Recenzja: Natural Doctrine (PS4)

Recenzja: Natural Doctrine (PS4)

Paweł Musiolik | 20.10.2014, 14:30

Natural Doctrine to jeden z najtrudniejszych japońskich eRPeGów, z jakimi miałem do czynienia. Ba, to jedna z najtrudniejszych gier (niezależnie od gatunku) ostatnich kilku, jeśli nie kilkunastu lat. Przy niej seria Souls jest równie trudna, co zabranie śpiącemu niemowlakowi lizaka.

Gra autorstwa ekipy Kadokawa z serią Souls ma tyle wspólnego, że w obu przypadkach w kość daje nam pobieżne potraktowanie mechaniki gry i chęć przeniesienia przyzwyczajeń z innych produkcji na tą, którą ogrywamy. I tam, i tu porażka jest wyłącznie naszą winą, a nie tym, że gra w jakimś aspekcie jest niesprawiedliwa lub źle zaprojektowana. Natural Doctrine już na starcie wrzuca nas na głęboką wodą i przypomina, że w grze jest samouczek objaśniający system gry wraz z przykładami - to by było na tyle. Radź sobie sam podróżniku. A wątpię, że sobie poradzisz. Gra kopie tyłek tak często, jak tylko się da, wykorzystując nawet najmniejszy błąd, który w każdym innym taktycznym RPG-u przeszedłby bez żadnych konsekwencji.

Dalsza część tekstu pod wideo

Zasada numer jeden – nikt nie może zginąć. Z reguły w grach jest tak, że nawet jeśli zginie ktoś z naszej ekipy, to i tak wróci do świata żywych po walce albo będziemy mogli go w trakcie starcia wskrzesić bez żadnej kary. Tutaj śmierć równoznaczna jest z porażką. Brutalne, ale skutecznie zmuszające do myślenia. Wiele taktycznych RPG-ów "taktykę" ma wyłącznie w nazwie gatunku, bo całość i tak kończy się grindem i leceniem na pałę przed siebie najmocniejszą postacią (Orlandu, pozdrawiam). Tutaj jest inaczej. Początkowo sądziłem, że gra wyżej stawia defensywny styl gry nad ofensywnym, ale pomyłka – nie. Produkcja stawia na poznanie jej systemu w każdym jego aspekcie. Pomijam już wpływ statystyk na naszą postać, bo przyrost każdej z nich odczuwa się tutaj bardzo mocno, a że kolejne poziomy wpadają wolno, to podniesienie zręczności postaci traktować możemy jak przedwczesną gwiazdkę. Natural Doctrine zrywa ze standardowym rozumieniem postaci 'tankującej' obrażenia przeciwnika. Tutaj najlepszym tankiem jest ten bohater, który jest w stanie tych ciosów unikać, dzięki czemu przetrwa dłużej. Chociaż magii się to nie tyczy – ta jest zabójcza dla każdego.

Zasada numer dwa – planuj każdy ruch. I rób to z wyprzedzeniem kilku kolejnych. Zastosowano tu system pozwalający na łączenie kilku kolejnych ruchów, nawet jeśli naruszamy tym samym wcześniej planowaną przez grę kolejność zależną od współczynnika zręczności. System ten działa jak obosieczny miecz –  z jednej strony daje nam niesamowitą przewagę w ofensywie, gdyż odpowiednie ustawienie postaci pozwala na błyskawiczne wyczyszczenie zastępów wroga, z drugiej – wystarczy że chociaż raz nie trafimy z atakiem, a przeważające siły przeciwnika mogą tak samo wykończyć naszą drużynę - wystarczy, że jako cel ataku obiorą najsłabszą postać, mającą najmniej punktów życia. I tak, jak wspomniałem akapit wyżej, przegrywamy. By nie było jednak zbyt brutalnie, dorzucono opcję wczytania ostatniego punktu kontrolnego w walce, a tych nie jest za dużo, ale z reguły pojawiają się po większych wydarzeniach lub m. in. przed nadejściem mocniejszych przeciwników. A ci uwielbiają pojawiać się niespodziewanie, dlatego często pierwszy raz w danej lokacji musimy traktować jako pewną porażkę, by lepiej poznać to, co wydarzy się później. Pewnikiem możemy przyjmować, że, zwiedzając kopalnie w celu zdobycia plutonu (surowiec potrzebny do używania czarów przez naszego maga), im dalej zajdziemy, tym większe prawdopodobieństwo lepszych skarbów ze skrzyń, ale tak samo łatwo przyciągnąć olbrzymie i niesamowicie mocne robactwo, noszące tutaj nazwę Gorian. Pojawiają się w grupach, mają inicjatywę ataku i tym samym – kończą naszą czasami nawet godzinną przygodę. Warto pamiętać także, że wpływ na walkę mają ściany i inne przeszkody, za którymi można się schować, a także różnica w poziomie terenu. Nic nie ratuje tyłka jak dwójka strzelców na wzniesieniu, osłaniająca ekipę w trakcie odwrotu.

Zasada numer trzy – zapomnij o tym, czego nauczyły Cię inne RPG-i. Zapomnij o grindzie - on nic nie daje. Owszem, pozwala podnieść nasz poziom, a co za tym idzie – odblokować nową umiejętność czy statystykę, ale raz – godzinna walka nie zawsze skutkuje wbiciem poziomu, a dwa – kto powiedział, że nie możesz zginąć w jaskini, którą odwiedzałeś kilka razy? Bliżej temu aspektowi grom MMO w których spędzamy godziny grindując, a efekty są najwyżej mierne. Kolejna rzecz – każda z kopalń pozwala wejść do siebie dwa razy i później jest zamykana na jakiś czas. Szybko więc zrozumiemy, że to nie ma głębszego sensu – mocniejsze przedmioty dostajemy jednorazowo, a im jesteśmy silniejsi, tym mniej doświadczenia wpada. Pożegnajcie także sztywny rozwój postaci. Tutaj dostępne mamy punkty umiejętności, które wydajemy w dowolny sposób. Możemy cofnąć nasz wybór i jeśli potrzebujemy bardziej defensywnego rozwoju, to inwestujemy w witalność, siłę i zręczność, skąpiąc na umiejętności specjalne. Nasz styl gry zależy wyłącznie od nas i potrzeb danej misji. Dlatego to, co z początku wydaje się proste do bólu, w dalszych etapach pokazuje, jak bardzo się myliliśmy.

Zasada numer cztery – podejdź do gry jak do wyzwania. Uwierzcie, nie próbujcie podejmować wątków fabularnych czy szukać sympatii wśród postaci. Gra ma tragiczną i oklepaną do granic możliwości fabułę. Bohaterowie przychodzą, odchodzą, coś tam gadają, ale są kompletnie bez wyrazu. Mam wrażenie, że ta warstwa gry została wyjęta z podręcznika „Jak napisać fabułę w grze RPG – wersja dla nowicjuszy”. Dlatego najlepiej do Natural Doctrine podejść jak do wyzwania, nie jak do produkcji chcącej przekazać jakąś myśl i historię. Chyba pierwszy raz zdarzyło się, że po trzech tygodniach gry nie pamiętam imienia żadnego z bohaterów. Nawet tego głównego. To wymowne.

Słowo końcowe – brać i grać. Tak, w Natural Doctrine warto zagrać mimo faktu, że graficznie tytuł wygląda jak vitowa produkcja poddana upscalingowi. Modele są proste, tekstury pozbawione głębi, a płynność animacji w wersji na PS4 lubi sobie od czasu do czasu chrupnąć. Dźwiękowo nie jest źle – ścieżka muzyczna oferuje nam ostre gitarowe brzmienia przywołujące na myśl gry z lat 90. Z drugiej strony w uszy gryzie bardzo średni voice-acting bohaterów i odgłosy walki. Ale jak na pierwszą grę z tego gatunku, ekipa Kadokawy nie ma czego się wstydzić. Potencjał jest spory, a jeśli ktoś rozgryzie całość – poczuje się usatysfakcjonowany. Miły ukłon w stronę osób spragnionych wyzwania.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Natural Doctrine

Atuty

  • Rozbudowany system gry wystawiający nas na próbę cierpliwości
  • "Taktyczny" RPG nie tylko z nazwy gatunku
  • Zarżnięcie grindu jako autostrady ku końcowi gry
  • Każda walka trwa minimum kilkanaście minut (a faktycznie - kilkadziesiąt)
  • Wymagający, ale satysfakcjonujący poziom trudności

Wady

  • Tragiczna fabuła
  • Bohaterowie są pozbawieni charakteru, a ich głosy są najwyżej średnie
  • Bardzo prosta grafika i szczątkowe efekty specjalne

Jeśli zamierzacie zagrać w Natural Doctrine dla fabuły - odpuśćcie sobie. Jeśli chcecie zmierzyć się sami z sobą i poddać się próbie charakteru - atakujcie śmiało. Ale nie liczcie na jakąkolwiek ulgę.

Paweł Musiolik Strona autora
cropper