Recenzja: Dragon Ball Xenoverse (PS4)
Zrobić grę lepszą od Dragon Ball: Battle of Z ciężko nie jest. Dimps nie miało więc trudnego zadania. Wystarczyło się przyłożyć i szanse, by pierwsza gra o Smoczych Kulach na nowej generacji konsol wyszła dobrze, były wysokie. Niestety hitu nie udało się zrobić, ale nie oznacza to, że mamy do czynienia z czymś niewartym naszej uwagi.
Bandai Namco rozkochało się w opowiadaniu sagi o Smoczych Kulach na nowo, starając się jak tylko można różnicować znane nam sceny. „Fabuła w bijatykach?” - zapytacie. W tym przypadku owszem - jest, ma się dobrze i jest najlepszym elementem całości. Oczywiście nie przesadzając, że jest jakaś wyśmienita, ale wplecenie w znane większości sceny manipulację czasem przez „głównego złego” wypadło wyjątkowo dobrze i świeżo. W znanych momentach może się okazać, że naszym przeciwnikiem jest Goku, a stajemy po stronie Cella. Sposób, w jaki to zostało wyjaśnione, pasuje do kanonu Dragon Balla. Chociaż lekki niedosyt pozostaje, bo gra wydaje się fabularnie za krótka, nawet jeśli wliczymy w to ukryty scenariusz. Kolejny raz boli mnie zignorowanie w podstawce serii GT, do której mam nadal słabość, mimo że „prawdziwi fani” DB najchętniej wypędziliby takie osoby z kraju.
Śledząc doniesienia w Sieci, widzę, że ludzie narzekają na płytki system walki. Mają rację (o czym później), ale problemem jest coś znacznie gorszego - decyzja Bandai Namco o uczynieniu gry produkcją, która korzysta non stop z połączenia sieciowego. Możemy grać nie łącząc się z Internetem, ale trzeba tedy wyłączyć sieciowe opcje w systemie PS4. Idiotyzm? Niestety, Bamco wpadło na pomysł, że w menu głównym dostaniemy wyłącznie opcje i start gry. Cała reszta wybieralna jest z trzyczęściowego HUB-a. By w niego wskoczyć – trzeba odpalić grę. A ostatni tydzień to ciągłe oglądanie z mojej strony komunikatu o obciążonych serwerach, zerwanych połączeniach lub zapętlenie wyrzucania z gry i logowania do niej. Przez kilkadziesiąt minut. Na przestrzeni kilku dni udało mi się zagrać po Sieci trzykrotnie. Dwugodzinne łącznie, zanim wyrzucało mnie z gry. I tu tytuł zaskakuje jeszcze bardziej – gdy już połączymy się z Internetem, tryby z nim związane działają dobrze, a lagi, nawet z graczami z USA i Japonii, nie są aż tak duże, by uniemożliwiać nam grę. Ale i tak – wpierw trzeba się do tej Sieci podłączyć.
HUB jako miejsce wybierania trybów jest głupim pomysłem. Wygląda jak budżetowe MMO, jest pusty, a i tak większość ignorujemy, skoro nie działa Sieć. Bo jak bez niej sprawdzić tryb World Tournament? Pozostaje liczyć na łut szczęścia w grze przeciwko innym lub w trybie współpracy wykonywać dodatkowe misje. Te są miłym uzupełnieniem głównego wątku fabularnego. Luźno z nim powiązane, ale nie posiadające żadnych konkretnych historii. Ot, wzięto wycinek z anime i pozwolono w nim trochę pomieszać. By go urozmaicić, dodano ukryte cele, po wykonaniu których dostajemy dodatkowe nagrody. Albo Smocze Kule. Ich szukanie to prawdziwy grind, gdyż nie dość, że pojawienie się odpowiedniej postaci jest losowe, to potem wedle własnej woli gra przydziela nam bonusowy przedmiot. Ale zaskakująco – to nie nudzi. Może dlatego, że Dragon Ball: Xenoverse nie zmusza nas do grania jedną postacią i możemy wybierać sobie kogo tylko chcemy.
Sam system, na którym oparto grę, mocno czerpie z RPG-ów. Za każdą walkę otrzymujemy doświadczenie przekładające się na poziomy, a te znowuż na ilość dostępnych punktów rozwoju. Daje to pewną dowolność w kreowaniu swojego bohatera, którego na początku także tworzymy. Różne rasy mają specjalne zdolności, jest podział na płeć, jest trochę elementów w edytorze. Ale niestety – woła od niego z kilometra, że to baza pod ewentualne dodatki. Opcji jest po prostu mało.
Wyekwipować możemy także przedmioty zmieniające nasz wygląd i statystyki. Z początku jest ich mało, lecz im więcej w fabule, tym więcej w sklepach. Resztę musimy losowo zdobywać z pokonywanych przeciwników. Ot, gdyby ktoś potrzebował odrobiny MMO w czymś, co teoretycznie powinno być bijatyką. Dorzućcie do tego tworzenie przedmiotów ze składników, które trzeba grindować, i całą resztę... też z grindowania. No, może przesadzam, bo część rzeczy można kupić w sklepach, ale te najlepsze, jak to w MMO, trzeba... no, wiecie co.
Z systemem walki mam ten problem, że jest...jaki jest. Ni to emocjonujący, ni to nudny. Początkowo odpycha płytkością, a gdy zdobędziemy parę umiejętności specjalnych i lepsze dusze Z, nabiera trochę kolorytu. Później na powrót go traci – odnajdujemy ulubiony build postaci i tyle. Gra nawet nie stara się nas zachęcać do eksperymentowania. Niektórym może się to podobać, mnie niestety po kilkunastu godzinach latania znudziło. A sama walka? Bez polotu, kombinacji zbyt wiele nie mamy. Niby łatwiej jest łączyć ciosy z innymi wojownikami, ale SI jest na to za głupie i sobie przeszkadza, a żywi gracze zwykle robią wszystko pod siebie. Tyle dobrze, że ataki specjalnie wyglądają naprawdę fajnie i są dosyć różnorodne. Choć gdyby nie były – ktoś musiałby się tłumaczyć. Ach, no i jeszcze jedno. W podstawce jest za mało wojowników do wyboru. Wariacje jednej postaci z różnymi statystykami i ciosami tego nie nadrabiają. I mówię to jako osoba, która nie śledziła anime z zapartym tchem.
Jeśli chodzi o oprawę audiowizualną, to tragedii nie ma. Z jednej strony mamy do czynienia z całkiem przyjemną dla oka grafiką, działającą w płynnych 30 klatkach na sekundę. Ale z drugiej – ubogie w detale lokacje nie oferują praktycznie żadnej destrukcji otoczenia. Genki Dama rzucone na ziemię nie zostawia najmniejszego śladu. Nic. Wszystko znika po kilku chwilach. Rozumiem, że kompletna destrukcja mogłaby zabić wydajność, ale kompletne jej zignorowanie zakrawa na żart. W takim przypadku twórcy powinni oddać nam do rąk grę z 60 klatkami na sekundę. Chociaż gdyby ta miała je gubić, to z dwojga złego lepiej zacisnąć zęby i grać, jak jest. A muzyka? Ta w intro sprawiła, że uszy mi zaczęły krwawić. Ta w rozgrywce właściwej – zaskakująco przyjemna. Choć żaden z utworów w pamięci mi nie został, to niektóre kawałki w trakcie walki fajnie podkręcają tempo i pompują krew.
Czego brakuje? Głębi. Zwłaszcza w systemie walki. Klepanie 3 kombinacji na krzyż, by naładować atak specjalny, odpalenie go i powtórka - to nie jest tym, co emocjonuje graczy. Widać, że Dimps skupiło się na fabule (i stworzeniu platformy pod DLC), ale to nie zwalnia ich z niczego. Największa porażką są jednak serwery gry i cyrki, które powodują. Zapętlone logowanie, którego nie możemy anulować, wyrzucanie z gry, gdy gramy samemu (tak! Gra utraci połączenie to i tak wyrzuca nas do menu). Dragon Ball Xenoverse to tytuł ocierający się o kategorię gier dobrych, z którym można spędzać miłe chwile, ale którego kładą rozwiązania systemowe i serwerowe. Witaj wyczekiwany XXI wieku. Witajcie gry zespolone z Siecią. Nikt jak wy nie potraficie podnieść ciśnienia graczowi.
Ocena - recenzja gry Dragon Ball: Xenoverse
Atuty
- Przyjemna dla oka grafika
- Udana ścieżka dźwiękowa
- Fabuła
- Zadania dodatkowe
Wady
- Płytki system walki
- Zerowe zniszczenia w trakcie walki
- Niezbyt rozbudowany edytor
- Niewyrabiające serwery uniemożliwiające często grę nawet samemu
Nie jest źle. Całkiem przyjemna gra o ile serwery zaczną działać normalnie. Dwa poziomy nad Battle of Z, ale hitem bym tego jeszcze nie nazwał. Solidne podwaliny pod następne odsłony.
Przeczytaj również
Komentarze (29)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych