Recenzja: Destiny (PS4)
Najgłośniejsza premiera roku. Najdroższa produkcja w historii branży gier wideo. Dla jednych klapa, dla drugich objawienie. Widziałem nagłówki w stylu "Destiny - Mesjasz czy antychryst". Jak to naprawdę jest z tą grą Bungie, które obiecywało, że ten właśnie tytuł ich najlepszą produkcją? Zapraszam do nietypowej w formie recenzji, która powinna rozwiać wszelkie wątpliwości co do słuszności sięgnięcia po .
Czy widać i słychać po Destiny, że wydano 500 milionów na tę markę?
To pierwsze pytanie zadawane podczas streamów przez osoby widzące, że cioram w Destiny. Każdy, kto śledził newsy o tej grze na naszym portalu, wie, że połowa tej kwoty poszła na sam marketing. Zostaje nam 250 milionów, które rozłożono na parę ładnych lat, w trakcie trwania których Bungie doda nowe funkcje, rozwinie te już istniejące i na bieżąco będzie monitorowało grę, by łatać wszelkie błędy zabierające radość z rozgrywki. Oprawa graficzna oraz muzyczna robią spore wrażenie, nawet na osobach, które z branżą gier wideo nie mają niczego wspólnego. Podczas ogrywania misji na Księżycu odwiedzili mnie bracia, którzy pomimo posiadania konsol w domu stwierdzili, że dawno nie widzieli tak dopracowanej gry z przemyślanym w najdrobniejszym stopniu designem.
Z tym nie sposób się nie zgodzić – lokacje nie wyglądają na tworzone zasadą kopiuj-wklej, a dla samych krajobrazów warto przystać w zadumie i walnąć fotkę przyciskiem Share. Gra wygląda ślicznie i tutaj nie ma się co rozwodzić – na obu generacjach nie można się przyczepić do oprawy audio-wizualnej, choć widocznie lepsze cienie oraz wygładzanie krawędzi na PlayStation 4 to sprawa oczywista i nie powinno to nikogo dziwić. Jeśli chodzi o muzykę, to osoby mające styczność z serią Halo poczują się jak w domu – patetyczne, smyczkowe pociągnięcia dodające wzniosłego tonu wydarzeniom na ekranie ustępują ciężkim, elektronicznym brzmieniom, kiedy rozpętuje się wojna pomiędzy Guardianami i jedną z paru obcych ras. Dawno nie byłem tak zachwycony muzyką, która idealnie trafiła w moje gusta, a której nie zapomnę zaraz po wstaniu z kanapy. Oczywistości, jak grafika i muzyka, mamy za sobą, czas przejść do bardziej kontrowersyjnych kwestii, którymi internet żyje od paru dni. Aby nie rzucać się od razu na głęboką wodę, zacznijmy od naszego rodzimego poletka.
Co oni do mnie mówią?
Wielu rodaków solidarnie stwierdziło, że skoro Activision, Bungie oraz polski wydawca nie dbają o polskiego klienta, to oni nie zamierzają dbać o ich portfele i zbojkotowali premierę Destiny w Polsce. Zupełnie niepotrzebnie, bo choć brak polskich napisów boli, to dla przeciętnego człowieka, który z grami już parę lat spędził, angielski w Destiny nie będzie żadnym problemem. Podczas ogrywania misji fabularnych dialogów nie ma zbyt wiele, a proste nazewnictwo frakcji, przeciwników oraz najważniejszych elementów rozgrywki jest do ogarnięcia nawet dla kogoś, kto ledwo zaliczył kurs angielskiego lub zna go tylko z podstawówki. Przygotujcie się na wszelkie mieszaniny słów takich jak The Darkness, Light, Guardian, Ghost, The Fallen, The Hive czy The Traveller. Tyle potrzeba, by zorientować się w głównej osi fabularnej, którą i tak większość przejdzie z ciekawości, niemalże od niechcenia, a później zanurzy się w PvP, Strike’ach, Raidach i szukaniu coraz lepszego ekwipunku.
Co z tą historią?
Jest nudna, sztampowa, powtarzalna, nieskomplikowana, wyłożona prosto i klarownie, nie wymaga od odbiorcy sporego skupienia. Traveller przybył z odległego świata i postanowił usadowić się nieopodal, racząc nas swoją technologią i pokazując jak przemierzać Układ Słoneczny, niosąc radość i dobrobyt. Zbudowany ze Światłości byt musi uznać wyższość Ciemności, która nęka go i sprawia, że zaczyna obumierać. Naszym zadaniem jako Guardiana jest stawienie czoła przeciwnikom i walka o istnienie Travellera, co w wielkim skrócie wygląda jak turystyczne wypady na okoliczne planety i spuszczanie manta obcym rasom. Pod koniec kampanii poznajemy głównych podejrzanych o szerzenie Ciemnego stylu życia [lub przewrotnie nie-życia] i schodząc w głąb labiryntu musimy stawić czoła największemu zagrożeniu, z jakim ludzkość miała do czynienia od początku swojego istnienia. Brzmi górnolotnie? Bo tak jest. Jeśli ktoś spodziewał się niezwykle rozbudowanej fabuły z dziesiątkami postaci, setkami zadań i wartymi zapamiętania motywami, to może się srogo zawieść.
Bungie najwyraźniej stwierdziło, że da nam okazję zapoznać się z systemem rozgrywki, poznać umiejętności obranej przez nas klasy i pokazać słabe punkty każdej z ras zanim zaprosi na Strike’i i Raidy. Taką sobie wymyśliłem teorię i radzę Wam tak samo traktować misje fabularne – jako swoisty samouczek, który dopiero przygotowuje na walkę z falami przeciwników w Strike’ach lub na starcia z żywymi graczami w PvP. Jeśli chcecie kupić Destiny dla fabuły, to bądźcie ostrzeżeni – nie tędy droga.
Czy Destiny to MMO?
Nie. Destiny posiada zbyt małe światy oraz niezbyt rozwinięty system rozgrywki, by móc nazwać go pełnoprawnym MMO. Massive ogranicza się tutaj jedynie do spotkania wielu graczy w mieście, bowiem podczas misji możemy ewentualnie mijać się z przypadkowymi grającymi, którzy akurat wykonują to samo zadanie. Kiedy wejdziemy do strefy stricte powiązaną z misją, wtedy jedynie nasz Fireteam, czyli drużyna, może przejść razem z nami. Tutaj kolejna bolączka, która przekreśla Destiny jako MMO – w drużynie może być maksymalnie trzech członków, ale nie tyczy się to paru trybów PvP i szeroko omówionego już Raidu, który jest dostępny od 16 września. Trzy osoby na misję i Strike’i? To bardzo mało i znacznie ogranicza interakcję ze znajomymi.
W obecnej chwili na mojej liście znajomych znajduje się 48 osób grających w Destiny, z czego chętnie zagrałbym z co najmniej dziesiątką z nich. Jestem przymuszany do wyboru „kogo lubię najbardziej” lub „kto ma najwyższy poziom i ogarnie Strike”. Rozumiem, że taki był zamysł, ale patrząc jaki nacisk Bungie kładzie na całą społecznościową otoczkę gry, ale nie rozumiem przeoczenia tak istotnego elementu, jakim jest liczba ludzi w drużynie. Z drugiej strony może się to wiązać z przygotowanymi zadaniami, które w piątkę czy szóstkę nie stanowiłyby żadnego wyzwania, jednak wtedy obwiniałbym misje i koło się zamyka. Brak tutaj również opcji wymiany sprzętu z kimś z gildii, do której należymy, komunikację ograniczono do rozmów głosowych wewnątrz Fireteamu, dodając ewentualnie parę gestów, które nie służą niczemu innemu, jak tylko zabawie lub ustawianiu się do zdjęć.
Czy Destiny to zwykły shooter?
Nie. To strzelanina z perspektywy pierwszej osoby, która ma tak wiele elementów RPG, że według obecnych standardów wychodzi poza ramy tradycyjnych FPS’ów. Owszem, jest parę rodzajów broni podzielonych na trzy kategorie, ale ich odmiany prędzej skojarzą się nam z Diablo lub Borderlands niż Call of Duty czy Battlefieldem. Zbieramy łupy, możemy ulepszać bronie po zdobyciu określonej liczby punktów doświadczenia, identyfikujemy rzadkie engramy i farmimy specjalne marki lub punkty frakcji, by mieć dostęp do coraz lepszego sprzętu. O ile sama kampania może być potraktowana jako swoisty shooter FPP, tak konstrukcja świata oraz samych zadań nie przypomina „korytarzówek”. W jakiej innej grze FPS mamy do czynienia z wspólnymi wypadami na bossów? Albo na grę w 3-osobowym co-opie, gdzie kampanię podzielono na osobne misje, załadowywane osobno, a które zmuszają gracza do przemierzania tych samych miejscówek, pozwalając dojść kawałeczek dalej, ubić bossa i wyjść do mapy świata oczekując na kolejny wybór?
Destiny nie jest MMO, Destiny nie jest FPS’em, Destiny jest hybrydą trzech gatunków – to MMOFPSRPG i jeśli któryś z tych członów Was odrzuca, to szansa na polubienie gry jako całości znacznie maleje. W wielkim skrócie – każdy moduł, czy to PvP, Co-op czy kampania, oferuje inne doznania i wielu znajdzie tutaj coś dla siebie, ale mowy o sztywnym wyznaczeniu gatunku być nie może.
Bardziej Halo czy bardziej Borderlands?
Jeśli odrzucały Was laserki i kolorowe krasnoludki w Halo, to możecie odetchnąć. Destiny to twór, który według Bungie miał poruszać poważne tematy, dlatego oprawa również została mocno stonowana względem przygód Master Chiefa. O ile seria Halo jest mi znana i skończyłem praktycznie każdą grę na Xboksach, tak nie mogłem zapałać miłością do tego cyklu. Ciągle czegoś mi brakowało, a tryb multiplayer nie był w moim stylu. Jedyne, czym Halo odstawało od Destiny, to świetna kampania dla pojedynczego gracza, która nie była aż tak sztampowa i prostolinijna jak w grze Bungie, gdzie nawet bohater jest nijaki i nie prezentuje sobą niczego. Zero charyzmy to jeden z powodów, dla którego moja postać to tylko awatar, któremu nie współczuję, kiedy dostaje w papę od innych graczy w PvP, a jej los jest mi zupełnie obojętny.
Czy fabuła ma jakiekolwiek znaczenie?
Historia została tak skonstruowana, że większość ciekawostek i tego co dzieje się w ramach naszej krucjaty przeciwko Ciemności nie zostanie nam wyłożone na tacy. Jeśli chcecie się dowiedzieć czegokolwiek więcej o fabule niż tego, że teraz musimy iść ubić złe roboty, bo są tam i tam, to musimy się zalogować na stronie Bungie podając swój login z PlayStation Network i przeczytać zamieszczone tam informacje z kart Grimoire. Zagrywka, by zostawić graczy samym sobie, została już wykorzystane m.in. przez From Software w ich serii Souls, kiedy to gracz sam musiał wgłębiać się w świat i szukać jakichkolwiek przesłanek o fabule. O ile w recenzjach i od samych graczy można było przeczytać, że takie rozwiązanie jest świetne i przywiązuje graczy do marki, tak tutaj słychać tylko falę krytyki i pretensje o lenistwo Bungie. Sam przyznam, że mało co interesowały mnie karty, które odblokowuje się za różnego rodzaju czynności, ale rozumiem podejście studia – kto chce, ten przeczyta, a jeśli jest Ci to całkowicie obojętne, to olewasz ten aspekt rozgrywki i skupiasz się na tym, co jest Ci najbardziej do szczęścia potrzebne.
Można to było rozwiązać lepiej, implementując przeglądanie kart bezpośrednio w grze lub dając graczowi jego pomieszczenie w Wieży, gdzie mógłby zmienić swój wygląd, fryzurę lub przejrzeć bronie i ewentualnie doczytać ciekawostki i poznać fabułę. Bungie na to nie wpadło, ale czytając, ilu ludzi skarży się na takie rozwiązanie, myślę, że kwestią czasu będzie dodanie opcji przeglądania Grimoire’ów bez konieczności zaglądania na stronę Bungie lub do aplikacji na smartfony i tablety. Fabuła w Destiny to kpina, a spartaczenie możliwości, jakie dało uniwersum, to największa wada tej produkcji, której nikt nawet nie broni.
Kim ja właściwie jestem?
No właśnie. Kim tak właściwie gramy? Według Ghosta, który wskrzesza nas na cmentarzu pokrytych rdzą samochodów, byliśmy martwi od lat. Ok, gramy umarlakiem. A konkretnie jednym z trzech – Hunterem, Warlockiem lub Titanem. Titan to typowy czołg kroczący, noszący najcięższe pancerze i podchodzący najbliżej przeciwnika. Jego umiejętnością specjalną jest uderzenie w ziemię, które rozpościera novę energii wokół niego. Hunter to łowca, który słabszy pancerz nadrabia siłą ognia. Jego rzucanie nożem jest szalenie widowiskowe i sprawia sporo frajdy, kiedy ten dosięga głowy przeciwnika, dobijając go na amen, ale jego umiejętnością specjalną jest albo strzelanie z dopakowanego rewolweru, albo wyciągnięcie sztyletów i walka wręcz. Warlock w mniejszym stopniu polega na sile swoich pukawek, zamiast tego woli ciskać w przeciwników kulami energii i korzystać z wszelkiej maści umiejętności. Każda z postaci ma unikalną dla siebie umiejętność ciskania określonym typem granatu. Może to być zapalający, przyciągający przeciwników wgłąb siły rażenia lub zwykły, który ogłuszy i zada obrażenia jednocześnie. Bohaterowie mogą założyć wszystkie rodzaje broni, a zbierane po przeciwnikach opancerzenie może zostać ulepszone, dzięki czemu jeszcze bardziej wzmocnimy swoją siłę rażenia i dopalimy niektóre umiejętności.
Po osiągnięciu 15 poziomu doświadczenia, każda klasa może wybrać podklasę, dzięki czemu zmienia się ich wachlarz umiejętności. Wspomniany wyżej Hunter może wymienić rewolwer na sztylety, Titan przemieni się w prawdziwą fortecę, którą ciężko zranić, a Warlock zmieni żywioł swoich czarów. Oprócz wybrania klasy i wygenerowania wyglądu w dostępnym edytorze, postacie można konfigurować ubierając odpowiedni ekwipunek, a później zabarwić go dostępnymi Shaderami, których w grze jest całkiem sporo. Brak opcji nazwania swojego bohatera, wybrania głosu lub jakiegokolwiek elementu, który mógłby nas z nim połączyć emocjonalnie, to według mnie strzał w stopę i jak wspomniałem wcześniej, jest wylęgarnią bezpłciowych awatarów, na których nikomu nie zależy.
Hej MTV, nazywam się Peter Dinklage i jestem tutaj za karę
Kiedy ogłoszono, kto użyczy głosu Ghostowi, cieszyłem się jak dziecko. Uwielbiam tego aktora i pamiętam go jeszcze sprzed czasów „Gry o Tron”, więc z nadzieją wypatrywałem próbek z jego głosem. Już w alfie srogo się zawiodłem występem aktora, a w becie nie pomogło nawet tuszowanie jego znudzonego głosu różnymi syntezatorami. W pełnej wersji nie jest lepiej i jeśli liczyliście na zmianę w miarę postępowania fabuły, to się zawiedziecie. Peter czyta tak, jakby ktoś za karę wsadził go do pomieszczenia z mikrofonem, ale może taki był zamysł Bungie? Może Ghost miał być bezpłciowym dodatkiem, który jako maszyna nie jest w stanie odczuwać ludzkich emocji? Dziwi mnie to patrząc na resztę obsady, gdzie w „mentora” Hunterów wcielił się Nathan Fillion, a z kolei grający Warlockiem mogą posłuchać Giny Torres, która partnerowała Nathanowi w serialu Firefly. O ile lepszym Ghostem byłby rzucający żartami na lewo i prawo Nathan? Nigdy się tego nie dowiemy.
Hello, Bungie! Układ Słoneczny to coś więcej niż 3 planety i Księżyc!
Już od pierwszych chwil Internet męczą narzekania odnośnie liczby dostępnych lokacji, bowiem stopy postawimy tylko na Ziemi, Księżycu, Marsie oraz Wenus. Bungie obiecywało cały Układ Słoneczny, ale reszta planet pewnie zostanie dodana w DLC. Cóż, jakiś zarobek popremierowy muszą mieć, dlatego już dziś wiadomo, że zwiedzimy też Merkurego oraz Jowisza. Wielkość planet przypomina Ziemię z bety, więc samych misji fabularnych i eksploracji podczas Patroli mamy na dobre 12-14 godzin grania. Mało? Przypomnijcie sobie ile trwała kampania w Call of Duty czy ostatnim Battlefieldzie. Nadal mało? Liczę też na to, że pojawią się jeszcze dodatkowe misje, które Bungie obiecało udostępnić za darmo, co jeszcze bardziej wydłuży rozgrywkę każdemu, kto stroni od co-opów i PvP, a chciałby poznać coś więcej ze szczątkowej fabuły. Jeśli już jesteśmy przy misjach, to do wyboru mamy ścieżkę fabularną, Strike’i, Raidy, PvP oraz Patrole. Patrole to swobodna eksploracja z wykonywaniem zadań pobocznych w stylu ubicie przeciwników, zeskanowanie otoczenia lub zebranie odpowiedniej liczby przedmiotów. Strike'i są misjami co-opowymi, gdzie pokonujemy kolejne korytarze, odpieramy fale przeciwników i mierzymy się z bossami. Raid to taki większy Strike, na który możemy pójść z piątką znajomych – tryb ten nie ma matchmakingu i nie dobierze nam losowych kompanów. Ma to sens, bo komunikacja w tym trybie to mus – walki potrafią przeciągać się godzinami i są zarezerwowane wyłącznie dla najbardziej wytrwałych. Tutaj poznaje się, kto jest z Destiny obeznany, a kto musi jeszcze potrenować, bowiem jest to najbardziej wymagający tryb do ogrywania ze znajomymi w jednej drużynie.
Oprócz wyżej wymienionych rodzajów misji, od robota w Wieży możemy wziąć specjalne zlecenia [Bounties], które po wykonaniu zapewnią nam spory zastrzyk doświadczenia. Zlecenia zmieniają się codziennie i warto je zabierać, bo większość wpada podczas wykonywania misji – może to być wbicie 9000 punktów doświadczenia bez śmierci, zabicie określonej liczby przeciwników danego typu lub pokonanie określonego bossa. Rodzajów jest sporo i są również takie, które dotyczą wyłącznie PvP.
Czy samotnik ma czego szukać w Destiny?
Nie da się ukryć, że gra jest skierowana do ludzi ze znajomymi. Samotnie nie przejdziemy Raidu, a na Strike pójdziemy tylko z losowymi towarzyszami, co przy ograniczonej komunikacji w grze może sprawiać problemy. Po przejściu kampanii i spróbowaniu multi, samotnicy mogą się od gry szybko odbić, ale patrząc, ilu użytkowników aktualnie gra w Destiny, lista znajomych może szybko się powiększyć, tym bardziej, że gra ma dobrze rozwiązane łączenia graczy z danymi serwerami. W Wieży większość biegających Guardianów to Polacy. Destiny wymaga połączenia z Internetem, więc jeśli ciągle zrywa Wam połączenie lub wcale go nie macie – odpuśćcie sobie zakup. Wystarczy chwila bez Sieci i gra może Was wyrzucić do menu głównego, co przy internecie mobilnym, chwili braku sygnału lub rodzince restartującej router może zniweczyć wielogodzinne próby ubicia bossów w Raidzie. Można się zdenerwować.
Co z tymi przedmiotami?
Przedmioty dzielimy poprzez ich rzadkość. Zwykłe białe są najbardziej podstawowymi, których raczej nie warto używać, chyba że dopiero zaczyna się przygodę z Destiny i jest to nasza pierwsza postać. Warto jak najszybciej chwytać za zielone przedmioty, które możemy uznać za „magiczne”, wyżej w hierarchii stoją niebieskie, czyli rzadkie, później są fioletowe – legendarne oraz złote, czyli egzotyczne. Te ostatnie są najpotężniejsze, jednak na raz możemy nosić tylko dwie sztuki – jeden pancerz i jedną broń. Niestety engramy, czyli hologramy do zidentyfikowania w wieży, szczególnie te wyższych klas, wypadają rzadko. Nawet to, że mamy fioletowy engram, nie gwarantuje nam legendarnej broni, a jedynie większą szansę na jej zdobycie po identyfikacji. O wiele częściej legendarki wpadały do mojego ekwipunku po identyfikacji niebieskiego engramu, gdzie szansa na to wynosi zaledwie parę procent.
A jak wygląda multiplayer PvP?
Poziom postaci ma marginalne znaczenie. O ile nie wbijemy do PvP na 1-szym poziomie, to już po wbiciu paru leveli wyżej otrzymujemy dostęp do rzutu granatem, lepszych skoków oraz ciosu specjalnego i umiejętności specyficznej dla danej klasy. Obrażenia broni się skalują, poziom życia również, dlatego jedyne znaczenie ma rodzaj broni, jakiej używamy. Warto mieć w ekwipunku parę rodzajów, które można to przełączyć w locie, zaglądając do ekwipunku. Do wyboru mamy parę trybów, od standardowej wyrzynki w dwóch trzyosobowych drużynach, przez kontrolę punktów na mapie, aż do radosnego Deathmatchu, gdzie każdy musi pilnować własnego tyłka. Są również większe wariacje poprzednio wymienionych, gdzie np. na większych arenach stają naprzeiw sobie drużyny sześcioosobowe. Warto sprawdzić każdy z nich, by znaleźć ten, który odpowiada nam najbardziej – dla każdego znajdzie się coś miłego.
Czy Destiny ma szansę na zostanie grą na lata?
Pewnie tak, o ile pierwszy zachwyt zostanie mądrze podtrzymany częstymi aktualizacjami zawartości. Patrzę w kierunku Bungie, które obiecuje płatne DLC oraz darmowe misje dla niepłacących. Nie spieprzcie tego, bo potencjał jest ogromny, a łatać jest co – chociażby szczątkową fabułę i niski poziom postaci, który oscyluje w maksymalnej granicy dwudziestego, a później tylko przedmioty z atrybutem światła mogą go podnieść jeszcze wyżej. Pewnie w DLC lub z kolejnym patchem ograniczenie to zostanie przesunięte troszkę wyżej, by dać graczom cel zakupu lub pretekst to próbowania nowej zawartości. Powtórzę to jeszcze raz – potencjał jest OGROMNY, pytanie brzmi - czy Bungie będzie w stanie sprostać oczekiwaniom i dostarczy świeżą zawartość przez najbliższych paręnaście miesięcy, a może i parę lat.
Sporo narzekania - Co więc w tej grze takiego magicznego?
Wciąga jak cholera - siedzę po nocach, rano niewyspany lecę do firmy, wracam, piszę na portalu i ponownie odpalam zarywając nocki. MAGIA. Dawno żadna gra nie powodowała u mnie tak ambiwalentnych emocji: od znudzenia, po fascynację, zachwyt, zmęczenie materiału, by następnego dnia znowu niczym narkoman wracać na parę godzin. Nie da się ukryć, że Destiny ma spore wady – mowa tu chociażby o słabo rozwiązanym systemie komunikacji, miałkiej fabule czy małej liczbie lokacji, ale jest w tej grze coś takiego, że chce się wziąć wolne w pracy lub nie pójść do szkoły, byle tylko chwycić za pada, zaprosić znajomych i razem śmigać wykonując kolejne zlecenia, przechodzić Strike’i, postrzelać do siebie w PvP lub poświęcić pół dnia na próbę przejścia Raidu. Jestem świadomy wad tego produktu, a mimo wszystko świetnie się bawię i nie mogę się doczekać kiedy wrócę do domu. Strzela się świetnie, headshoty wchodzą niczym nóż w miękkie masło, a wspólne chwile ze znajomymi, którzy równie mocno jak ja wkręcili się w świat wykreowany przez Bungie, dają mi nadzieję, że będzie to gra, która będzie świetnym tytułem na zacieśnianie więzi ze znajomymi i poznawanie sporej rzeszy podobnych mi zapaleńców.
I to drodzy państwo jest chyba w tym tekście najistotniejsze. Bo w grach powinno chodzić o dobrą zabawę, a nie cyferki na końcu recenzji, o czym przekonałem się wielokrotnie zarywając nocki przy tytułach, które w prasie i sieci otrzymywały oceny rzędu 5/10 i 6/10. Zapytacie więc dlaczego tak długi tekst, który i tak uważam, że jest za krótki – odpowiem prosto – gdybym napisał mniej, czułbym się winny, że nie poruszyłem tylu tematów, które chciałem. Mając szacunek do Was, drodzy czytelnicy, uważam, że moim obowiązkiem było przekazanie jak najwięcej informacji o grze, którą określa się najgłośniejszą premierą tego roku. Na pewno sporo tutaj zabrakło i mógłbym jeszcze wiele napisać, ale nie chcę Was już zamęczać i jeśli macie jakiekolwiek pytania o coś, czego w tekście zabrakło, zapraszam do komentowania – chętnie odpowiem.
Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do Destiny.
Ocena - recenzja gry Destiny
Atuty
- Wciąga jak bagno
- Oprawa audio/wideo
- Multum możliwości spędzania czasu w grze
- Dopracowane tryby PvP i kooperacji
- Świetna hybryda MMO/RPG/FPS
- Jest potencjał na wieloletni tytuł
Wady
- Słabe przedstawienie fabuły
- Słabe możliwości komunikacji
- Brak mapy w grze
- Brak lokalizacji
- Brak trybu offline
Gra ma wady, ale pomimo niedoróbek zagrywam się w nią godzinami. Jest potencjał na ogromne uniwersum, ale oceniamy to co tu i teraz. Jest widowiskowo, jest miodnie, jest wyzwanie i miejsce na dobrą zabawę. Bungie – nie spieprz tego.
Przeczytaj również
Komentarze (107)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych