Recenzja: Śródziemie: Cień Mordoru (PS4)
Śródziemie: Cień Mordoru jest idealnym przykładem produkcji, w której nie trzeba wymyślać koła na nowo - wystarczy wziąć dwie sprawdzone formuły, wymieszać je i nawet jeśli komuś któraś z nich osobno nie przypadła do gustu (jak autorowi tego tekstu), to razem może wyniknąć z tego kawał dobrej gry.
Nie wiem, czy przyszłość gier tworzonych na licencjach będzie zmierzała w kierunku, w którym zabiera nas najnowsza gra Warner Bros., ale chciałbym tego. Cień Mordoru pokazuje, że można stworzyć coś na bazie powieści nie przenosząc jej zawartości. Ekipa Monolith postanowiła stworzyć swoją, zupełnie wykraczającą poza kanon historię w oparciu o istniejące w kanonie miejsca, wydarzenia i część postaci. W grze poznajemy Śródziemie w okresie między wydarzeniami znanymi z Hobbita, a tymi z Drużyny Pierścienia. Mordor nie jest jeszcze jałową i zniszczoną krainą, w której orkowie i inne plugawe kreatury wyrżnęły wszelakie dobro. Krążą po niej wygnane z Gondoru jednostki, a także pozostałości dawniejszych królestw, które rozkwitły po tym, jak ludzie i elfy, formując „Ostatnie Przymierze”, pokonały Saurona, przynosząc pokój okolicznym krainom.
Jednak czas płynie, nawet najznamienitsi władcy są śmiertelni, a ich zastępcy – podatni na korupcję. Sauron więc odbudowuje swoją siłę, powoli odbija ziemie pilnowane przez Gondor, czego kulminacja w grze jest jednocześnie początkiem wędrówki głównego bohatera – Taliona. Ten kapitan straży zostaje zabity wraz ze swoją rodziną i pada ofiarą tajemnego rytuału. W wyniku niego przypadkiem łączy się z tajemniczym duchem, którego tożsamość odkrywamy w trakcie rozgrywki. Sposób, w jaki to czynimy, powiązano oczywiście z zadaniami głównego wątku fabularnego. Wyreżyserowane scenki ogląda się przyjemnie, ale niestety jest ich za mało, a ponadto uważam, że pozostawiają zbyt wiele niedopowiedzeń. Wątpię, by wynikało to z pomysłu na takie przedstawienie historii, gdyż bardzo dużo informacji o krainach dowiadujemy się ze znajdywanych tu i ówdzie artefaktów opowiadających różne, nierzadko tragiczne historie.
Fabuła nie jest najwyższych lotów, ale daleko jej do słabej. Dużą rolę w utrzymaniu wysokiego poziomu mają poboczni bohaterowie, którzy w odpowiedni dla siebie sposób przybliżają nas do głównego celu - zemsty na Czarnej Dłoni Saurona, czyli jednym z generałów Czarnego Władcy.
I tak jak historię oceniłbym na dobry z plusem, tak rozgrywka i rozwiązania wprowadzone przez Monolith zasługują na najwyższe uznanie. Jeśli ktoś Wam powie, że system walki wyjęto z Batmana – nie skłamie. Jeśli doda, że eksploracja i skradanie pochodzą z serii Assassin's Creed – będą mieli rację. I co ciekawe, tak jak każdy z tych elementów mnie odpychał od gier z Batmanem i asasynami, tak po połączeniu tego i dorzuceniu systemu Nemesis z gry czerpię pełnymi garściami.
Podczas walki używamy podstawowego ataku naszym mieczem wyprowadzając kombinacje ciosów. Ich różnorodność zależy od tego, jak bardzo rozwiniemy swoją postać. Nie myślcie jednak, że bez problemu stworzymy kombinacje znane ze slasherów. Przeciwnicy są dosyć inteligentni i wykorzystują swoje umiejętności oraz uzbrojenie. Starają się nas otoczyć i odwrócić uwagę tak, by któryś z nich zaatakował nas w plecy. Na szczęście obecne są tutaj znane z Batmana kontry, które wciśnięte w odpowiednim momencie pozwalają sparować cios i podtrzymać licznik aktywnych kombinacji ataku, co pozwala nam, po wykonaniu odpowiedniej liczby ciosów, na odpalenie jednego z trzech specjalnych ataków. Jeden z nich pozwala na błyskawiczną i efektowną egzekucję, kolejny umożliwia błyskawiczne opętanie myśli wroga i przeciągnięcie go na swoją stronę. Ostatnim jest najmniej przydatna umiejętność – fala światła odrzucająca wrogów. Do tego trzeba dodać bardzo przydatny łuk, z którego jesteśmy w stanie zdjąć po cichu wielu przeciwników, zanim reszta nas zauważy.
Od asasynów zapożyczono tutaj skradanie się, zmieniając efekt – tutaj wchodzimy do świata spektralnego, dzięki czemu widzimy sylwetki wrogów, miejsca, które nas powinny zainteresować, lub, w przypadku fabularnych misji, ślady śledzonych przez nas postaci. Mamy też wszystko, co związane z eksploracją, czyli wspinanie się i to, jak Talion reaguje na przeszkody. Kalki z serii Ubisoftu nie powinny dziwić, jeśli pod uwagę weźmiemy prosty fakt – sporo osób z Monolith pracowało tam wcześniej. Niestety przeniesiono także największą bolączkę – średnią detekcję kolizji, która skutkuje blokowaniem się bohatera między elementami środowiska lub wbieganiu na ścianę, u szczytu której bohater winien złapać się krawędzi, a spada. Wspinać możemy się praktycznie na wszystko i założenie to oczywiście pociągnęło za sobą odpowiedni design lokacji, w których zgrabnie poukrywano artefakty duchowego świata oraz runy, których zebranie jest odpowiednio nagradzane.
Oprócz głównego wątku fabularnego, mamy także dostęp do czterech rodzajów misji. Pierwsza dotyczy odbijania pojmanych przez orków ludzi. W tym przypadku, poza tym jasno określonym celem, mamy dodatkowe obostrzenia, jak chociażby pozostanie w ukryciu. By odblokować ten rodzaj misji na mapie, trzeba wpierw odbić zniewolonych ludzi zabijając pilnujących ich orków. Dalej mamy misje związane z naszym orężem – mieczem, łukiem i sztyletem. Ich wykonywanie powoduje ostateczny przyrost mocy oręża. Poza nimi są także aktywności związane ze zbieraniem roślinek czy zabijaniem zwierząt. Wszystko to jest nagradzane punktami doświadczenia i tymi, za które wykupujemy dodatkowe zdolności. Możemy więc to zignorować, ale nie ma takiej potrzeby – nic nie jest poukrywane tak, by frustrować niemożnością znalezienia i wyrobienia 100%. Deweloper obronił się przed tym w prosty sposób – odkrycie danego segmentu mapy z punktu widokowego ujawnia nam wszystkie okoliczne sekrety.
To, co nowe, to szeroko reklamowany system Nemesis, który w wersji na PS4 oferuje znacznie więcej możliwości aniżeli w wersji na PS3 (więcej w ramce). Polega on na prostym założeniu – orkowie toczą ze sobą nieustanne pojedynki o władzę, co ma przełożenie bezpośrednio na grę. Co jakiś czas pojawiają się aktywności, w których możemy brać udział i wpływać bezpośrednio na rozwój siły generała, pozwalając mu na przykład awansować w hierarchii. Samo Nemesis odnosi się jednak do prostego faktu – jeśli zabijemy jakiegoś generała, to ten po jakimś czasie wraca oszpecony z chęcią ogromnej zemsty. Oczywiście, by nie było zbyt łatwo, pojawia się zupełnie niespodziewanie, a jeśli wcześniej wyrżnęliśmy połowę zastępu Saurona, to nie zdziwcie się, gdy wdacie się w potyczkę, a z każdej strony zaatakuje Was pięciu kapitanów. Przerabiałem to i wtedy jednym słowem – już po nas. By zróżnicować przeciwników, każdy z nich ma inny zestaw cech mocnych oraz słabości, które musimy wykorzystać w celu pokonania orka. W trakcie gry otrzymujemy także umiejętność opętywania, co pozwala nam na wysłanie chociażby pogróżek, a te, poza podniesieniem siły przeciwnika, dają szansę na zdobycie wyższych poziomem run, służących do ulepszania możliwości bojowych.
Nemesis działa także gdy jesteśmy podłączeni do Sieci. Wtedy na mapie pojawiają się misje wskazujące, że dany generał zawędrował do innego gracza, zabił go, a my mamy okazję pomścić śmierć innego Taliona. Gdy to się uda, otrzymujemy specjalne punkty pozwalające na otwarcie drogi ku najlepszym umiejętnościom w walce. Dzięki tak dynamicznie zmieniającemu się systemowi, produkcja nie nudzi się praktycznie wcale. Nigdy nie wiemy, czy w trakcie polowania na któregoś z generałów nie zaatakuje nas inny z chęcią zemsty. A to zapewnia dodatkową adrenalinę. Oczywiście dołożyć trzeba do tego realny wpływ na hierarchię w szeregach armii Saurona, zabawę z torowaniem drogi opętanym przez nas orkom, co później wykorzystać możemy w ustawce, prowokując bratobójczą walkę.
Graficznie nie jest źle. Tytuł praktycznie ani razu nie spada poniżej progu 30 klatek na sekundę. Niektórym przeszkadzać może brak zablokowanej płynności, co powoduje skakanie animacji między 30, a 60 klatkami na sekundę. W Śródziemiu mamy dwie,dosyć rozległe lokacje, pozbawione dłuższych ekranów doczytywania (mapa wczytuje się raz po jej zmianie), zapewniając jednocześnie spore pole widzenia bez pop-upu. Modele postaci jak na grę z otwartym światem są bardzo dobre i na tyle zróżnicowane w przypadku przeciwników, że nieprędko zobaczymy tego samego stwora. Absolutnym majstersztykiem jest oprawa dźwiękowa. Pomijam już aktorów głosowych w postaci Troya Bakera, Liama O'Briena i Alastaira Duncana. Na medal spisał się kompozytor Gary Schyman, znany do tej pory głównie fanom serii Bioshock. Pokazał, że jest w stanie stworzyć utwory pasujące do tej tematyki w której porusza się Cień Mordoru. Zrobił to na tyle dobrze, że czasami miałem wrażenie słuchania oryginalnej ścieżki dźwiękowej z kinowego Władcy Pierścieni.
Czy Śródziemie: Cień Mordoru ma jakieś większe minusy? Nie. Gra się bardzo i to bardzo przyjemnie. System Nemesis jest dokładnie tak dobry, jak go przedstawiano. Ukończenie gry, wykonując połowę misji pobocznych, zajmuje około 30 godzin i przez ten czas ani razu nie czułem się znużony ani zmęczony oferowanymi mi misjami. Wymowne jest to, że... pierwszy raz od niepamiętnych czasów zarwałem dwie nocy pod rząd i przerwałem grę tylko dlatego, że wypada zdrzemnąć się na te 3 godziny. Ciężko nie zachwycać się tak dobrze zrobioną grą, która mimo problemów natury technicznej jest w stanie dostarczyć minimum kilkunastu godzin angażującej rozgrywki. Fani Władcy Pierścieni powinni brać tytuł od razu, pozostali – również. Właśnie zrodził się nam czarny koń do nagrody GOTY.
Ocena - recenzja gry Śródziemie: Cień Mordoru
Atuty
- Świetny system Nemesis
- Bardzo dobry design gry
- Zgrabne wplecenie niekanonicznej historii w markę Władcy Pierścieni
- Minimum kilkanaście godzin gry, która nie nudzi
- Dobra polonizacja
- Brutalny system walki
- Wspaniała ścieżka dźwiękowa
Wady
- Problemy z detekcją kolizji
- Gra w pewnym momencie niepotrzebnie przyspiesza i kończy się błyskawicznie
Obawiałem się, że z wielkiej chmury spadnie mały deszcz. Jest jednak zupełnie inaczej. Śródziemie: Cień Mordoru to jedno z największych zaskoczeń w grach korzystających ze znanych licencji. To, że potrafiłem zarwać dwie nocki z rzędu, wiele znaczy.
Przeczytaj również
Komentarze (78)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych