Recenzja: Ys: Memories of Celceta (PS Vita)

Recenzja: Ys: Memories of Celceta (PS Vita)

Paweł Musiolik | 26.02.2014, 00:05

Mówi się, że Vita nie ma gier. Pierwsze kilka tygodni tego roku jednak pokazało, że jeśli ktoś nie jest zbyt wybredny, to zapewni sobie zabawy na najbliższe miesiące. Jedną z produkcji, która wreszcie pojawiła się na naszym rynku, jest Ys: Memories of Celceta autorstwa Nihon Falcom. Japoński RPG z krwi i kości z wszystkimi wadami i zaletami tego gatunku.

Seria zrodziła się z pomysłu Masayi Hashimoto oraz Tomoyoshiego Miyazakiego. Zanim jednak przejdziemy bezpośrednio do Memories of Celceta, musimy wyjaśnić kilka ważnych spraw. Recenzowana najnowsza odsłona zastąpiła w kanonie, jako czwarta część serii Ys, dwie produkcje Ys IV: Mask of the Son autorstwa Tonkin House oraz Ys IV: Dawn of Ys, za którym stało Hudson Soft. Dlaczego o tym warto pamiętać? Bo cała seria skupia się wokół postaci Adola Christina, który na przekroju kilku gier z tego cyklu odwiedza takie krainy jak Esteria, Ys, Celceta, Felghana, Xandria oraz wyspy Canaan. Japońska wersja pojawiła się półtora roku temu i nosiła tytuł Ys: Foliage Ocean in Celceta, bezpośrednio nawiązując do rozległych lasów w Celcecie. Anglojęzyczny tytuł wydaje się jednak być bardziej bezpośredni i prawdziwy, gdyż historia rozpoczyna się w momencie, w którym Adol Christin wraca do Casnan, cierpiąc na amnezję z powodu wydarzeń z drugiej połowy gry.

Dalsza część tekstu pod wideo

Motyw nad wyraz oklepany i na dzień dobry pokazujący, że Falcom nie bardzo chciał wysilić się z tworzeniem historii oraz jakichkolwiek nagłych zwrotów fabularnych. Nie oznacza to jednak, że wydarzenia, które oglądamy wraz z postępami w grze, są nudne lub słabe. Wręcz przeciwnie, ale jeśli ktoś z grami jRPG ma do czynienia nie od dziś to większość twistów jest w stanie przewidzieć. Adol od razu wyrusza z wielką chęcią odzyskania swoich wspomnień, ukrytych w wybranych miejscach mapy jako pewnego rodzaju sfery. Stopniowo odzyskiwana pamięć przekłada się na stopniowy wzrost statystyk oraz odkrywania tego, co wydarzyło się od momentu powrotu z lasów Celcety, z których do tej pory nikt nie wrócił. Po ukończeniu gry (co zajęło mi około 18 godzin bez zbytniego pośpiechu) czułem jednak wielki niedosyt. Główny antagonista pojawia się zbyt późno, zbyt krótko nam go scenarzysta przedstawia i robi to „po łebkach”. Po części rozumiem, że miało nam to sprawiać wrażenie, że przeciwnikiem jest ktoś inny, ale zrobiono to po prostu źle.

Dużo lepiej wygląda sama rozgrywka, która, podobnie jak w każdej poprzedniej odsłonie serii YS, jest eRPeGiem nastawionym na akcję z walką w czasie rzeczywistym. Po rozległych lokacjach poruszamy się pieszo, poszukując oprócz celu także źródeł materiałów do wszelakiej alchemii, ulepszeń i handlu (o tym później). Przeciwnicy są widoczni na mapach, więc do walki przechodzimy od razu z eksploracji. Początkowo atakujemy wyłącznie za pomocą zwykłych ciosów, jednak, wraz z naszym rozwojem, udostępniane są nam kolejne ataki specjalne, które przypisujemy pod kombinację R+przycisk funkcyjny na PS Vita. Użycie takiego ciosu wymaga od nas jednak posiadania określonej ilości punktów, a wykonanie dowolnej umiejętności ofensywnej ładuje nam jednocześnie pasek EXTRA. I tak, jak możecie się domyślić, umożliwia nam wyprowadzenie mocnego ataku, który można przyrównać do swoistego limitu. Co ciekawe, w trakcie walki możemy przełączyć się na dowolnego członka drużyny (ta liczy trzech aktywnych bohaterów z możliwością dowolnej edycji ekipy w trakcie eksploracji), a ci nie mogą zginąć. Ich pozom życia zawsze spada do maksymalnie 1 HP, co możemy wykorzystać przy wydawaniu komend za pomocą tylnego panelu dotykowego. Rozsuwając palce każemy atakować, a przysuwając – bronić. Jednak zastrzegam – działa to po prostu słabo i nie zawsze łapie tak, jakbyśmy tego oczekiwali.

W samej eksploracji skupić musimy się także na zbieraniu surowców. Falcom podzielił je na try grupy – minerały, materiały pochodzenia zwierzęcego i rośliny. Każda z nich ma także „poziomy” jakości i służą one nie tylko do tworzenia przedmiotów u wybranych osób w każdej z lokacji, ale także to ulepszania posiadanego ekwipunku. Tutaj możemy, a nawet często musimy ulepszać nasz oręż i zbroję, by nadać im dodatkowe właściwości lub odporności. Jeśli ktoś liczy, że przyjdzie to łatwo – będzie zaskoczony. By stworzyć coś konkretnego, musimy poświęcić kilkanaście grubych godzin na grindowanie słabszych komponentów, by później ulepszyć je w coś konkretniejszego. Dopiero wtedy możemy zabierać się za jakiekolwiek zabawy w kowalstwo.

Muszę przyznać, że poza wypełnianiem zadań z głównego wątku jest co robić. Zadania zlecane są nam stopniowo i co jakiś czas możemy wrócić do odwiedzonych lokacji by przyjąć kolejne zlecenie od zatroskanego mieszkańca miasta lub wioski. Część z nich opiera się na prostych zasadach - „zabij wybranego stwora, który nęka podróżnych” lub „przynieś mi wybrany przedmiot”. Czasami jednak otrzymamy coś ciekawszego jak chociażby testowanie eksperymentalnych broni lub...zbieranie autografów od ludzi z całego świata gry. Cieszy, że w grze znalazły się miejsca na artefakty. Jeden z nich umożliwia nam chociażby teleportację pomiędzy specjalnym epitafium rozsianym na kontynencie. Inny artefakt umożliwi nam chociażby pomniejszenie do rozmiarów mrówki lub nurkowanie, co jednocześnie odkrywa przed nami niedostępne wcześniej lokacje. Ale do tych praktycznie ani razu nie musimy wracać więcej niż raz. Opcjonalnie możemy pozwiedzać lochy, ale gra wyjątkowo zgrabnie narzuca nam tempo przemarszu i nie wrzuca nam co jakiś czas ścian od których musimy się odbijać i zaliczać nudne lokacje raz jeszcze.

Ys: Memories of Celceta nie ustrzegło się rzeczy mogących mieć negatywny wpływ na końcowy odbiór przez graczy. Oczywiście większość osób kupi świadomie ten tytuł wiedząc czego może się po nim spodziewać. Jednak jeśli ktoś świeży skusi się na produkcję Falcomu, to może odrzucić mangowy design, gdzie każda postać ma inny, pstry kolor włosów, nasz bohater jest niemową, a reszta ekipy lubi histerycznie reagować na najmniejszą błahostkę, by na wieść o poważnych konsekwencjach pewnych zdarzeń pozostać niewzruszoną. Nie przeszkadzałoby to tak mocno, gdyby sami twórcy nie chcieli budować klimatu poważnych chwil, które przerywane są przez futrzane zwierzęta z wielkimi uszami mówiące w prastarym języku.

Boli także średnia oprawa audiowizualna. Ys nie działa w natywnej rozdzielczości, czego dowody macie w zrzutach dołączonych do recenzji. O ile jeszcze aż tak to nie przeszkadza na ekranie PS Vita (ale widać gołym okiem, że całość jest brzydko upscalowana), tak poza nim jest źle. Niektóre lokacje także rażą pustkami i lenistwem przy kopiowaniu elementów. Rozumiem, że w tym aspekcie można popuścić pas, ale jednak oczekiwałbym równego poziomu designu lokacji. Niektórymi można się autentycznie zachwycić, by po chwili pokręcić głową ze zniesmaczenia. Muzyka jest. Czasami nie przeszkadza. Częściej kompozycje irytują. Raz, że zdarzy im się kompletnie nie pasować do sytuacji. Dwa, część melodii gra tak bardzo na nerwach, że pozostawało mi jedynie wyciszyć głośniki Vity, bo miałem dosyć tego dziwnego „plumkania” z Casnan. O braku głosów postaci wspominałem. Nie jest t potrzebne, ale dziwi mnie brak konsekwencji. Albo robimy grę w której postaci porozumiewają się za pomocą tekstów, albo głosu. Wrzucanie co 20 zdanie krótkiego okrzyku towarzyszy w stylu „Alright!”, co kompletnie nic nie wnosi do dyskusji, jest jednym z głupszych pomysłów.

Całościowo jednak, Ys: Memories of Celceta ma w sobie coś, co nie pozwala nam przerwać gry, nawet jeśli w teorii nie powinniśmy grać. Gra „pęka” w niecałe 18 godzin, ale umożliwia rozpoczęcie nowej gry zachowując poziomy ekipy, udostępniając jednocześnie najwyższy poziom trudności oraz opcję mierzenia się z bossami w czasówkach. Jest gdzie grindować, co zbierać i odkrywać. Dlatego można śmiało drugie tyle dołożyć do tych 18 godzin jeśli ktoś chce wycisnąć z tej produkcji maksymalnie co się da. Bez wątpienia jeden z tych tytułów, które, posiadając PS Vita i lubiąc gry jRPG, trzeba mieć.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Ys: Memories of Celceta

Atuty

  • Interesujący, prosty ale wciągający system walki
  • Swoboda eksploracji
  • Niektóre wątki fabularne poprowadzono bardzo dobrze
  • Niski próg wejścia
  • Mnóstwo rzeczy do zrobienia poza głównym wątkiem fabularnym

Wady

  • Bardzo średnia oprawa audio
  • Grze daleko jest do pojęcia "ładna"
  • Potencjał i możliwości Vity nie zostały wykorzystane
  • Czasami historia jest bardzo przewidywalna

Jeśli mienisz się fanem gier jRPG oraz posiadasz PlayStation Vita, nie ma szans byś nie zagrał w Ys: Memories of Celceta. Na ten moment jest to jedna z najlepszych i najprzyjemniejszych gier RPG na ten system.

Paweł Musiolik Strona autora
cropper