Recenzja: Giana Sisters: Twisted Dreams Director's Cut (PS4)
PlayStation 4 reedycjami i portami stoi. Tyczy się to wielkich tytułów jak i tych mniejszych, o których wielu z Was usłyszy prawdopodobnie po raz pierwszy. Czasami warto się rozejrzeć, bo może ominąć nas nie lada perełka. Taką właśnie jest Giana Sisters: Twisted Dreams Director’s Cut, będące poprawioną reedycją odpowiednika z PlayStation 3. Historia serii Giana Sisters jest jednak prawdopodobnie starsza niż wielu z Was.
Zaczyna się w 1987 roku jako The Great Giana Sisters i oryginalnie została stworzona na Commodore 64. Zasłynęła jako klon Super Mario Bros, z którego zrzynała praktycznie wszystko, co tylko się dało. Nie oszczędzono nawet tekstur i potworka-grzybka goomby. Z jakiegoś powodu tytuł został uznany za kultowy i zgromadził wokół siebie cała rzeszę fanów. Oczywiście wielu z nich zestarzało się i teraz sami mają dzieci, które prawdopodobnie o The Great Giana Sisters nigdy nie słyszały.
Sytuacja zmieniła się wiele lat później, kiedy na PlayStation 3 pojawiło się – będące bezpośrednią kontynuacją – Giana Sisters: Twisted Dreams. Tytuł jest platformówką, tak samo jak poprzednik z 1987 roku. Na PlayStation 4 stworzono dodatkowo reedycję Director’s Cut, ale ta nie różni się za bardzo od odsłony ze starej generacji. Podbito rozdzielczość do 1080p, dodano dwa DLC i trochę poprawiono grafikę. To w sumie wszystkie różnice pomiędzy wersją PS3 a PS4. Skupimy się dlatego na samych „pokręconych snach”, a uwierzcie mi – te pokręcone są bardzo.
Historia nie jest skomplikowana. Giana i Maria są nastoletnimi siostrami, które pewnej nocy po zaśnięciu przeniosły się do krainy snów. W niej jednak Maria została porwana przez wielkiego smoka i Giana musi ją uratować. Szybko zauważymy jednak, że ta prosta nić fabularna jest znacznie bardziej skomplikowana, niż komukolwiek by się wydawało. W grze nie znajdziemy bezpośredniej narracji, a sama opowieść jest przekazywana nam poprzez wystrój lokacji, wygląd bossów i same tytuły rozdziałów. Nie przypomina Wam to czegoś? Jeśli pomyśleliście o Dark Souls, to wiecie już, co mam na myśli. Nie jest to także jedyna przyczyna, czemu go tutaj przywołuję.
Gra z początku wydaje się być radosna, wręcz cukierkowa w swej oprawie. Szybko zauważymy jednak, że coś ewidentnie jest nie tak. Po pierwsze nastoletnia Giana może manipulować snem, a następnie transformować się, przeskakując pomiędzy swoimi dwiema osobowościami i nabywając przez to nowe umiejętności. Może przyjąć wygląd „punkówy” lub wizerunek „słodkiej dziewczynki”. Towarzyszy temu również zmiana muzyki i, przede wszystkim, całej lokacji, bo po każdej przemianie świat snu całkowicie się zmienia. Tutaj pierwszy raz zauważymy zresztą, że opowieść jest naprawdę dziwaczna. Świat „punkówy” skupia się wokół nienawiści Giany do swojej drugiej, „słodkiej” osobowości, co jest bezpośrednim nawiązaniem do poprzedniej części gry. Efektem tego jest, że świat „słodkiej” przypomina piekło. Dziwne wyglądy bossów również dają do myślenia, przywołując zza grobu kiwającego z aprobatą głową Zygmunta Freuda. Do niego samego zresztą odwołuje się w swym nazewnictwie jeden z rozdziałów, stąd naprawdę mam wątpliwość, że to przypadek. Niezależnie od tego, pewne zabiegi wizualne czynią atmosferę niekiedy niepokojącą, zadając wiele pytań o przeszłość dziewczyny.
Kluczem do zwycięstwa w tej platformówce jest przełączanie się między tymi dwiema osobowościami. W międzyczasie naszym celem jest zbieranie diamentów, ale niektóre może podnieść tylko „punkówa”, a inne tylko „słodka”. Tak samo konkretne przeszkody terenowe, platformy oraz ściany istnieją jedynie w świecie jednej z osobowości, nie istniejąc w drugiej. Przełączamy się pomiędzy nimi płynnie za pośrednictwem R2, czasami robiąc to kilkukrotnie w trakcie pokonywania danej przeszkody. Każda z osobowości ma także specjalne zdolności. „Punkówa” może wystrzelić do przodu niczym Sonic, odbijając się jak kulka od konkretnych przeszkód i nabierając przy okazji prędkości. „Słodka” z kolei może spowolnić swój upadek poprzez kręcenie się jak helikopter.
Tutaj dochodzimy do najważniejszego, czyli samej budowy lokacji. Giana Sisters: Twisted Dreams Director’s Cut jest prawdopodobnie jedną z najlepszej rozplanowanych platformówek, jakie pojawiły się na PlayStation 4. Etapy są stosunkowo krótkie, trwając od pięciu do maksymalnie piętnastu minut. Jednocześnie jednak przeszkody są rozłożone na tyle sprytnie, że nie nudzą, ale jednocześnie też nie zniechęcają. Będziemy ginęli naprawdę często, ale punkty kontrolne są liczne. Z każdym etapem i rozdziałem tytuł robi się coraz trudniejszy, dochodząc do momentów „tylko dla hardcorów”, które wymagają od nas zatrzymania się i pomyślenia lub naprawdę wielu prób. Jedyny problem, jaki miałem z produkcją, to czasami zdarzające się głupkowate zgony, których nie mamy szans uniknąć. Wyobraźcie sobie, że spadacie w dół, unikając najeżonych ostrymi krawędziami ścian, aby po chwili rozbić się o przeciwnika, którego nie mieliście szans zobaczyć. Bywa to frustrujące, a im dalej w grę, tym będziemy częściej to spotykali, bawiąc się w „naucz się na swoich zgonach lokacji”. Te zaś są zresztą bardzo rozbudowane i skutecznie przedłużają czas rozgrywki, zawierając wiele ukrytych zakamarków. Docelowo grę da się przejść w 4-5 godzin, ale chcąc ją całkowicie wyczyścić z diamentów, czas może zwiększyć się do nawet 8 godzin.
Giana Sisters: Twisted Dreams Director’s Cut to dorosły już bękart Sonica i Mario, ale dzieciak wyszedł naprawdę na ludzi. Tytuł jest bardzo klimatyczny, a zarazem cechuje się naprawdę dobrym rozplanowaniem lokacji i zagadkami, które utrzymają nas przy konsoli aż do samego końca. Grafika trzyma wysoki poziom, nie ustępując w żaden sposób chociażby Chariotowi, i grzechem byłoby nie wspomnieć o świetnej muzyce Chris Hülsbecka, który tworzył ścieżkę do pierwszej odsłony gry. Znajdziemy w tej produkcji to „coś”, co powoduje, że chcemy grać dalej i polecam ją każdemu. W szczególności osobom, które nie są przesadnymi fanami platformówek lub chciałyby zapoznać się lepiej z gatunkiem, zaczynając od tytułu z wyższej półki. W grze naprawdę czuć old school, który jednocześnie nie trąci myszką, wprowadzając rozgrywkę charakterystyczną dla platformówek nowej generacji. Produkcja nadaje się również dla dzieci, gdyż raczej wątpię, że te zobaczą w niej to samo, co dorosłe osoby, pozostając w sferze dwóch zabawnych osobowości dziewczyny.
Ocena - recenzja gry Giana Sisters: Twisted Dreams
Atuty
- Lokacje są świetnie zaplanowane
- Muzyka Chrisa Hülsbecka
- Ciekawy koncept
- Bardzo angażuje i nie nudzi w żadnym momencie
- Szybkie tempo rozgrywki
- Wieloznaczna opowieść
- Dobrze zrobiony old school
- Tytuł jest wymagający
Wady
- „Punkówa” jest bardziej użyteczna
- Parokrotnie przesadzony poziom trudności
- Historia prosząca się o rozwinięcie
Wzorowy przykład tego, jak powinien wyglądać old school na nowej generacji. Żadnych brzydkich i źle narysowanych retro-sprite’ów, tylko ładna, kolorowa grafika i rozgrywka zachowująca ducha oraz trudność oryginału z lat 80.
Przeczytaj również
Komentarze (8)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych