Recenzja: Batman: Arkham Origins Blackgate (PSV)
Pełen obaw rozsiadłem się w fotelu i uruchomiłem Vitę. Po zrecenzowaniu Batman: Arkham Origins na PS3, nie robiłem sobie większych nadziei na to, że przenośne przygody Batmana okraszone dopiskiem Blackgate mogą mnie w jakikolwiek sposób wciągnąć. Błąd. Bardzo duży błąd.
Batman: Arkham Origins Blackgate to gra z gatunku Metroidvanii, gdzie przemierzając kolejne pomieszczenia w 2,5D, rozwiązujemy zagadki i szukamy tropów, które doprowadzą nas do finalizacji śledztw, walczymy z przeciwnikami oraz staramy się po cichu czyścić kolejne pokoje. By dostawać się do nowych fragmentów mapy, należy używać gadżetów, więc niezbędne będzie wracanie się, kiedy już znajdziemy odpowiednie urządzenie, wymagane do przejścia dalej. Tytułowe więzienie Blackgate zostało podzielone na trzy tereny, które przejęli Pingwin, Czarna Maska i Joker. Między nimi lawiruje jeszcze Kobieta Kot, jednak jak to w jej przypadku bywa, jest tajemnicza i postąpiłbym niegodnie pisząc o jej roli w tej całej historii. Wystarczy wiedzieć, że zawarła pakt z Batmanem, w ramach którego pomaga mu w przemierzaniu kolejnych etapów, służy radą i wspiera przez radio. Sama historia jest na tyle wciągająca, że z radością przechodziłem kolejne etapy i poznawałem nowe fragmenty fabuły, składając w całość wszystkie elementy intrygi.
Fabuła oprócz standardowych, krótkich scenek przerywnikowych, została zaprezentowana na ruchomych ilustracjach, które wyglądały jak żywcem wyjęte z kart kolejnego numeru Batmana. Zdubbingowane, z napisami u dołu, tworzą świetny klimat i stanowią dużą gratkę dla każdego fana komiksów. Tym bardziej, że w postać Batmana, Jokera, Pingwina i Czarnej Maski wcielają się odtwórcy ich ról z Arkham Origins z PlayStation 3, tak więc mamy jeszcze jedną okazję na posłuchanie Troya Bakera, który w psychodeliczny sposób prowadzi dysputy z Mrocznym Rycerzem, granym przez Rogera Craiga Smitha. Same walki z bossami oparte są o ciekawe schematy i nie wymagają tylko brutalnej siły, ale spokoju, odpowiedniego wyczucia czasu, umiejętności skradania się i kombinowania, a w ogólnym rozrachunku są bardziej wymagające niż większość pojedynków z bossami w Arkham Origins na PS3.
Muszę to podkreślić – Blackgate na Vicie wygląda prześlicznie. Wprawdzie samą konsolkę mam dopiero od paru miesięcy, to dopiero ta pozycja pokazała mi, że gry wcale nie muszą wyglądać brzydko, ba, swoją oprawą potrafiła wprawić w osłupienie kogoś przyzwyczajonego do znacznie lepiej wyglądających tytułów na większej konsoli Sony. Jeśli ktoś nie gra z nosem przy ekranie, to doceni szczegółowość lokacji i samych modeli postaci, rozkład oraz rozmiar pomieszczeń i płynność animacji nie tylko Batmana, ale każdego napotkanego przeciwnika. System walki został przeniesiony z Arkham Origins, z paroma uproszczeniami. Jest cios, kontra, przeskok i ogłuszenie peleryną. Do dyspozycji podczas walki nie oddano wszystkich gadżetów, które mogłem wykorzystać grając na PS3, jednak same pojedynki opierają się na tym samym schemacie free-flow combat. Jedna rada – wyjście naprzeciw uzbrojonemu przeciwnikowi to bardzo głupi pomysł, lepiej wziąć go na sposób i pozbyć się po cichu, inaczej Batman padnie w mgnieniu oka. Samej walki nie jest zbyt dużo, bowiem w dużej mierze przygoda z Blackgate to obcowanie z łamigłówkami i używanie głowy, a nie mięśni. W dowolnym momencie można raz uderzyć palcem w ekran, by przełączyć się w tryb detektywa, lub dotknąć i przytrzymać, by w miejscu naszego palucha pojawił się okrąg pozwalający na skanowanie pomieszczenia. Smyrając po ekranie w kolejnych pomieszczeniach, Batman może przeczesywać otoczenie w poszukiwaniu ukrytych pomieszczeń, interaktywnego otoczenia, znajdziek lub kolejnych tropów w prowadzonych śledztwach. Brzmi banalnie, ale daje sporo radości, szczególnie, kiedy okazuje się, że leżący na podłodze papierek w rzeczywistości jest istotnym dowodem w śledztwie. Mała rzecz, a cieszy.
Kolejnym elementem, który przypadł mi do gustu to mini-gierka, która uruchamia się podczas łamania szyfrów, by np. otworzyć zamknięte drzwi. Wtedy na ekranie pojawia się lawina cyferek, a my poruszając trzycyfrową ramką, z której tylko jedna liczba jest odkryta, staramy się szukać odpowiedniej kombinacji przesuwając kursorem. Prosta rzecz, ale do końca gry nie zdążyła mi się znudzić. Wspomniałem o śledztwach – w niektórych pomieszczeniach znajdują się z pozoru nieistotne przedmioty, czy to okulary, czy to mapy, które po przeskanowaniu paluchem okazują się być tropami w śledztwie. Gdy znajdziemy wszystkie poszlaki związane z daną sprawą, otrzymujemy bonusy, a mogą to być fragmenty nowych kostiumów, nowe rękawice zwiększające obrażenia, części pancerza wydłużającego pasek życia i tym podobne. Niektóre wskazówki leżą na wyciągnięcie dłoni i tylko czekają na przeskanowanie, inne wymagają sporego nakładu pracy i wysilenia umysłu, bowiem stopień ich ukrycia wymaga niezłego kombinowania i sokolego wzroku.
Blackgate nie jest grą bez wad. Jeśli ktoś z Was tak samo jak ja nie cierpi backtrackingu, który każe mu się wracać po 10 razy do tych samych lokacji, by użyć nowego gadżetu zdobytego na drugim końcu mapy – będzie mocno podirytowany, by nie napisać zdenerwowany. Niestety takie urody gatunku, na jakim opiera się gra. Eksploracja i łamigłówki są jak najbardziej w porządku, jednak potrzeba częstych powrotów może przyprawić o mdłości. Czasy ładowania też nie należą do najkrótszych, choć nie są to wartości na tyle duże, by zdążyć się znudzić oczekiwaniem, mówimy tu o 10-15 sekundach przy przechodzeniu do większych obszarów mapy, co zdarza się raptem raz na 5-10 minut. Również linka, którą Batman zaczepia się do gzymsów i gargulców nie zawsze wybiera najlepszą opcję, ale da się do tego przyzwyczaić i wyczuć gdzie trzeba stanąć, by dostać się gdzie chcemy. Z racji małego ekraniku, często trzeba się dobrze przyjrzeć, by dojrzeć odpowiednie przejście lub interaktywny element – sam często łapałem się na tym, że przechodziłem obok drzwi lub kratki wentylacyjnej po 3-4 razy, zanim przeskanowałem otoczenie i znalazłem właściwą drogę. Skanować pomieszczenie trzeba jak najczęściej, czasem dopiero po przeskanowaniu nasz bohater łapie, że najpierw musi zniszczyć osłonę bat-pazurem, by dopiero później móc uderzyć elektrycznym batarangiem w odsłonięty mechanizm. Jedni nazwą to wadą, ja uznaję to za wyzwanie i kolejny powód do rozruszania szarych komórek, a tych w Blackgate nie brakuje.
Grę ukończyłem w trzy posiedzenia, łącznie przeznaczając na nią około 12-15 godzin, ale muszę zaznaczyć, że lubię „lizać ściany” w poszukiwaniu wszystkich sekretów i ukrytych przejść, kończąc grę z prawie 85% kompletacją znajdziek i bonusów. Aby zobrazować Wam jak dobrą grą jest Batman: Arkham Origins Blackgate, napiszę tylko tyle – wczoraj ukończyłem ją po 6 godzinnym posiedzeniu, mniej więcej o 3 nad ranem, wiedząc, że o 6 muszę wstać do pracy. Wciągnąłem się w rozgrywkę równie mocno, co próbując ukończyć Final Fantasy X bez wyłączania konsoli, bo akurat padła mi karta pamięci. Zdaję sobie sprawę, że nie opisałem szczegółowo fabuły, systemu walki i eksploracji, ale uważam, że każdy powinien na własnej skórze przekonać się, że kieszonkowy Batman, wcale nie musi być gorszy od dużej, peestrójkowej produkcji.
Ocena - recenzja gry Batman: Arkham Origins Blackgate
Atuty
- Grafika, Fabuła, Voice-Acting
- Komiksowe przerywniki
- Świetne łamigłówki
- Walki z Bossami
Wady
- Przydługawe loadingi
- Koszmarny i nachalny backtracking
Tym razem mały okazał się lepszy. Dla każdego fana serii Arkham, Blackgate to obowiązkowy zakup, a dla niezaznajomionych z serią to wciąż bardzo dobra gra przygodowa, ze świetnymi elementami łamigłówkowymi.
Przeczytaj również
Komentarze (43)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych