Recenzja: Tomb Raider: Definitive Edition (PS4)
Lara Croft w ciągu ostatnich kilkunastu dni wyrastała nam na jedną z bardziej kontrowersyjnych postaci w grach wideo. Ale nie z powodu jej czynów, które przecież znamy już prawie rok. Powodem kontrowersji był jawny skok na kasę w wykonaniu Square Enix, sprzedając praktycznie ten sam produkt w wyższej cenie na konsole nowej generacji. Taką opinię można było wynieść po lekturze komentarzy w sieci. Kilka ostatnich dni spędziłem na ogrywaniu Tomb Raider: Definitive Edition, mając wreszcie okazję skończyć przygody panienki Croft, które zacząłem na PC-cie, ale nigdy nie było mi dane ich dokończyć.
Od momentu zapowiedzi na VGX do premiery minęły niecałe dwa miesiące, ale według wypowiedzi pracowników – wersja na nowe generacje konsol powstawała znacznie dłużej. Od kiedy? Podejrzewam, że od momentu ogłoszenia, że produkcja zbyt dużo na siebie nie zarobiła. Przeniesienie wersji z PC-ta, pozmienianie kilku opcji graficznych i wrzucenie wszystkich paczek DLC do zestawu nie powinno zająć dużo czasu, więc i szybka premiera gry to coś co nie powinno dziwić. Mnie jednak niezmiernie dziwiły od początku wypowiedzi producentów w których starali się jak tylko mogli by przekonać, że Definitive Edition będzie różnić się od wydanej rok temu wersji na PC. Uwierzcie – różni się nieznacznie. Jednak jesteśmy na portalu konsolowym, więc i do konsol poprzedniej generacji porównuje się ten tytuł. A tutaj owszem – zmieniło się co nieco.
Definitive Edition przede wszystkim działa w rozdzielczości 1080p przy, w teorii, sześćdziesięciu klatkach na sekundę. Dlaczego w teorii? Bo nie jest to stała liczba klatek na sekundę. W trakcie rozgrywki skacze ona między 40 a 60, by w najbardziej ekstremalnych warunkach i tylko na chwilę spaść do 30. Dla osób którym cyferki nic nie mówią – Tomb Raider na konsolach nowej generacji oferuje znacznie lepszą jakość obrazu, która wynika z natywnej dla konsoli i wyświetlaczy rozdzielczości. To co widzimy na telewizorze pozbawione będzie rozmycia i wyblakłych kolorów. Większa ilość klatek na sekundę skutkuje lepszym czasem reakcji w grze, ale niektórym przypominać może operę mydlaną, zwłaszcza gdy przywykli do konsolowego zakresu oscylującego między 24 a 30 klatkami na sekundę.
Producenci chwalili się także technicznymi nowinkami, które były niemożliwe do zrealizowania na PlayStation 3. Oświetlenie w grze uległo znacznej poprawie i teraz gdy gra eksponuje nam zachód słońca lub gdy w ciemnych grobowcach oświetlamy sobie drogę pochodnią – łatwo stwierdzić, że gra zrobiła krok w przód. Także w kwestii wyświetlanych efektów cząsteczkowych gra zaliczyła solidny progres, który i tak nie zrobi wrażenia na graczach PC-towych. Wiele kontrowersji budził od początku nowy model Lary, ale muszę go pochwalić. Jest on po prostu bardziej naturalny i wirtualna Lara przypomina prawdziwą kobietę. Diabeł tkwi w detalach i pełniejsze usta czy „żywe” oczy pomagają zżyć się z bohaterką. Niestety, szeroko reklamowany TressFX nie robi wrażenia i działa gorzej niż na PC-tach. Czasami włosy wiatr rozwieje, częściej jedna zastanawiamy się dlaczego nasza grzywka przyklejona jest klejem do czoła i nie reaguje na to, że aktualnie wisimy do góry nogami.
Jednak nie jest tak, że przesiadka na konsolę nowej generacji mogłaby być usprawiedliwiona. Tomb Raider: Definitive Edition nie wygląda jak produkcja nowej generacji. Od początku widać, że tytuł ma korzenie siódmej generacji konsol. Przyprawienie go PC-towymi efektami zamaskowało niektóre sprawy (jak chociażby słabe tekstury), jednak nie sprawiło, że jest czym się zachwycać po zagraniu chociażby w Killzone'a czy Battlefielda 4. Co chwilę natrafić można na proste konstrukcje, którym poskąpiono detali. Także detekcja kolizji nie należy do najlepszych. Czasami można to wykorzystać do naszych celów i dostać się tam gdzie deweloper tego nie przewidział, ale w większości przypadków wspinaczka kosztuje nas stracone sekundy i nerwy, gdy postać nie złapie się półki skalnej. Powód? Byliśmy minimalnie za bardzo przesunięci w którąś ze stron.
Dlatego osoby, które już grały w Tomb Raidera na PS3 niekoniecznie muszą interesować się kupnej wersji na PS4. Drobne usprawnienia graficzne, płynniejsza gra i pełen zestaw DLC do trybu dla wielu graczy nie jest wart żądanej przez sklepy kwoty.
A co z tymi, którzy jakimś cudem ominęli produkcję Crystal Dynamics na PS3? Tutaj sprawa jest trochę bardziej rozbudowana, bo jeśli nie przeszkadza im płacenie pełnej kwoty za ten tytuł, to powinni to zrobić. Przyzwyczajeni do nowych gier będziecie męczyć się z jakością gry na PS3. A historię Lary warto poznać w jak najładniejszym wydaniu. Twórcy umiejętnie przez całą grę operują widokami by co chwilę wywierać na nas ogromne wrażenie, co w połączeniu z historią o początkach panny Croft jako archeolog daje idealną jedność.
Nie zgodzę się z tym, że dysonans ludonarracyjny zabiera nam radość poznawania kolejnych etapów przemiany Lary w jej historii. Owszem, gdy po raz pierwszy jesteśmy zmuszeni zabić jelonka, nad którym Croftówna rozpacza, a chwilę później dostajemy podpowiedź, że zabijanie i oprawianie zwierząt „jest cool, bo daje doświadczenie” na naszej twarzy rodzić może się zdziwienie. Ale Tomb Raidera najlepiej traktować od początku do końca jako opowieść podawaną na dwóch płaszczyznach. Narracyjnej, która stara ukazywać trudną szkołę życia jaką dostaje Lara, oraz rozgrywki która pokazuje jak łatwo przychodzi zabijanie wirtualnych przeciwników. Gdy w pewnym momencie mamy sobie odpowiedzieć na pytanie jak łatwo przyszło nam zabijanie naszych wrogów – obie płaszczyzny chwilowo się łączą by znowu się rozdzielić. Dlatego uważam, że akurat przedstawiona historia o próbie wydostania się z wyspy Yamatai, poświęcenie innych i zezwierzęcenie kolejnych jest dobra i przyjemna w odbiorze.
Rozgrywka przypominająca bardziej luźne Uncharted także nie jest problemem. Gry ewoluują, czy to się społeczności podoba, czy też nie. Jeśli ewolucja sprowadza grę na manowce – trzeba krytykować. Jeśli jednak jest tak jak w Tomb Raider, gdzie postęp czyni z niej produkcję wreszcie godną kultu – trzeba pochwalić. Wiele osób zapomniało jak nisko upadła Lara gdy biegając po nudnych lokacjach, za idiotyczną fabuła w Angel of Darkness stopniowo sprzedawała swoje rozszarpane przez marketing ciało. Próbowano przywrócić ją do świata żywych, ale przypominało to malowanie na nowo zakonserwowanych zwłok. Dlatego otworzenie się na inne gatunki było potrzebne. Młoda Lara wreszcie oddycha pełną piersią gdy daje się jej tak wielki wachlarz akcji. Od przeciwników nie uciekniemy, ale nie musimy do nich pruć ołowiem. Mamy łuk, ciche ataki oraz spryt i zręczność. Zdobywane doświadczenie ma zobrazować nabieranie krzepy przez naszą bohaterkę, która z biegiem czasu uczy się jak wykorzystywać dodatkową linę czy zapalające strzały. Zbierane umownie zasoby służą do ulepszania osprzętu, którego na szczęście nie mamy zbyt wiele. W końcu survival.
Nie jest jednak tak, że nowy-stary Tomb Raider zachwycił mnie kompletnie. Do przyjemnych dziesięciu godzin rozgrywki dla jednego gracza dorzucono niestety kompletnie niepotrzebny, poza biznesowymi sprawami, tryb dla wielu graczy. Kilka trybów gry, które w jakiś sposób miały urozmaicić rozgrywkę są tak naprawdę wariacjami innych, znanych od kilkunastu lat. Ratunek to Capture the Flag gdzie zamiast flagi mamy apteczki, które musimy przenieść do bazy. Wołanie o Pomoc to znane z wielu produkcji przechwytywanie wybranych punktów. Do tego dochodzi standardowy tryb Deathmatch Drużynowy oraz Gra Otwarta w której zwycięzca jest tylko jeden. Maksymalnie ośmiu graczy rywalizuje na wielopoziomowych mapach przy wykorzystaniu sprzętu znanego z trybu dla jednego gracza, plus poszerzone o kilkanaście innych karabinów, pistoletów i łuków. Dostępne są także dwie frakcje, do których postaci dokupujemy za zbierane zasoby. Te znowu wpadają nam na konto za samą grę i niszczenie w niej skrzynek. Całości dopełniają znane z dziesiątek innych tytułów wyzwania oraz punkty doświadczenia przekładające się na nasz poziom.
I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie prosty fakt - tryb dla wielu graczy potrzebny jest tej produkcji jak żabie skuter. Jest on kompletnie nijaki, co potwierdza znikoma ilość osób grających w niego. Do tego trzeba niestety dodać problemy z połączeniem. Średnio co 2-3 mecze w trakcie zmiany map wyrzucało mnie do menu z komunikatem wskazującym problemy z serwerem. Mając kablowe połączenie i stabilny router było mi niezmiernie przykro, że gra nawet na konsoli nowej generacji - która do tej pory radziła sobie lepiej niż PS3 w sprawach PSN – nie potrafi zaoferować stabilnej rozgrywki.
Tomb Raider: Definitive Edition jest grą bardzo dobrą dla jednego gracza, to nie ulega wątpliwości. Produkcja Crystal Dynamics była dobrym tytułem na PS3, a na PS4 otrzymała solidny lifting, który jednak nijak nie jest w stanie usprawiedliwić wysokiej ceny jaką ponieść muszą chętni gracze. Jeśli jeszcze nie zagraliście w przygodę naznaczoną przetrwaniem, a Wasza PS4 szuka nowych płyt – możecie rozważyć ten tytuł. Ponad 10 godzin życia wam na nim zejdzie i co ważne – nie będziecie tego żałować. Jednak jeśli macie ten tytuł za sobą, to możecie go darować. W takim przypadku nic nie jest w stanie usprawiedliwić dwustu złotych żądanych przez wydawcę.
Ocena - recenzja gry Tomb Raider
Atuty
- Gra jest długa i przyjemna
- Nowy model Lary jest bardziej kobiecy i naturalny
- Poprawki graficzne względem wersji na PS3 robią różnicę
- Rozgrywkę można dopasować do swojego stylu
Wady
- Zbędny tryb dla wielu graczy
- Okazyjne błędy z detekcją kolizji
Produkcja jedynie dla osób, które ominęły wydanie na konsole tej generacji. Mając za sobą konsolową przygodę z Larą Croft - odpuść sobie. Nie znajdziesz tutaj nic nowego, jedynie splądrowany przez kogoś innego grobowiec. A z tego frajdy nie ma.
Przeczytaj również
Komentarze (53)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych