Recenzja: Nobunaga's Ambition: Sphere of Influence (PS4)
Po prawie 20 godzinach spędzonych z jednym scenariuszem, śmiało mogę powiedzieć, że od dawna żaden z tytułów nie wciągnął mnie tak bardzo. Standardowy dla tej produkcji schemat „włączę na maksymalnie godzinkę” błyskawicznie zmieniał się w „kiedy zleciało te kilka godzin?!”. Tak, Nobunaga's Ambition przypomniało mi, że strategie kradną czas jak żaden gatunek.
Seria Nobunaga's Ambition jest starsza od prawdopodobnie wielu czytelników serwisu, włącznie ze mną. Pierwszą część wydano w 1983 roku i od tego czasu kolejne odsłony, porty i remake'i lądowały na praktycznie każdej platformie. Obojętnie, czy była popularna czy też nie. Jakiś czas temu seria wreszcie dotarła na PS4, a kilkanaście dni temu także na rynki europejskie. I prawdopodobnie nawet nie wystawi nosa ze swojej niszy, a szkoda. Bo tytuł ten można traktować na dwa sposoby. Po pierwsze – jako encyklopedia historii Japonii w przyjemnym dla gracza wydaniu. Całość opowiada nam o jednoczeniu kraju pod sztandarem Nobunagi Ody, a scenariusze dostępne w grze krążą wokół niego. Począwszy od narodzin w 1543 roku, aż po totalne zjednoczenie Japonii w 1615 roku. Po drodze towarzyszą nam scenki z historycznych wydarzeń i otrzymujemy do wykonania zadania z sytuacji, które miały faktycznie miejsce. Pod tym względem Nobunaga's Ambition: Sphere of Influence radzi sobie znakomicie. Ale bez dobrej warstwy gameplayowej całość nie byłaby tak udana.
Tytuł jest niczym innym jak strategią turową, nastawioną w większej mierze na mikrozarządzanie. Jeśli kiedykolwiek graliście w którąś grę z serii Total War, to mniej więcej wiecie, z czym to się je. Jeśli w gatunku strategii jesteście świeżakami, to nie musicie się o nic za bardzo martwić. Gra posiada obszerny samouczek, który stara się nam wyjaśnić praktycznie każdy element rozgrywki. Oczywiście całość jest na tyle rozbudowana, że początkowo możemy poczuć się lekko zagubieni, jeśli nie mamy doświadczenia w tym gatunku.
Grę podzielić można na dwie warstwy. Pierwszą jest ta powiązana z zarządzaniem naszą prowincją. Rozgrywka jest wtedy zatrzymana, a my możemy wybrać, w którym kierunku rozwinie się nasze miasto (trzy do wyboru), jak zagospodarujemy jego nowe dzielnice i czym wzmocnimy główny zamek. W tym trybie zajmujemy się także dyplomacją, kontaktami z podległymi nam generałami, wydajemy rozkazy naszemu wojsku, dbamy o zadowolenie ludzi, budujemy infrastrukturę. Do tego dodać można kilkanaście innych aspektów, nad którymi można rozwodzić się godzinami. Wszystkie jednak zostały potraktowane bardzo dobrze i mają wpływ na mniejszy lub większy aspekt gry. Weźmy taką dyplomację. By móc cokolwiek zrobić, musimy zdobyć wpierw zaufanie innego Daimyō. Dopiero wtedy możemy podjąć rozmowy, z których może zrodzić się koalicja lub, w końcowym rozrachunku, zawrzeć małżeństwo by przyklepać pokój między naszymi klanami. Dobre kontakty są przydatne, zwłaszcza na początku gry, gdy staramy się przetrwać i stworzyć podstawy ku ekspansji. Silniejsi sojusznicy dookoła nas zapewnią nam spokój, a gdy nie daj boże SI szybko nas zaatakuje, pozwolą przetrwać kilka bitew. Sympatie i antypatie są dynamiczne i często można nawet przegapić, że inny ród stracił do nas zaufanie, gdy zaatakujemy kogoś, z kim mieliśmy umiarkowanie dobre kontakty.
Samo zarządzanie całością jest wygodne, mimo że z pozoru skomplikowane. Łatwo jest wszystkiego się nauczyć w ciągu kilku godzin. Problemem jest niestety interfejs, który mógłby być lepszy. Tak, trzeba się naklikać. Niby całość skrojono pod pada, ale przewijanie mapy touchpadem jest średnio wygodne i nadwrażliwe. Brakuje też opcji zaznaczania kilku jednostek jednocześnie, by wdać im wspólny rozkaz. Każdorazowe wybieranie jednej grupy, wydanie im polecenia, a później powtarzanie tego jest po prostu monotonne.
Drugą warstwą rozgrywki jest podsumowanie naszych ruchów, odtwarzane w czasie rzeczywistym, z opcją spauzowania akcji w dowolnym momencie, a także przyspieszania upływającego czasu. Tutaj na bieżąco możemy dyrygować naszą armią. Ta walczy automatycznie, ale w każdej chwili możemy objąć dowodzenie nad jednostką i przenieść się na pole walki. W tym elemencie gra trochę skąpi nam rozwiązań, gdyż pogrupowanymi jednostkami można kierować, a ataki odbywają się automatycznie, zależnie od zasięgu jednostki. Różnicę robić mogą jedynie ewentualne umocnienia podczas oblężenia i umiejętności dowodzących, któych w grze jest bardzo i to bardzo dużo. Generałowie do nas dołączają z niektórymi z nich, innych można się nauczyć. Ich znaczenie w bitwie jest ważne i praktycznie zawsze jest w stanie przechylić szalę zwycięstwa na naszą stronę, nawet jeśli dysponujemy dwukrotnie mniej liczną armią. Szkoda tylko, że rozbudowanie walk kończy się w tym momencie. Po kilkunastu potyczkach zrezygnowałem z osobistego dowodzenia i zdałem się na SI, które radziło sobie wystarczająco dobrze.
Dwa aspekty rozgrywki spina podsumowanie, będące naradą naszych doradców. Dostajemy wtedy bieżące raporty o naszych inwestycjach, dowiemy się, jak radzi sobie nasza armia, jak przebiega nauka generałów, czy zabiegi dyplomatyczne. Jednym słowem – wszystko w pigułce. Gra dodatkowo rzuca w nas klęskami urodzaju jak i tymi żywiołowymi, które mają wpływ na dane prowincje.
Z biegiem czasu rozgrywka coraz bardziej się automatyzuje i tworzymy nowe prowincje zarządzane przez generałów, gdyż nasz Daimyō nie ma takiego zasięgu wpływów. Oczywiście prowincjami można zarządzać, edytować je i usuwać, więc nie musimy się martwić o to, że SI bez nas sobie nie poradzi. Jednak nie wiem dlaczego wprowadzono ograniczenie w maksymalnej liczbie prowincji. Po jakimś czasie rozrastamy się tak bardzo, że część miast zostaje poza jakimkolwiek wpływem. Niektórych może zrazić jakikolwiek brak swobodnej gry. Dostępnych jest kilka scenariuszy, w ramach których gramy. Nie to, że cokolwiek jest nam naruzcane poza zadaniami (a te i tak możemy zignorować), bo możemy zagrać dowolnym Daimyō, ale z doświadczenia wiem, że ludzie bardziej cieszą się, gdy gra daje im większy wybór. Chociaż dla mnie to i tak pozostaje bez różnicy.
O ile w takich produkcjach oprawa wizualna nie jest najważniejsza (a tutaj nie jest źle), tak warstwa dźwiękowa pełni znacznie większą rolę. Przez kilkanaście godzin będziemy przecież zarządzać naszymi włościami. Utwory przygrywające w tle utrzymane są w klimacie feudalnej Japonii, nie irytują i sprawdzają się idealnie. Warto tu wspomnieć, że Koei Tecmo dało nam wybór, jeśli chodzi o głosy postaci. Możemy w trakcie gry na bieżąco przełączyć się między ich angielską a japońską wersją.
Całościowo Nobunaga's Ambition: Sphere of Influence to gra kierowana do wielbicieli strategii, którzy dodatkowo chcą poszerzyć swoją wiedzę o historii Japonii. Ktoś, kto nigdy nie grał w strategie, poczuje się początkowo zagubiony, ale jeśli zaciśnie zęby i przetrwa te 2-3 godziny, to później wciągnie się w rozgrywkę. A od tego do przemijającego dnia krótka droga.
Ocena - recenzja gry Nobunaga's Ambition: Sphere of Influence
Atuty
- Rozbudowana warstwa zarządzania
- Dokładność historyczna
- Mała encyklopedia historii
- Wciąga jak diabli
- Przyjemna dla ucha oprawa dźwiękowa
Wady
- Poskąpiono głębi walkom
- Interfejs mógłby być wygodniejszy
Jeśli szukacie dobrej i wciągającej strategii, to lepiej nie mogliście trafić. Z pozoru kilka scenariuszy, ale rozgrywki wystarczy na minimum kilkadziesiąt godzin.
Przeczytaj również
Komentarze (7)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych