Recenzja: Dragon Ball Z: Battle of Z (PS Vita)

Recenzja: Dragon Ball Z: Battle of Z (PS Vita)

misiek_86 | 27.01.2014, 09:00

Emitowany od 1999 roku na RTL (później TVN) 7 Dragon Ball był jednym z najważniejszych seriali animowanych dla całego pokolenia dzieciaków urodzonych na przełomie lat 80. i 90. Fenomen marki do dziś nie ustał, a Namco Bandai próbuje na nim regularnie zarabiać.

Japońska firma praktycznie co roku wypuszcza kolejną bijatykę z Goku, Vegetą i resztą ferajny. Niektóre edycje trudniej od siebie odróżnić niż w przypadku tasiemców piłkarskich czy koszykarskich. Tym razem mamy jednak do czynienia z wydaniem nietypowym, ponieważ Dragon Ball Z: Battle of Z jest pierwszym tytułem z serii wypuszczonym na PlayStation Vita. To dawało nadzieję, że dostaniemy coś ciekawego, choć trochę nowatorskiego.

Dalsza część tekstu pod wideo

Na początek jednak o starej szkole, z którą w tym przypadku mamy trochę do czynienia. Jakiś czas temu czytałem w polskim Internecie tekst o zanikającej sztuce robienia renderowanych i animowanych filmów wprowadzających do gier. Battle of Z jest w tym akurat aspekcie wierny tradycji, ponieważ intro jest tu doskonałe. Zarówno jakość obrazu, jak i dobrana muzyka (rodem z anime), są na najwyższym poziomie. Po obejrzeniu tego animowanego, utrzymanego w stylistyce serialu filmiku aż chce się wskoczyć do wir walki.

Na początku menu oferuje ogromną liczbę dwóch pozycji. Pierwsza z nich to kampania, a druga to opcje. Nie było się więc nad czym zastanawiać, odpaliłem tryb fabularny. Niestety, fabuły jest w nim niewiele. Autorzy stawiają przed nami sześćdziesiąt zadań, bardzo luźno opartych na kolejnych wydarzeniach z Dragon Ball Z. Wszystko zaczyna się od przybycia na Ziemię Saiya-jina Raditza i kilku starć z nim i jego przybocznymi, następnie seria starć z Nappą, Vegetą i Saibamenami, później podróż na planetę Namek i tak dalej. Po drodze przyjdzie nam się zmierzyć z ponad siedemdziesięcioma przeciwnikami znanymi z serialu oraz z 14 filmów fabularnych, w tym najnowszego Battle of Gods.

Starcia odbywają się na adekwatnych do wydarzeń z anime sceneriach. Areny są sporej wielkości, możemy się po nich poruszać nie tylko w poziomie, ale też w pionie, bo wszyscy bohaterowie umieją latać. Nie są one może szczytem technicznego kunsztu (choć nałożony na wszystkie elementy otoczenia i bohaterów „kreskówkowy” filtr daje radę), ale są przynajmniej zniszczalne. Co prawda o wybuchach generujących kratery wielkości jeziora Śniardwy, z których słyną walki wojowników Z możemy tylko pomarzyć, ale w grze większość obiektów na planszach da się zniszczyć. Drzewa, domki czy skały rozpadają się w drobny mak w wyniku ataków energetycznych lub wpadających w nie po zebraniu serii ciosów na szczękę bohaterów.

Jak wspomniałem wizualnie gra nie straszy, najgorzej wypadają wszelkiego rodzaju wybuchy, które odcinają się od komiksowej stylistyki i wyglądają trochę jak sprite’y z FPSów z połowy lat dziewięćdziesiątych. Warto natomiast pochwalić animację, która bardzo rzadko zwalnia oraz sprawny system lockowania się na wrogach oraz praktycznie nie wariującą kamerę.

Niestety mimo całej tej różnorodności wrogów i poziomów kampania zaczyna szybko nużyć. Składa się na to szereg czynników. Pierwszym z nich jest niewątpliwie element już wspomniany, czyli potraktowanie fabuły po macoszemu. Jeśli do gry usiadłby osobnik nie znający uniwersum Dragon Ball, to niewiele by się o nim i funkcjonujących w nim bohaterach dowiedział. Po drugie misje są do siebie bliźniaczo podobne, sprowadzające się albo do starć z kilkoma mocniejszymi szefami albo ze stadem pionków. Zadaniem, po którym miałem ogromną ochotę w ogóle przestać grać było starcie, polegające na wybiciu prawie 200 absolutnie identycznych przeciwników w „porcjach” po kilku-kilkunastu na raz w czasie poniżej 20 minut.

Największą zbrodnię w przypadku gry, będącej było nie było mordobiciem, stanowić może ubogi system walki. No i taki właśnie zafundowali nam japońscy programiści w przypadku Battle of Z. Repertuar każdego z wojowników jest bardzo ubogi. Sprowadza się on do jednego przycisku odpowiedzialnego za kombosy w walce wręcz (zawsze takie same dla danej postaci, nie możemy w żaden sposób modyfikować kombinacji) oraz drugiego odpowiedzialnego za atak energetyczny. Do tego dochodzi latanie w górę w i dół za pomocą dwóch pozostałych przycisków geometrycznych oraz ataki specjalne. Te dzielą się na te o mniejszej sile, odpalane przy użyciu L oraz jednego z klawiszy z przodu konsolki oraz unikalne zdolności bohatera, które aktywować można za pomocą odpowiednich kombinacji dopiero, gdy zbierzemy odpowiednią porcję energii. Wtedy otrzymujemy ikoniczne dla poszczególnych postaci ataki, takie jak Kamehameha u Goku czy Masenko u jego syna Gohana. Natomiast gdy zespół wypełni cały pasek energii GENKI, jedna z postaci może użyć efektownego Ultimate Attack.

Brak głębi w działaniach pojedynczych wojowników miał być chyba w zamyśle twórców rekompensowany przez prowadzenie starć w czteroosobowych drużynach oraz podział fighterów na klasy i zmuszenie graczy do wspierania się nawzajem umiejętnościami. Poszczególne „profesje” bohaterów sprowadzają się do tego, że jedni mają silniejsze ataki wręcz, inne zabierają więcej życia wrogom przy użyciu KI, a jeszcze inni dużo szybciej i bardziej efektywnie leczą oraz przywracają do życia kompanów. W trybie dla jednego gracza niestety nie mają one większego znaczenia, ponieważ AI sterowanych przez konsolę postaci jest bardzo przeciętne. Najbardziej widać to po działaniach klasy suport. O ile uzupełnianie innym wojowników pasków zdrowia szło jeszcze AI przyzwoicie, to przywrócić mnie do walki przed respawnem udało się konsoli całe dwa razy przez kilkanaście godzin zabawy.

W odblokowującym się po przejściu kilku pierwszych misji w kampanii multiplayerze, szczególnie w trybie kooperacji, podział na role sprawdza się znacznie lepiej. Najlepiej widać to oczywiście, gdy trafimy na osoby kumate i chcące bawić się zgodnie z zasadami. Niestety tryb wieloosobowy cierpi na inną przypadłość, która uniemożliwiają jego pozytywne ocenienie. Programiści nie zaimplementowali tu możliwości dołączania się do starć już rozpoczętych, przez co zwykle zanim zagramy jakikolwiek mecz czeka nas kilka(naście) minut czekania w lobby. Największą frustracją owocują sytuacje, gdy używając opcji quick match połączymy się do czyjegoś pokoju, poczekamy aż skończy poprzednią misję i… zostaniemy wyrzuceni, ponieważ dani gracze chcą mierzyć się aktualnie tylko ze sobą. W efekcie jeśli nie macie kumpla zainteresowanego DBZ, który także nabędzie grę, to nie ma co nastawiać się na rozgrywkę wieloosobową, bo można się srodze zawieść.

Ostatnimi godnymi wspomnienia próbami urozmaicenia zabawy jest system dzielenia się energią ze światem oraz karty i przedmioty rozwijające umiejętności wojowników. Jeśli chodzi o ten pierwszy pomysł studia ARTDINK, to po niektórych misjach pojawia się komunikat, że możemy oddać wygenerowaną w trakcie walki energię GENKI do portalu. Klepiemy jak szaleni klawisz O i w efekcie otrzymujemy pewną pulę dodatkowych punktów na zakupu rzadkich kart, a licznik na dole ekranu głównego zwiększa się o wygenerowaną przez nas liczbę. Nic specjalnie porywającego, ale zawsze innowacja.

Karty, o których mowa powyżej, dzielą się na dwie kategorie – zwykłe i rzadkie, obie wykupowane za punkty z innej puli (obie napełniane poprzez zaliczanie misji). Karty można ekwipować wojownikom, co w efekcie podbija ich statystyki bojowe, takie jak walka wręcz, ciosy energetyczne albo owocuje innymi efektami, chociażby podbiciem zdobywanego doświadczenia. Jest to pomysł obecny w wielu bijatykach czy erpegach akcji od wielu lat i Battle of Z nie pokazuje tutaj niczego nowego.

Gra nie odkrywa też Ameryki jeśli chodzi o wykorzystanie unikalnych możliwości PS Vita, co więcej mnie akurat leczenie kompanów przy użyciu jednocześnie panelu dotykowego oraz przycisku O niezbyt przypadło do gustu, bo było niewygodne. Jak to Matt bardzo zgrabnie ujął w swojej zapowiedzi gry sprzed kilku dni „Namco Bandai ma ogromny problem z dostarczeniem dobrej gry z uniwersum Dragon Ball na PlayStation 3.” Niestety okazuje się, że problem ten dotyczy teraz również przenośnej konsoli Sony. Będąc fanem Dragon Ball Z, zamiast tracić pieniądze i czas na tą dość chaotyczną, a na domiar złego w wielu aspektach niedopracowaną grę, lepiej zadowolić się doskonałymi tytułami z PS2 czy SNESa. Natomiast zaoszczędzone pieniądze wydać na przykład na import Blu-raya z ostatnim filmem kinowym z 2013 roku. Ten akurat dał radę i zebrał bardzo pozytywne opinie krytyków oraz fanów. A do tego jest kanoniczny, jego akcja dzieje się miejsce między rozdziałami 517 i 518 oryginalnej mangi.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Dragon Ball Z: Battle of Z

Atuty

  • Świetne animowane intro
  • Rozległe areny z wieloma zniszczalnymi elementami
  • Szeroki wybór wojowników i poziomów
  • Płynna animacja
  • Nieprzeszkadzająca w walce kamera

Wady

  • Brak fabuły
  • Monotonne (i z czasem nudne) misje w kampanii
  • Bardzo ubogi repertuar ruchów postaci
  • Fatalne AI kompanów
  • Wielominutowe oczekiwanie na mecze w trybie multiplayer
  • Brak możliwości dołączenia do trwających sesji w multi

Kilka fajnych pomysłów (dynamiczne starcia 4 vs 4, podział wojowników na klasy) pogrzebanych przez nudną, powtarzalną rozgrywkę, słabe AI postaci oraz nieprzemyślany kod sieciowy. Atrakcyjna licencja po raz kolejny użyta w bardzo przeciętnej grze.

misiek_86 Strona autora
cropper