Recenzja: Wolfenstein: The Old Blood (PS4)
Niecały rok to trochę za mało, by wydać porządnego sequela, szczególnie jeśli miałaby to być kontynuacja nad wyraz udanego reboota ojca FPS-ów – Wolfenstein: The New Order. Dostaliśmy więc samodzielny dodatek, krótszy i na tym samym silniku. Pozostaje odpowiedzieć na jedno pytanie – czy The Old Blood jest godnym przedłużeniem Nowego Porządku czy może zwykłym odcinaniem kuponów?
The New Order stanowiło zamkniętą historię, która witała nas alianckim planem zniszczenia zasobów broni nazistów podczas drugiej wojny światowej. Akcja kończy się niepowodzeniem, a nasz protagonista, B. J. Blazkowicz, zapada na kilkanaście lat w śpiączkę. Co w ogóle doprowadziło do tego niekoniecznie dobrze zaplanowanego ataku? Problem w tym, że dla zamkniętej fabuły podstawki jest to nieistotne, a The Old Blood (jako prequel) nie sili się na dorabianie ukrytej głębi.
Owszem, naszym celem jest przechwycenie dokumentów z lokacją nazistowskiego składu broni, lecz to tylko pretekst, by odwiedzić zamek Wolfenstein. Tam trafimy w części pierwszej dodatku, zaś druga obejmuje bardziej fantastyczne klimaty – kryptę skrywającą tajemnicę króla Ottona I, spadający z nieba płonący nieumarli i walkę z ogromnym bossem. Sensu w tym za grosz, ale co z tego, gdy dostajemy więcej celów do rozstrzelania?
Bo model obsługi broni palnej to wciąż małe mistrzostwo. Jego tajemnica? Nic szczególnego, po prostu solidne wykonanie. Karabiny i strzelby mają odpowiedniego kopa i świetnie brzmią, bliski strzał z dwururki dziurawi ciała i odrywa kończyny, zmienianie magazynku można w każdej chwili przerwać, a to wszystko uzupełnia podwójne trzymanie większości broni. Co dwa karabiny, to nie jeden! Nie ma w tym też przesady i umrzeć wcale nie jest trudno, więc przydaje się opcja swobodnego wychylania się za róg osłony. W efekcie dostajemy czystą radość z wciskania spustów, bez psującej zabawę nadmiernej wytrzymałości na pociski.
Wejście na Rambo nie musi być jednak Waszym każdorazowym wyborem. Wiele sekcji znów możemy zaliczyć po cichu i warto wtedy najpierw zająć się dowódcami wzywającymi posiłki. Tutaj pomocne okazują się wytłumione pistolety, noże do rzucania i wykończenia rurą. Ostatnie nietypowe narzędzie zdobywamy od razu po prologu i towarzyszy nam do końca gry – jako narzędzie do wspinaczki (wbijanie części rur w ściany świetnie rozłożono na przytrzymywanie spustów pada), otwierania drzwi i włazów czy cichej eliminacji wrogów. Animacje tych brutalnych wykończeń również potrafią w sobie rozkochać. Jedna na przykład obejmuje wbicie zaostrzonego końca rury w ciało nazisty i spuszczenie z niego krwi drugim końcem.
Ani skradanie, ani strzelanie nie ma jednak prawa udać się bez choćby tylko „niezłej” sztuczniej inteligencji przeciwników. Tutaj odniosłem wrażenie, że podczas wymiany ognia wrogowie zachowują się bardziej trzeźwo niż w The New Order, chociaż wciąż geniuszami taktyki nie są. Skradanie jest oczywiście bardzo uproszczone i nawet walające się zwłoki niespecjalnie alarmują patrolujących teren strażników. W sumie póki nas nie zobaczą albo nie strzelimy z głośniejszej broni, możemy biegać po planszach według uznania. Ale nie oczekujemy od Wolfensteina bycia złożoną skradanką.
Nawiązać muszę jeszcze do zombie. Po zapowiedziach dodatku, można było odnieść wrażenie, że to one będą tu motywem przewodnim, lecz pojawiają się dopiero pod koniec i nie sprawiają większego zagrożenia. Umierają po celnym headshocie, na ogół chodzą wolno i nie mają jakichś groźniejszych odmian. Czasem podbiegną, czasem strzelają na oślep, ale przeważnie to zwykłe mięso armatnie, niezamieniające gry w „obroń cel przez X falami nieumarłych”. Ot, małe urozmaicenie rozgrywki, choć na dłuższą metę mogłoby nudzić.
Powraca również drzewko umiejętności, których jest mniej niż w podstawce, ale po wypełnieniu wymagań (X zabójstw ostatnim nabojem w magazynku, zza winkla itp.), otrzymamy dostęp do jakiegoś ciekawego bajeru – podświetlanie pobliskich znajdziek, „nerwowe” przeładowanie przyspieszane mashowaniem przycisku, nagły obrót o 180 stopni… Nic zmieniającego znacznie rozgrywkę, ale miłe dodatki i coś, na czym można się skupić podczas wyboru metody wyrzynania sił wroga.
Jeśli porównać grę z podstawką The New Order, widać kilka poprawek, ale też powracają stare błędy. Grafika wygląda bardzo dobrze, jeśli patrzymy tam, gdzie planował deweloper. Nadmierna eksploracja i włażenie w różne zakątki kończy się jednak oglądaniem niskiej jakości tekstur. Szkoda, że znów olano takie szczegóły. Pozostał też nie najlepiej rozwiązany system poziomów trudności – nie zmienia się nic oprócz ilości przyjmowanych przez nas obrażeń. W recenzji podstawowej wersji zarzucałem grze nieumiejętne balansowanie na granicy komedii i dramatu. Tutaj nie ma ani dramatu, ani komedii, jest za to kilka pojedynczych żartów i świetny voice-acting. Nie jestem pewien, czy to zmiana na lepsze, ale znów – fabuła to mało znaczące tło.
Na koniec zostawiłem rzeczy dodatkowe – poziomy z oryginalnego Wolfensteina 3D i wyzwania. Te pierwsze spodobały się bardzo graczom już w The New Order i tym razem dostaliśmy aż 9 odmiennych plansz, ukrytych w każdym z rozdziałów. Wyzwania zaś to możliwość odegrania strzelanin z głównej historii, tyle że na czas i z punktacją, która trafia do sieciowych rankingów. Jako że modelem strzelania produkcja stoi najmocniej, wyzwania to sama przyjemność.
Wolfenstein: The New Order udowodniło swego czasu, że na rynku wciąż jest miejsce na porządne, wyłącznie singlowe FPS-y. Broń do ręki, naziści na celowniku i molestowanie spustu. The Old Blood nie wydaje się naprawiać żadnego aspektu, przez który kulała podstawka i nie oferuje żadnych rewolucyjnych nowości, ale to świetne przedłużenie zabawy lub dość tania próbka przez zaatakowaniem Nowego Porządku (chociaż obecnie mają zbliżone ceny). Zdecydowanie warto wydać te osiem dyszek na 6-8 godzin solidnej shooterowej przygody, ale zabawę polecam rozpocząć od bogatszego The New Order.
Ocena - recenzja gry Wolfenstein: The Old Blood
Atuty
- Model strzelania
- I na Rambo, i po cichu
- Poziomy z oryginalnego Wolfensteina 3D
- Zdobywanie umiejętności.
Wady
- Nierówna oprawa graficzna
- Nijaka fabuła
- Nieprzemyślane różnice między poziomami trudności
Gra o strzelaniu, gdzie daniem głównym jest… strzelanie. Znakomite rozszerzenie świetnego reboota, acz jako sequel by się nie wybroniło. To po prostu więcej tego samego, co absolutnie jest żadną wadą. Tylko nie liczcie głębię fabularną.
Przeczytaj również
Komentarze (7)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych