Recenzja: Onechanbara Z2: Chaos (PS4)

Recenzja: Onechanbara Z2: Chaos (PS4)

Paweł Musiolik | 25.08.2015, 17:37

Świadomie wykorzystywany kicz pozwala obronić się deweloperowi przed wieloma zarzutami. Mając jeszcze w głowie całkiem udane Lollipop Chainsaw czy chociażby Anarchy Reigns, świadom byłem tego, że średniak potrafi wciągnąć. Z Onechanbarą Z2: Chaos jest jednak inaczej. Ale i tak lepiej, niż się spodziewałem.

Jak na grę, która reklamowała się skąpo ubranymi dziewczynami, to erotyki jest tutaj wyjątkowo mało. Pomijając stroje bohaterek, z których tylko dwie paradują w bieliźnie (a i tak można je przebrać), i raptem parę ujęć w trakcie scenek, można uznać, że padliśmy ofiarą nieszczerego marketingu. Ale w tym wypadku to plus. Gra nie odrzuca na dzień dobry przesadną seksualizacją postaci. No, chyba że komuś przeszkadza widok ruszającego się biustu. Ale wtedy powinien wybrać się do lekarza z odpowiednią specjalizacją.

Dalsza część tekstu pod wideo

Onechanbara Z2: Chaos jest zwyczajnym slasherem, w którym kierujemy w danym momencie jedną z czterech bohaterek operujących różnego rodzaju bronią białą. W nasze ręce wpadają katany, piły mechaniczne, ostrza na łańcuchu czy kastety. System walki z początku wydaje się być bardzo ubogi i skomplikowany, ale wykupowanie kolejnych kombinacji powoduje, że w dalszym etapie gry jesteśmy w stanie wykonywać niezłe akrobacje. Skomplikowanie go jest inną kwestią. Gra za bardzo nie chce nam wyjaśnić, o co dokładnie w niektórych aspektach chodzi, więc całość musimy sami wypróbować w treningu, zanim rzucimy się do przechodzenia kampanii i dostępnych misji.

Podstawy są takie jak w każdej produkcji tego typu – szybki atak, ciężki i dystansowy. Do tego unik i lockowanie się na przeciwniku. Tutaj dla urozmaicenia dorzucono także opcję walki czterema postaciami jednocześnie (steruje nimi SI), co daje nam ogromną siłę zniszczenia, ale naraża bohaterki na ataki przeciwników. Przełączyć na inne postaci możemy w locie, co wykorzystywane jest do robienia tzw. COOL Combos, zakończonych mocnymi atakami. Dzięki temu, system walki jest najmocniejszym elementem całej gry. Po odpowiednim rozbudowaniu postaci czerpiemy z niego satysfakcję i czasami zapominamy o fatalnej pracy kamery, która uwielbia pokazywać nam ściany, podłogi czy sufity. Wspomnieć też warto o opcji transformacji wojowniczek. Wtedy stajemy się bardzo silni, ale tracimy siły witalne, więc musimy grać rozważnie.

Ciekawym aspektem gry jest także zużycie broni. Ta po prostu pokrywa się juchą (nie wizualnie), co powoduje wolniejsze jej używanie i słabsze ataki. Raz na jakiś czas musimy strzepnąć to, co na ostrzu miecza zalega, i możemy kontynuować walkę. Tu muszę przyznać, że niektóre animacje ładnie wpleciono w długie kombinacje ciosów, więc przy dobrej taktyce nie stracimy nic z płynności walki. Sam rozwój postaci odbywa się z wykorzystaniem złotych orbów, które wypadają z przeciwników. Jest ich jednak mało, więc zmuszani będziemy do wielokrotnego przechodzenia gry, na co zresztą naciąga deweloper.

Po każdorazowym zaliczeniu kampanii, dostajemy jeszcze raz to samo, tylko na wyższym poziomie trudności. Podobnie jest z misjami, których do gry wrzucono dwadzieścia. Ukończenie jednej powoduje odblokowanie kolejnej oraz tej samej na wyższym poziomie trudności. I sama kampania niczym ciekawym nie zaskakuje. Kicz, którym się posłużono, potraktowano po macoszemu i nie wykorzystano jego potencjału. Kilka scenek komiksowych czy wzajemne uszczypliwe komentarze dziewczyn jadących na stereotypowym wizerunku nie angażują gracza w historię, która owszem, zaserwuje nam ze dwie czy trzy zabawne scenki, ale ostatecznie powoduje zażenowanie i szybką chęć ich pominięcia. Misje na szczęście urozmaicono, stawiając nam różne cele. Najłatwiejszy poziom to po prostu „pokonaj XYZ”, ale im wyżej, tym wymyślniejsze zadania. A to możemy zadać obrażenia tylko po doskoku do przeciwnika, a to wtedy, gdy nasz oręż jest w dobrym stanie, i tak dalej.

Oprawa audiowizualna jest taka sobie. Po grafice nie spodziewałem się zresztą niczego porządnego. Modele przeciwników reprezentują poziom wczesnego PS3, otoczenie pełno ma niewidzialnych, brzydkich ścian. Tylko nasze bohaterki wyglądają lepiej, ale to nie dziwi, skoro są jednocześnie marketingowym narzędziem. Cała reszta jest po prostu słaba i tyle dobrze, że gra działa w tych płynnych 60 klatkach na sekundę. Zawiodłem się jednak na ścieżce dźwiękowej. Spodziewałem się po Japończykach czegoś konkretnego, a dostałem jeden czy dwa utwory, które wpadały w ucho. Cała reszta gdzieś tam jest i gra, ale tak, jak usłyszałem – tak od razu zapomniałem.

Grze jako średniakowi wiele byłym w stanie wybaczyć. Godzilla, mimo że to produkcja z tej samej półki, ma w sobie to coś, dla czego czasami jeszcze włączam ten tytuł. Do Onechanbary nie mam ochoty wracać. Nic, co by mnie zachęcało do robienia tych samych misji, zero jakiegokolwiek magnesu. Tytuł na raz - i to nawet nie za pełną cenę, a na wyprzedaży.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Onechanbara Z2: Chaos

Atuty

  • Całkiem przyjemny i rozbudowany system walki
  • 60 klatek na sekundę

Wady

  • Niewykorzystany potencjał kiczowatej historii
  • Słaba oprawa A/V
  • Długie czasy wczytywania na każdym kroku

Średniak, ale z niższej półki. Wątpię, by ktoś, kto nie był fanem poprzednich części, sięgnął po ten tytuł. Nie znajdzie tu niczego, co mogłoby go przekonać.

Paweł Musiolik Strona autora
cropper