej rzeczywistości i pozwalają się zrelaksować i pobawić. Dlatego na mojej gębie co chwilę pojawiał się uśmiech, gdy latałem sobie po Steelport, a w tle przygrywało "I Don't Want to Miss a Thing" od Aerosmith, które pasowało do tego tak samo jak do pierwszej misji z rakietą w tle. Każdy kto średnio orientuje się w grach i popkulturze wyłapie dziesiątki nawiązań praktycznie we wszystkim. Jasne, graficznie nadal jest bez szału, choć gra rzadziej gubi klatki, a wszechobecne rozmycie i filtr zastosowany by pokazać, że to symulacja komputerowa może irytować w niektórych momentach, ale Saints Row IV robi to co powinien – dostarcza pozbawionej stresu rozrywki i pozwala świetnie się bawić, jeśli ktoś bawić się chce. Konkurencja dla GTA V to żadna, bo mamy do czynienia z innym kalibrem i innym ukierunkowaniem produkcji. I tak być powinno. Czekam z wypiekami na kolejną odsłonę na nowej generacji i liczę na zachowanie tego typu klimatu. Święci górą!
Ocena - recenzja gry Saints Row 4
Atuty
- Mnóstwo nawiązań do popkultury
- Różnorodnie prowadzone misje
- Bardziej stonowany ale nadal świński humor
- Wykorzystanie supermocy
- Świetne zgranie audio z rozgrywką
- Lekka i przyjemna historia
- Tryb współpracy
Wady
- Dosyć krótka jak na tytuł z otwartym światem
- SI która nie istnieje
- Fizyka nadal jest żartem
- Średnia grafika
- Brak polonizacji w konsolowym wydaniu
Volition Inc. poprawiło błędy, które przeszkadzały w cieszeniu się poprzednią odsłoną, ale znowu dołożono nowe. Mimo tego, z Saints Row IV można się spokojnie bawić przez kilkanaście długich godzin. Jeśli ktoś szuka powagi - nie ten adres.
Przeczytaj również
Komentarze (34)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych