Recenzja: Freedom Wars (PS Vita)
Nie ma co się oszukiwać. Vita została już skreślona przez zdecydowaną większość konsolowej braci. Na zarzuty o brak nadchodzących dużych gier nieliczni obrońcy konsolki jak mantrę powtarzali „Freedom Wars.” Czy faktycznie jest to tytuł, który może odwrócić szczęście handhelda Sony?
Na samym starcie należy zaznaczyć, że prawdopodobnie nie. Gra należy bowiem do lubianego w Japonii gatunku hunting RPG, więc ciężko o to, by zaskarbiła sobie sympatię milionów graczy z Zachodu. A i w samym Kraju Kwitnącej Wiśni nie zdobyła popularności porównywalnej do konkurencyjnego Monster Huntera. Nie oznacza to jednak wcale, że z miejsca należy ją skreślić i przylepić etykietę średniaka. Choć Freedom Wars korzysta z oklepanego szkieletu rozgrywki, gdzie naszym celem jest przede wszystkim eliminacja coraz potężniejszych adwersarzy, wnosi do gatunku sporo świeżości.
Postapokaliptyczny świat w grach był wałkowany już setki, jeśli nie tysiące razy. To fakt, ale tym razem mamy do czynienia z zupełnie niespotykaną jego wizją. W czasach, gdy zasoby naturalne są na wyczerpaniu, a liczebność gatunku ludzkiego mocno przetrzebiona, pozostali przy życiu ludzie gromadzą się w wielkich ośrodkach miejskich zwanych Panopticonami. Sama nazwa jest nieprzypadkowa i wyraźnie odnosi się do projektu angielskiego filozofa z przełomu XVIII i XIX wieku, Jeremy’ego Benthama. Brytyjczyk chciał zbudować więzienie, w którym odbywający karę mogliby być nieustannie obserwowani przez strażników ukrytych za weneckimi lustrami, jednocześnie nie mając pewności, czy ci w ogóle tam są. Ostatecznie strach przed byciem zauważonym na próbie złamania regulaminu dyscyplinowałby osadzonych bardziej niż sami stróże porządku, którzy w idealnych okolicznościach wcale nie byliby potrzebni - wystarczającym aparatem represji miała być paranoja. Panopticony z gry działają na podobnych zasadach - bardziej niż tradycyjne aglomeracje miejskie przypominają więzienia. Każdemu z narodzonych ludzi przysługuje absurdalna kara miliona lat za kratkami, ponieważ niedopuszczalnym grzechem jest marnowanie zasobów na kolejnych przedstawicieli homo sapiens. Na domiar złego wszystkim przydzielony zostaje osobisty android, który oprócz pomocy w wykonywaniu powierzonych zadań, cały czas obserwuje zachowania podopiecznych i w razie przekroczenia przez nich uprawnień, stosownie donosi o tym władzom. Swoje „grzechy” ludzie mogą na szczęście odpokutowywać, wypełniając szereg przeróżnych misji. To nie są jednak standardowe prace społeczne - zamiast zamiatać śmieci na ulicach, celem „zasobów”, jak inaczej określa się tu grzeszników, jest eliminacja potężnych wrogów zagrażających dobru społeczności, ratowanie wolnych obywateli oraz zbieranie wartościowych przedmiotów. Tylko w ten sposób można skrócić sobie wyrok, a ostatecznie stać się wolnym.
Grę zaczynamy jako bohater zaprawiony w bojach, jednak na skutek wypadku dopuszczamy się najgorszego z możliwych przewinień - popadamy w stan amnezji. Co oznacza utratę umiejętności bojowych, ogromny spadek naszej przydatności i zresetowanie naszego wyroku. Wszystkiego musimy nauczyć się od nowa - standard. Od czasu incydentu nasze sny nawiedza także tajemnicza postać, która później odegra istotną dla fabuły rolę. Sama historia przeplata się z głównym daniem gry - operacjami bojowymi. Mimo przewidywalności, bardzo dobrze, że w ogóle jest i nie pełni tu marginalnej roli, jak w większości tego typu produkcji, bo tak wykreowany świat zasługuje na to, by poznać go dogłębniej. Bolączką jest natomiast to, że, zwłaszcza na początku, trzeba się sporo nabiegać od punktu A do B, by pchnąć akcję do przodu, co średnio współgra z charakterem przenośnego grania. Cóż, nie można mieć wszystkiego.
Już na samym początku zdenerwować nieco może fakt, że za niemal każdą prozaiczną czynność wlepiona zostaje nam kara przedłużenia wyroku pozbawienia wolności. Na szczęście i to jest celowym zabiegiem. Po każdej z misji przedmioty, które udało się nam zebrać w trakcie jej trwania, możemy przekazać na cele społeczne, za co uzyskamy punkty GPP. Te z kolei wydajemy na przywileje. Na początku będą to czynności. takie jak możliwość położenia się na łóżku czy biegania przez dłużej niż 5 sekund, ale z czasem zyskujemy dostęp do coraz to nowszych lokacji i swobód. Kupimy też uprawnienia szczególnie przydatne na polu bitwy oraz estetyczne, które pozwolą nam chociażby na przywdziewanie kolejnych kreacji. Sam system sprawdza się świetnie i pozwala zdecydowanie lepiej wczuć się w klimat.
Skoro wspomniałem już o ciuszkach, na kilka osobnych zdań zasługuje też omówienie kustomizacji postaci. A tutaj jest naprawdę nieźle. Opcji mamy mnóstwo - od zmiany postury, przez twarz i makijaż, aż po włosy i ubrania oraz naklejki, będące tak naprawdę swoistymi tatuażami. Swojemu bohaterowi możemy nawet zmienić wielkość nosa i źrenic! I to samo tyczy się wspomnianego już wcześniej androida, który w grze określany jest mianem „akcesorium.” Bardzo to cieszy, bo dzięki tak szerokiemu wachlarzowi modyfikacji nasz bohater staje się niepowtarzalny.
Przejdźmy już jednak do samej rozgrywki. W powierzonych misjach, choć te mogą mieć różne cele, zawsze głównym wyzwaniem są wrogowie, których, chcąc nie chcąc, trzeba pokonać. Mogą to być wielkie i wytrzymałe mechaniczne bydlaki, mniejsze roboty, a czasem nawet ludzie z innych Panopticonów. Łatwo nie jest, toteż dobrze być przygotowanym. W tym celu do pomocy możemy wziąć poznanych w grze kompanów sterowanych przez sztuczną inteligencję lub żywych graczy. Ważnym elementem jest również przygotowanie ekwipunku dla siebie i swojego akcesorium. Zabieramy więc broń, leki, przeróżne granaty i miny. Te przedmioty możemy kupować przed operacjami w wyznaczonych do tego miejscach lub sami tworzyć we własnych fabrykach. Tam też broń można ulepszać i modyfikować. Fabryki są najlepszym sposobem, by wejść w posiadanie siejącego postrach rynsztunku. Gdy już jesteśmy gotowi, przychodzi czas na starcie. Trzeba przyznać, że i tu sprawę rozwiązano bardzo dobrze. Sterowanie jest intuicyjne i doskonale sprawdza się w boju. Wrogów możemy atakować z daleka - ostrzeliwując ich, jak również smagać bronią białą, będąc wówczas bardziej narażonym na kontratak. Niezwykle przydatny jest też cierń na ręce bohatera, w który wyekwipowany jest każdy z grzeszników. Za jego pomocą możemy przyczepiać się do dowolnej powierzchni i docierać do niedostępnych normalnie miejsc - także na grzbiet czy głowę ogromnych przeciwników. Cierń pozwala również obezwładniać wrogów czy odczepiać poszczególne ich części, co daje naprawdę masę frajdy. Do tego do dyspozycji mamy aż trzy rodzaje tego narzędzia. Pierwszy z nich jest przeznaczony do ataków i stawiania pułapek na rywali, drugi ma właściwości lecznicze - tak dla nas, jak i całej drużyny, a trzeci stanowi tarczę i ochronę przed wrogiem. W ten prosty sposób można wyróżnić trzy podstawowe klasy bohaterów. A przecież każdy z nich może mieć inny ekwipunek, co sprawia, że na polu bitwy nie ma dwóch jednakowo zachowujących się postaci.
Bardzo dobrym patentem jest też system rozkazów dla swojego akcesorium i drużyny. Jeśli czujemy się pewnie, możemy wysłać swojego androida, by w trakcie walki zbierał jedynie rozsiane po mapie surowce. Możemy także wydawać rozkazy ochrony oswobodzonych obywateli czy pozostania w danym miejscu. Niezły patent, który wobec braku wolnych fizycznych przycisków w dobry sposób wykorzystuje ekran dotykowy konsolki. Żebyście nie odnieśli jednak mylnego wrażenia, że rozgrywka jest perfekcyjna należy wspomnieć o tym, że czasem zagląda nam do oczu monotonia. W gruncie rzeczy prawie cały czas robimy to samo, a przeciwnicy nie różnią się aż tak bardzo, jak w Soul Sacrifice czy Monster Hunter. Gdyby nie wstawki fabularne, mogłoby dość szybko zrobić się nudno. A tak - rozgrywka jest dozowana. I może nawet lepiej, że nie leci ona ciurkiem. Szkoda też, że map, na których toczymy potyczki, jest stosunkowo niewiele i dość często się powtarzają. Dobrze, że przynajmniej są zmienne pory dnia. Prawie jak w Driveclub.
Zabawę urozmaica trochę możliwość gry wieloosobowej. Oprócz kooperacji, oddany został także tryb VS, gdzie łączymy się z trójką innych graczy w drużynę i stawiamy czoła innemu zespołowi. Walka trwa dopóty, dopóki nie wyczerpie się limit zgonów jednego z teamów lub, w innym wariancie, kiedy dana czwórka jako pierwsza przechwyci określoną liczbę obywateli z mapy (wariacja na temat capture the flag). Nie mogę powiedzieć, czy zabawa w trybie VS jest emocjonująca, bo gra każdorazowo nie potrafiła dobrać mi drużyny przez Sieć, mimo iż wszędzie wybierałem „dowolne” opcje. Problemem nie był brak chętnych, a problemy z ich wyszukiwaniem, na co wielu uskarża się w Internecie. Dłużej grałem jednak z botami i faktycznie przynosi to trochę radochy, pozwalając oderwać się od tradycyjnego huntingu. Stąd wnioskuje, że z prawdziwymi graczami jest jeszcze przyjemniej. Na wzmiankę zasługuje fakt, że każdy nabywca Freedom Wars na starcie wybiera Panopticon, któremu chce służyć, spośród pięćdziesięciu paru opartych na prawdziwych miejscach na mapie. Przekazywane na jego rzecz punkty sumują się i pozwalają stworzyć ranking tychże metropolii. Bajer, który tak naprawdę niewiele zmienia. Wszedłem, przekonałem się, że moja Moskwa jest dwudziesta pierwsza, i wyszedłem.
Tytuł kolaboracji Sony Japan Studio, Shift i Dimps stoi na niezłym poziomie graficznym. O ile lokacje nie są zbyt rozległe i prezentują dość średni poziom szczegółowości, o tyle modele postaci to poziom rzadko spotykany na PS Vicie. Liczba detali zachwyca. Choć przeciwnicy wyglądają już trochę gorzej i są nieco powtarzalni wizualnie, to i w tym aspekcie nie jest źle. Ich animacje ruchów, tak jak i naszych, są naprawdę porządne. Na pochwałę zasługuje także fakt, iż pomimo nieustającej akcji, Freedom Wars działa cały czas bardzo płynnie.
„Wojny o wolność” cieszą nie tylko oczy, ale i uszy. Odgłosy wystrzeliwanych nabojów, rakiet, a także każdy krok większych przeciwników słychać. I słucha się tego bardzo dobrze. Muzyka przygrywająca w tle wspaniale oddaje klimat, choć raczej nie zapada w pamięć tak, jak motyw z debiutanckiego trailera. Japońskie głosy, które słyszymy podczas rozmów zostały nagrane poprawnie, chociaż reakcjom postaci towarzyszy przesadna ekspresja. Ale taki już urok większości japońskich erpegów.
Podsumowując, Freedom Wars to produkcja naprawdę dobra i być może jeden z ostatnich większych tytułów na PS Vitę. Choćby dlatego należy dać mu szansę. Nie jest gwarancją, że jeśli podobało wam się Soul Sacrifice, to spodoba się Wam i najnowszy twór Sony Japan, bo to po prostu inne gry. Ale na podobnym poziomie - naprawdę przyzwoitym. Chciałbym móc powiedzieć, żebyście natychmiast biegli do sklepu po Vitę, ale niestety wycieczka do Panopticonu jest jedynie fakultatywnym, a nie obligatoryjnym punktem programu na konsolowej mapie każdego gracza. Ale jeśli handhelda już macie, to żal nie skorzystać. Zwłaszcza, że w PS Store koszt takiej podróży to tylko 99 złotych.
Ocena - recenzja gry Freedom Wars
Atuty
- Klimatyczny świat
- Obecność fabuły
- System uprawnień
- Kustomizacja postaci
- Sterowanie
- Możliwość zabawy wieloosobowej
- Oprawa A/V
Wady
- Potrafi zmęczyć
- W autobusie nie pogramy
- Problemy z podłączeniem do Sieci
- Stosunkowo mała liczba map
Freedom Wars gwoździa do trumny Vicie nie przybił, ale jest za słaby, by otworzyć wieko. Nawet jeśli nie jesteście pewni teraz, dajcie mu szansę, gdy potanieje.
Przeczytaj również
Komentarze (15)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych