Recenzja: Digimon All-Star Rumble (PS3)
Digimony zawsze marketingowo przegrywały z Pokemonami. Dotyczy to zarówno gier, jak i seriali animowanych czy komiksów. A wszystko to nawet pomimo faktu, że obie marki wystartowały w podobnym czasie i prezentowały inne, równie ciekawe podejście do koncepcji przyjaznych potworków. to najnowsza gra z tego pierwszego uniwersum, a zarazem kolejna, która szału nie robi.
Kiedy tylko zacząłem pobierać powyższą produkcję, to praktycznie od razu wyczułem, że nic ponad totalnego średniaka z niej nie wyszło. Nie ma rady - w końcu która dobra, wydana w pudełku współczesna gra 3D zajmuje mniej niż 400 MB? Miałem jednak nadzieję (o zgrozo!), że po ściągnięciu Digimon All-Star Rumble czeka mnie pobranie dużo większej łatki. Tak się jednak nie stało. Skąd więc wzięła się mała waga pliku? Ano stąd, że omawiany tytuł jest straszliwie ubogi. I to zarówno pod względem oprawy, jak i różnorodności trybów rozgrywki.
Najłatwiej scharakteryzować Digimon All-Star Rumble mówiąc, że mamy tu do czynienia z arenową bijatyką czerpiącą inspiracje z serii Super Smash Bros. od Nintendo czy też ze stareńkiego Power Stone firmy Capcom.
Walki na arenie są tak naprawdę osią całej zabawy, ale gra wyposażona została również w tryb fabularny. Ten z kolei ma tak świetną historię, że nie wypada jej tu nie przytoczyć. Otóż w ostatnich latach wirtualny świat zamieszkiwany przez Digimony był oazą spokoju. I wszystko byłoby cudownie, gdyby do umysłów małych stworków nie wkradła się niszczycielska nuda. Digimony kochają bowiem rywalizację oraz… przeobrażanie się w potężniejsze wersje samych siebie (nie są to jednak transformacje permanentne, jak w przypadku Pokemonów). Jeden z bohaterów wpada więc na genialny pomysł: „Zorganizujmy turniej, zobaczymy, który z nas jest najsilniejszy!”. A my, jako gracze, bierzemy udział w tym turnieju. Historia zalicza później delikatnego twista, ale powiedzmy, że nie będę Wam nim psuł „zabawy”.
Sam tryb fabularny nie składa się jednak wyłącznie z potyczek z innymi Digimonami. Te czekają sobie grzecznie na końcu dostępnych poziomów. Zostajemy więc zmuszeni do tego, by chodzić po ograniczonym wąskimi korytarzami obszarze, gdzie co rusz trafiamy na zamknięte areny, gdzie toczymy walki z pomniejszymi wrogami. Dopiero po kilku takich akcjach dochodzimy do właściwego przeciwnika. Samą historię można ukończyć w nieco ponad godzinę i warto ją przejść, bo dzięki temu odblokowujemy dodatkowe postacie do trybu Battle Mode, a także zdobywamy wspomagacze w postaci specjalnych kart umiejętności (trochę szkoda, że owe umiejętności są odpalane losowo) oraz pieniądze na zakup kolejnych. Niestety, aby odkryć wszystko, trzeba ukończyć grę więcej niż raz (i to różnymi stworkami), co jest straszliwie upierdliwe. Wszystko dlatego, że tryb fabularny jest niesamowicie schematyczny, a więc i nudny. Na dodatek zwiedzanie pustych, okropnie brzydkich plansz naraża nas na niekontrolowane puszczenie pawia (mnie na szczęście się to nie zdarzyło). Widać po prostu, że historię wpleciono tu na siłę, chyba tylko po to, by dać graczom usprawiedliwienie, dlaczego tytuł ten sprzedawany jest w pudełku. O wszechobecnej biedzie świadczy np. to, że przerywniki filmowe są tu po prostu statystycznymi, rozpikselowanymi planszami z wyświetlanym tekstem.
Jak wcześniej wspomniałem, prawdziwa zabawa zaczyna się dopiero w trybie areny, czyli Battle Mode. Wybieramy w nim jednego spośród dwunastu (o ile wcześniej wszystkie odblokujemy) potworków i ruszamy do boju. Pojedynki możemy toczyć z maksymalnie trzema innymi osobami (oczywiście możliwe są też starcia jeden na jednego). Jeżeli nie mamy obok siebie żadnego partnera, jego rolę może przejąć konsola. I tutaj jedna z najpoważniejszych wad gry – nie uświadczymy w niej żadnych opcji online. Pozostaje więc zabawa kanapowa ze znajomymi, ewentualnie ze sztuczną inteligencją.
Generalnie Battle Mode oferuje kilka różnych typów starć. Przed rozpoczęciem gry wybieramy w jakim konkretnie chcemy uczestniczyć. Mamy wśród nich takie jak walka polegająca na zadaniu największej ilości obrażeń, pojedynek skupiający się na odebraniu trzech żyć przeciwnikom i pozostaniu samemu na arenie oraz taki, gdzie liczy się zdobycie jak największej liczby punktów. Te podstawowe założenia zostały urozmaicane o bitwy, w których musimy zdobyć flagę i jak najdłużej ją utrzymywać (a przez to nabijać punkty), noszenie wybuchających bomb czy łapanie medali wypuszczanych przez przeciwników w momencie utraty życie.
Walka odbywa się na stosunkowo niewielkich arenach 3D. Niektóre z nich są puste, inne urozmaicono o wszelkiej maści „przeszkadzajki” (kolce, lawę, przepaście). Warte wzmianki jest też to, że wyrzucenie poza arenę nie kończy starcia, a postać po chwili na nią powraca. Dodatkowo, na każdym poziomie pokazują się od czasu do czasu bonusy. Te występują w postaci rzucanej w przeciwnika rakiety, pełnego naładowania energii specjalnej lub odnowienia zdrowia.
System gry sam w sobie jest bardzo prosty. Stosujemy trzy przyciski odpowiedzialne za ciosy plus blok oraz szybki unik. Digimony wyposażone są w pasek życia oraz pasek punktów specjalnych. Te drugie uszczuplają się w momencie używania uniku oraz niektórych uderzeń. Dzięki oddawanym ciosom ładujemy jeszcze jeden pasek, pozwalający po napełnieniu na krótką chwilę transformować naszego stworka w silniejszą postać.
W grze występują również combosy, ale zauważyłem, że często najlepiej sprawdza się szybkie uderzanie palcem w jeden przycisk. Z pewnością nie jest to skomplikowany tytuł przeznaczony dla wymiataczy, a bardziej imprezowa produkcja. Szkoda więc, że kiedy na ekranie szaleją cztery stwory, wkrada się miejscami ogromny chaos i nie widać nawet, w którym miejscu znajduje się kierowany przez nas Digimon.
Same starcia nie wypadają tragicznie, ale też nie sprowokowały mnie do tego, bym chciał przy tym tytule posiedzieć dłużej. Najbardziej spodobały mi się bitwy o flagę. Chęć jej złapania, szaleńcza ucieczka przed przeciwnikami i okazjonalnie zadawane ciosy (trzymając flagę za każde uderzenie otrzymujemy sporo punktów) dają naprawdę dobrego energetycznego kopa. Tym większa szkoda, że w Digimon All-Star Rumble zabrakło trybu online.
Czarę goryczy przelewa tu okrutnie słaba grafika, która żywcem przypomina gry z czasów PlayStation 2 i mam tu na myśli te brzydsze tytuły. Niestety podobnie jest z projektami poziomów, a także, miejscami, z mechaniką. Na mały plus zasługuje za to muzyka. Motywy gitarowe podlane elektroniką mogą wpaść w ucho.
Na dobrą sprawę Digimon All-Star Rumble powinien wyjść w dystrybucji cyfrowej za małe pieniądze. Ta produkcja po prostu nie ma racji bytu jako tytuł sprzedawany w pudełku. Powiem więcej - ciężko byłoby mi go polecić, nawet gdyby kosztował 30 zł (no, chyba że twórcy dodaliby opcję zabawy po Sieci). Tryb historii to śmiech na sali, walka na arenie wypada w miarę nieźle, ale jest powtarzalna i szybko może zamęczyć, a liczba dostępnych postaci (12) jest wręcz skandaliczna. Jednym zdaniem - nie polecam. Jeżeli jednak studio Prope udoskonali swój system, poprawi grafikę i doda opcje online to sądzę, że ewentualna następna część All-Star Rumble może znaleźć swoich sympatyków (o ile tylko będzie tania).
Ocena - recenzja gry Digimon All-Star Rumble
Atuty
- Muzyka
- Bitwy o flagę
Wady
- Tryb historii
- Oprawa graficzna
- Liczba dostępnych potworków
- Wkradający się podczas starć chaos
- Brak trybu online
Okropnie brzydka i uboga pod niemal każdym względem arenowa bijatyka. Choć przy dużej dawce silnej woli potrafi czasem dać satysfakcję, to brak trybu online i wkradający się chaos powinny was skutecznie od tego tytułu odstraszyć.
Przeczytaj również
Komentarze (2)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych