Recenzja: Metro Redux (PS4)
Dywany na ścianach, wódka w szklankach, zmutowane zwierzęta na powierzchni i kałach u boku każdego miejscowego – nigdy nie byłem w Rosji, ale konsolowa wycieczka do Moskwy w Metro Redux wydała mi się wystarczająco realistyczna. Z cieniami-demonami włącznie.
Stworzony przez Głuchowskiego obraz postapokaliptycznej Rosji mocno się rozrósł przez ostatnie dwanaście lat – ponad pięćdziesiąt powieści w Uniwersum robi wrażenie, chociaż autorzy nie ukrywają, że opieranie się o tak ciekawie zaprojektowane realia to czysta przyjemność. Kwestią czasu były gry, a uczynienie ich horror-FPS-ami z elementami skradania było strzałem w dziesiątkę.
Po wojnie atomowej Rosjanie skryli się w podziemiach moskiewskiego metra, gdzie stacje zamieniono na coś w rodzaju małych miast. Ocalali nie siedzą tam jednak wyłącznie w obawie przed promieniowaniem – na powierzchni i w tunelach grasują zmutowane zwierzęta, a ludzie gadają o tajemniczych cieniach, które podobno są w stanie kontrolować ludzkie umysły. Poza tym nie można zapominać o potworze, jakim jest sam człowiek – amunicja może być towarem deficytowym, ale to nie jest pierwsza myśl przy starciu się członków różnych ideologii.
Gracz wciela się w Artema, wychowanka jednej ze stacji, który pewnego dnia dostaje od wuja zadanie dostarczenia notatek z badań nad tajemniczymi cieniami. Nie jest to jednak pierwszy lepszy kurier - Artem odporny jest na ich wpływ. Dlaczego tak się dzieje, kim są cienie i czy uda się odnaleźć ratunek dla ludzkości? Na te pytania odpowiedzą obie gry zawarte w Metro Redux.
Bo mamy tu do czynienia z zestawem dwóch tytułów: niedostępnego wcześniej na konsolach Sony Metro 2033 oraz z ubiegłego roku. Obie superpłynne i podkręcone graficznie, a chociaż w przypadku młodszego tytułu nie poczyniono wielu zmian, tak Metro 2033 przeszło ogromną przemianę, włącznie z przeniesieniem sprawdzonych rozwiązań z Last Light jak modyfikowanie broni, skradanie się czy… przecieranie maski gazowej.
Skupmy się jednak na podstawowych założeniach rozgrywki. Przemierzając mroczne tunele metra i odwiedzając niebezpieczną dla zdrowia powierzchnię powalczymy z dwoma rodzajami przeciwników – polegającymi na swoich instynktach mutantami i wrogo nastawionymi ludźmi (klasyka – naziole i komuchy). Oczywiście ci drudzy do starć podchodzą z karabinami i taktycznym pomyślunkiem, więc oba filary Metro Redux zapewniają wystarczającą różnorodność zabawy.
Nasz bohater również swoje pukawki posiada, a nawet może je modyfikować (celownik, przedłużenie lufy, tłumik itp.), z tym że należy mieć na uwadze szybko malejące zasoby amunicji. Służy ona bowiem nie tylko do strzelania, ale też pełni rolę waluty. Granaty, apteczki, wymiana naboi na inne – wszystko załatwia się tu z pełnymi magazynkami w portfelu.
Takie rozwiązanie może jednak odrzucić nielubiących survival graczy, na co normalną odpowiedzią byłoby „to zagraj w coś innego”. Twórcy jednak poszli krok dalej i udostępnili dwa tryby gry: Spartanin i Przetrwanie. Oba oferują tę samą historię, lecz wybierając pierwszy z nich nie trzeba się zbytnio martwić o zapasy, chociaż wyższe poziomy trudności wciąż stanowią nie lada wyzwanie. Na przetrwaniu zaś nie tylko znajdujemy mniej amunicji i apteczek, ale też broń przeładowuje się wolniej, a ruchy Artema są bardziej ociężałe.
Kreatywnością wykazano się także w innych kwestiach. Mapy tutaj nie znajdziemy, a mamy jedynie podkładkę z celami misji i kompasem w jednej oraz zapalniczkę w drugiej dłoni. Latarka jest, owszem, lecz trzeba ją co jakiś czas ręcznie naładować, założywszy maskę gazową należy regularnie wymieniać filtr i przecierać szybkę, a stan zdrowia oceniamy na podstawie bicia serca.
Światełko oznaczające ukrycie się w cieniu umieszczono na stale widocznym zegarku, ale tę samą informację przedstawi lightbar DualShocka. Samo skradanie zostało wystarczająco uproszczone, żeby odnalazł się w nim każdy entuzjasta shooterów, a plansze dają odpowiednią ilość swobody, by móc poczuć się niewidzialnym zabójcą bez wrażenia zbytniej liniowości. Nawet SI stoi tu na porządnym poziomie, z czym problem miał oryginał. Cichaczem pozbędziemy się przeciwników przy użyciu noży do rzucania, kuszy i wytłumionych broni, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by zajść wroga od tyłu i ogłuszyć. Przekłada się to zresztą na zakończenia gier, będące częścią wyborów moralnych, ale to akurat najsłabiej zrobiony element.
W obu tytułach zakończenia są dwa, a to, jakie dostaniemy, zależy od naszych wyborów przez całą grę. Ciężko wpasować się w kryteria „dobrego” zakończenia, nawet jeśli staramy się nie zabijać ludzi, pomagać biednym i… podsłuchiwać rozmowy? No właśnie… Poza tym wykupienie sobie tańca w klubie ze striptizem jest uznawane za zły czyn, więc możecie sobie z miejsca odpuścić „dobrą stronę Mocy”.
Podsumowując – mamy najlepszego FPS-a (a nawet dwa!) dla samotnego gracza na obecnej generacji. Pozostaje jednak pytanie – czy jest do czego wracać, jeśli grało się w oryginały? Jak najbardziej. Metro 2033 zmieniło się nie do poznania i wygląda nawet lepiej niż Last Light, dwa style rozgrywki do wyboru zupełnie zmieniają dynamikę rozgrywki, a do tego dochodzą jeszcze oddzielne poziomy trudności dla każdego z trybów. Cena też jest niebywale przystępna – łącznie kilkanaście godzin rozgrywki (+ masa dodatków) za niecałą stówkę! Obok Metro Redux zwyczajnie nie można przejść obojętnie.
Ocena - recenzja gry Metro: Redux
Atuty
- Podkręcenie (i przerobienie) grafiki najwyższych lotów
- Ciężki klimat
- Przystępność dzięki dwóm trybom rozgrywki
- Amunicja jako waluta i opcja modyfikowania broni
- Nietypowe rozwiązania względem HUD-a
Wady
- Nie najlepiej zrobiony system karmy
Paczka dwóch rewelacyjnych FPS-ów, przystępnych jak nigdy i w świetnej cenie. Lepszego shootera dla pojedynczego gracza nie znajdziecie na obecnej generacji. Grać z rosyjskim dubbingiem!
Przeczytaj również
Komentarze (50)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych