Recenzja: Atelier Rorona Plus: The Alchemist of Arland (PS3)
Seria Atelier pojawiła się już na pierwszym PlayStation. My, jako Europejczycy, mogliśmy poznać ją dopiero na drugiej konsoli Sony, za pośrednictwem Atelier Iris: Eternal Mana, która premierę miała w 2006 roku. Ja z serią po raz pierwszy spotkałem się w tym roku, kiedy to na dysk twardy mojej konsoli trafiła nowa wersja Atelier Rorona: Alchemist of Arland, która pierwotnie pojawiła się na PS3 w 2010 roku. Dlatego do ocenianego w tej recenzji tytułu podejdę jak do całkiem nowej gry, nie opiniując zmian jakie zaszły względem oryginału.
Pierwszym, co mnie przywitało po uruchomieniu gry, był bardzo ładny film animowany, w którym pobrzmiewała sympatyczna japońska piosenka. Niestety, po uruchomieniu nowej gry okazało się, że poziom graficzny (mimo iż względem oryginału podniesiony) to nieco ładniejsza era PS2. Niemniej design postaci i świata cieszy oko – mamy ładnie stworzone miasteczko, w którym toczy się większość gry, jak i resztę kolorowych i bajecznych lokacji. Dodatkowo nawiązanie do japońskiej animacji i czuję się jak u siebie. Niestety zaraz po tym, jak mogłem chwilę pobiegać jako Rorona, okazało się, że gra ma raczej spory problem z utrzymaniem stałej ilości wyświetlanych klatek na sekundę. Ledwo opuściłem pracownię alchemiczną i kawałek się przebiegłem, a już doświadczyłem dość znaczącego zgrzytu – ten pojawiał się zawsze w tych samych miejscach, a trochę tego było.
Jak wiadomo nie tylko tym człowiek żyje. Na uznanie zasługuje bardzo fajna muzyka, która zmienia się w zależności od miejsca, w jakim się znajdujemy, i oczywiście od sytuacji w przerywnikach filmowych. Przeważają wesołe nuty o irlandzkim zacięciu, co bardzo pasuje do nastroju gry i polepsza jej odbiór. Co lepsze, nawet jeśli dane utwory się znudzą, można je zmienić w odpowiednim menu – tutaj mamy ogromny wybór, bo muzyka, spośród której wybieramy, pojawiła się na przestrzeni całej serii. Ta opcja jest na tyle przyjemna, że dopóki znów nie zmienimy utworu, to w danym miejscu będzie brzmiał aż do znudzenia.
Tematem przewodnim fabuły jest alchemia. Rorona to młoda dziewczyna ucząca się od swojej mistrzyni, która prowadzi małą pracownię. Niestety Astrid poprzez zaniedbanie doprowadza do tego, że pracowni grozi zamknięcie. Tytułowa bohaterka gry nie może na to pozwolić, bo potrzebuje pieniędzy, ale jej nauczycielka zdaje się mieć to gdzieś i po prostu oddaje dziewczynie miejsce, czyniąc ją właścicielką. Od tamtej pory Rorona stara się jak najlepiej wykonywać zadania, które otrzymuje od królestwa. To jedyny sposób na uratowanie miejsca i zebranie potrzebnej sumki. Nie jest to takie proste, bo na drodze do sukcesu staje wiele przeszkód. Może wszystko brzmi banalnie, ale opowiedzianą historię śledziłem z zaciekawieniem i przyjemnością, słuchając często zabawnych dialogów – szczególnie gdy dochodziło do spotkań między postaciami, które niekoniecznie się zgadzają. Długość wątku podstawowego to raczej standard. Poznanie go na spokojnie to kwestia 30 godzin. Po obejrzeniu zakończenia możemy uruchomić wątek dodatkowy, w którym Rorona spotyka się z bohaterkami następnych części.
Tą prostą i przyjemną fabułę dopełnia system gry, który również opiera się na alchemii. Biegamy więc po różnych miejscach, odwiedzamy różne osoby i w ten sposób zdobywamy kolejne materiały na przedmioty, które chcemy stworzyć. Jeśli mamy przepis oraz wszystkie potrzebne składniki, to nie potrzeba w zasadzie nic więcej – reszta zrobi się w zasadzie sama. Bardzo fajnie jest to rozwiązane: wszystko jest przejrzyste i łatwo przyswajalne.
Najgorsze w systemie gry jest swoiste ograniczenie czasowe – coś na wzór pierwszej części Valkyrie Profile z tą różnicą, że tutaj zamiast punktów tracimy dni. Samo poruszanie się po mieście nie kosztuje ani chwili, ale zwiedzenie lasu czy jeziora to średnio kilkanaście dni, tym bardziej jeśli chcemy odwiedzić wszystkie obszary. Trochę to denerwujące, szczególnie na początku, ale z czasem przeszkadzało mniej i nawet okazywało się, że po zrobieniu wszystkiego zostawało jeszcze sporo dni. Niemniej, wolałbym grać swobodnie, bez żadnych ograniczeń tego typu.
Z kolei system walki to standard. Gra nie wyróżnia się niczym nadzwyczajnym – może poza tym, że podczas starć przedmiotów może używać tylko alchemik. Aktywna drużyna to maksymalnie trzy postacie, a te zatrudniamy na terenie miasta Arland – jest to rzecz obowiązkowa, bo bez kompanów nie wyruszymy poza miasto. Oczywiście wybór postaci ogranicza się do tych ściśle związanych z wątkiem głównym.
Podsumowując, Atelier Rorona Plus: Alchemist of Arland to bardzo przyjemny i przystępny tytuł nawet dla tych, którzy nie mieli do czynienia z serią. System alchemii jest bardzo satysfakcjonujący, fabuła ciekawa i przyjemna. Jeśli więc potrafisz przymknąć oko na nieco przestarzałą grafikę czy zwolnienia animacji, to grę polecam z całego serca, szczególnie jeśli cenisz sobie gatunek. Niestety, mimo wszystko, 200zł to o wiele za dużo.
Ocena - recenzja gry Atelier Rorona Plus: The Alchemist of Arland
Atuty
- Przystępny system alchemii
- Przyjemna i ciekawa fabuła
- Spory wybór muzyki i jej jakość
- Wciągająca
Wady
- Często spadająca ilość klatek wyświetlanych na sekundę
- Nieco przestarzała grafika
- Ograniczenie czasowe
- Brak większej ilości animowanych przerywników
Podejrzewam, że ocena byłaby ciut wyższa, ale niestety tytuł posiada większe lub mniejsze wady. Mimo wszystko to bardzo solidny i przyjemny tytuł, który w swoim gatunku sprawdza się bardzo dobrze.
Przeczytaj również
Komentarze (13)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych