Recenzja: Aaru’s Awakening (PS4)
Kwietniowa aktualizacja PlayStation Plus przyniosła premierę kolejnego indyka. Aaru's Awakening zadebiutowało na PC w lutym tego roku, a teraz również użytkownicy PS4 i PS3 mogą zapoznać się z tym intrygującym tytułem. Jak wypadł?
Zmierzch, Świt i Dzień są zagrożone przez Noc, która chce nad nimi dominować i tym samym zaburzyć równowagę świata. Aby do tego nie dopuścić, bóstwo Świtu, mityczny stwór Aaru, przemierzy te cztery krainy i zrobi wszystko, aby utrzymać idealny balans.
Fabuła mąci w głowie wykorzystywaniem pór dnia jako świata gry. Pomysł oryginalny, ale nic poza tym. Opowieść kompletnie zawodzi, nie dając żadnego argumentu, żeby chcieć poznać jej ciąg dalszy czy spróbować wczuć się w klimat. Bardzo czekałem na ten tytuł, ponieważ liczyłem na to "coś". Wyczuwalną podczas gry magię niczym w Child of Light, która pozostała w głowie długo po napisach końcowych. Aaru's Awakening nic takiego niestety nie posiada.
Sam Aaru to dziwna krzyżówka niedźwiedziego ciała, małpich rąk i stóp oraz ptasiego dzioba. Tym oto dziwadłem przemierzamy cztery krainy i wypełniamy jego przeznaczenie. Przeznaczeniem tym jest przebrnięcie przez coraz to bardziej skomplikowane, nafaszerowane pułapkami lokacje. W skrócie - jest to platformer 2D. Walki jako takiej tu nie ma. Wrogów w zdecydowanej większości lepiej unikać, bo wystarczy jedno ich dotknięcie i ładujemy checkpoint.
Każda kolejna plansza oferuje większe wyzwania, łącząc poznane wcześniej pułapki w jeden długi ciąg zagrożeń. Jeśli gdzieś po drodze goniła cię wielka kula, gdzieś trafiła się trująca mgła czy zielona lawa, to wiedz, że za parę chwil to wszystko zaatakuje jednocześnie. Jest bardzo trudno, a niektóre fragmenty trzeba powtarzać nawet po kilkadziesiąt razy. Stopień trudności można oczywiście zrzucić na gatunek, gdyby nie...
... sterowanie. Dłonie Aaru to chyba aluzja twórców do graczy. Naprawdę. Żeby zaliczyć pewne fragmenty lokacji, potrzeba małpiej zręczności. Lewa gałka porusza stwora w lewo lub w prawo, prawa gałka natomiast pokazuje, w którą stronę jest zwrócony. Żeby wykonać coś tak banalnego jak skok w prawo, musimy lewą gałką poruszyć Aaru, prawą ustawić celownik w odpowiednią stronę i dopiero wcisnąć L1. Zaręczam, że z powodu złego ustawienia kierunków będziecie ginąc wiele, wiele razy. Jest to szalenie nieintuicyjne, nie wspominając już o frustracji, jaką wywołuje. A to tylko podstawowa czynność w platformówkach. Ktoś może powiedzieć, że sterowanie jest elementem rozgrywki zaplanowanej przez twórców i trzeba się dostosować, ale ma to taki sam sens jakby Usain Bolt przed startem w finale olimpijskim przestrzelił sobie kolano, żeby było trudniej wygrać.
W zasadzie, oprócz skoku, Aaru nie posiada dużo więcej umiejętności. Jest jeszcze możliwość szarży (dash) dająca dodatkową kontrolę nad skokami i upadkami oraz przebijanie cienkich ścian. No i teleportacja, która jako jedyna uzasadnia wykorzystywanie prawej gałki analogowej. W wybranym przez nas kierunku wyrzucamy świecącą kulę i za pomocą R2 teleportujemy się w miejsce, w którym ta się znalazła. W większości plansz opanowanie sztuki teleportacji to jedyny sposób na dotarcie do końca etapu. Niestety w zaplanowaniu ruchów nie pomaga sztywno umieszczona kamera, przez co wielokrotnie trzeba teleportować się w ciemno tylko po to, aby zobaczyć, co jest za krawędzią ekranu i po śmierci spróbować się tam dostać.
Każdą krainę kończy starcie z bossem. Nie jest to klasyczna walka, a po prostu kolejna lokacja, w której trzeba znaleźć rozwiązanie. Działa to tak, że mamy ograniczoną przestrzeń, gdzie staramy się przeteleportować w podświetlone punkty bossa. Zaliczenie jednego z punktów uruchamia sekwencję pułapek, a przeżycie tego ataku osłabia wroga. Bardzo przypadły mi do gustu tego typu pojedynki.
Na zajawkach Aaru's Awakening prezentowało się przepięknie. Obcowanie z grą nieco zmienia mój pogląd. Co prawda utrzymanie krain w klimacie pór dnia ma swój urok i klimat, natomiast grając, zwracamy uwagę, że ta świetna, ręcznie rysowana grafika to praktycznie same tła gdzieś tam w oddali. Na pierwszym planie mamy bardzo proste, klasyczne konstrukcje przeszkód, nie wychodzące ponad platformówkowe standardy sprzed wielu lat.
Strasznie irytował mnie głos narratora czytającego wprowadzenie do każdego rozdziału. Nie wiem, czym kierowali się twórcy, ale osoba czytająca albo nie dostała wypłaty, albo zlecono to startującym w konkursach recytatorskich dzieciakom z podstawówki. Brzmi to po prostu tragicznie. Wystarczy zagrać w Bastion lub Transistor, żeby zobaczyć, jak wygląda narracja przez duże N. Dobrze, że chociaż muzyka trzyma jako taki poziom.
Jeśli macie PlayStation Plus, to jak najbardziej sprawdźcie Aaru's Awakening. Może Was wciągnie na tyle, że będziecie chcieli wskoczyć na czoło światowej listy wyników. Kto wie. Jeśli natomiast subskrypcji nie posiadacie i chcecie wspaniałej historii w pięknym świecie fantasy, polecam kupno Child of Light. Jeśli chcecie genialnej dwuwymiarowej platformówki - sięgnijcie po Rayman Legends. 54 złote to niestety zbyt dużo w stosunku do jakości, jaką prezentuje Aaru's Awakening.
Recenzja pojawiła się też na blogu autora: geeklife.pl
Ocena - recenzja gry Aaru's Awakening
Atuty
- Listy wyników dla lubiących rywalizację
- Płynność
- Króciutkie loadingi
Wady
- Udziwnione sterowanie
- Tragiczna narracja
- Historia pisana na kolanie
Pierwsze, bardzo pozytywne wrażenie zaciera się z każdą kolejną minutą zabawy. Przy graniu z doskoku nie frustruje tak bardzo jak przy dłuższych sesjach. Za cenę premierową jest wiele ciekawszych alternatyw.
Przeczytaj również
Komentarze (15)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych