Recenzja: Super Time Force Ultra (PS4)
Super Time Force Ultra było dla mnie „kolejnym rozpikselowanym indykiem”, który trafia do oferty PlayStation Plus. Z zasady gier z Plusa nie tykam, ale ktoś grę Capy zrecenzować musiał, padło więc na mnie. Pełen obaw, początkowo zastanawiałem się, w co ja się wpakowałem. Na szczęście gra jest znacznie lepsza, niż możemy na początku sądzić.
Naukowiec, który pracuje nad podróżami w czasie, na samym początku gry osiąga swój cel. Chwilę później z przyszłości przychodzi tenże naukowiec uświadamiając nam, że nie tylko w teorii się nam udało, ale także i w praktyce. Chwilę później Ziemia atakowana jest przez armię robotów, więc bez tracenia czasu przedstawiona zostaje nam ekipa mająca posprzątać ten bałagan - Super Time Force.
Fabularnie nastawiono nas od początku na kicz i parodiowanie popkultury, zwłaszcza kina akcji i blockbusterów. Początkowa ekipa składa się z parodii Johna Rambo, Kapitana Ameryki i kobiety, której tożsamość pozostaje dla mnie tajemnicą. Po drodze w trakcie wykonywania misji możemy uratować kolejne postaci – łącznie dziewiętnaście. Do ekipy dołączy więc Jef Leppard, parodia Obi-Wana Kenobiego i Brudnego Harry'ego, a nawet Sir Galahad czy prezes SCE WWS – Shuhei Yoshida. Każda z tych postaci oferuje inny zestaw gnatów do rozwałki, więc warto rozegrać misję każdym z nich. Ale nie w sposób, jaki znacie.
STFU reklamuje się jako gra oferująca jednoosobowy tryb kooperacji na konsoli. Tak, dobrze widzicie. Podróże w czasie sprawiły, że nasza ekipa ma 60 sekund na ukończenie danej misji. I to zawsze jest za mało. Na planszy co prawda porozsiewano ikony zegara, które wydłużają nam licznik o 10 sekund, ale to i tak nie wystarczy za pierwszym razem. Naszą główną bronią jest więc cofanie czasu. Da się to zrobić o dowolny okres, a także jest opcja zresetowania całej planszy. Za każdym razem towarzyszyć będzie nam "ja" z innego czasu, który operuje na tych samych zasadach co my. Dokładniej to wykonuje ruchy, jakie nim zrobiliśmy, zanim zginęliśmy. A jeśli uda nam się ocalić go przed śmiercią, to go wchłaniamy. Efekt? Przeżyjemy jedno uderzenie więcej (mamy jedno życie), a także zyskujemy atak specjalny tejże postaci. A ataki specjalne to sól tej produkcji, dzięki którym pokonujemy przeciwników. Można też strzelać normalnie, ale po co? Warto także wspomnieć, że cofać w czasie możemy się określoną ilość razy, więc mimo chaosu, musimy planować nasze ruchy, by nie znaleźć się z ręką w nocniku.
Brzmi to skomplikowanie? Początkowo, nawet mimo zaliczenia samouczka, sam byłem pogubiony i miałem dosyć negatywne nastawienie. Ukończenie roku 198X było pełne bólu. A później zrozumiałem, że gra chce byśmy umierali, cofali czas, ratowali samych siebie i tworzyli potężną ekipę chodzącą z głównym bohaterem. Jego klony z innego czasu, mając taką samą siłę powodowały, że przez planszę ostatecznie przebiegałem, a walki z bossem trwały kilka sekund. Oczywiście początkowo musimy dotrzeć do bossa i zacząć z nim walczyć, ale gdy opanujemy zasady gry, to STFU staje się z automatu niesamowicie wciągającą produkcją. Wycieczka do roku 199X wyglądającego niczym świat z Mad Maksa, ocalenie dinozaurów przez meteorem czy odwiedzenie Atlantydy – każda plansza jest pełna smaczków i nawiązań do popkultury. I to sprawdza się wyśmienicie, nawet mimo średnio udanego spolszczenia gry. Pomijam już niedopasowane rozmiarowo polskie znaki w czcionce. Niektóre kwestie po polsku brzmią fatalnie i widać, że tłumacz nie próbował bawić się z wyrażeniami, tylko przełożył je praktycznie 1:1, co burzy słowną grę oryginalnej wersji.
Po ukończeniu gry dostajemy opcję gry wersją Ultra naszych postaci, a od początku dostępne jest 50 dodatkowych plansz stawiających na główkowanie zamiast czynienia rozwałki i zbierania złotych odłamków. Tak gdyby ktoś potrzebował chwili odpoczynku.
I jestem świadom tego, że oprawa audiowizualna jest w stanie odrzucić mnóstwo graczy. Nie ma co się oszukiwać, Super Time Force Ultra nie jest ładne. Stylizowana pikselowa grafika a'la 8-bit może być zrobiona dobrze i schludnie, lecz tutaj studio Capy wybrało oszczędną formę, która niestety mnie nie kupiła. Często miałem wrażenie, że taki styl ujmuje pomysłowi i na dłuższą metę krzywdzi go. Bo w Super Time Force Ultra warto zagrać. Nawet jeśli początkowo się odbijemy, to po opanowaniu zasad panujących w grze cztery godziny kampanii zleci jak z bicza strzelił i od razu zabierzemy się za masterowanie produkcji. Tak, kontinuum czasowo-przestrzenne wciąga.
Ocena - recenzja gry Super TIME Force
Atuty
- Opcja cofania czasu i jej mechanika
- Humor
- Mimo początkowych trudności - wciąga jak diabli
Wady
- Oprawa audiowizualna
- Drobne błędy w tłumaczeniu
Może i brzydkie, ale niesamowicie grywalne. Musicie tylko dobrze poznać mechanikę manipulacji czasem. Wtedy nie będziecie potrafili oderwać się od konsoli. W STFU trzeba zagrać.
Przeczytaj również
Komentarze (19)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych