Recenzja: Need for Speed (PS4)
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłem tak podniecony premierą jakiejkolwiek gry spod szyldu Need For Speed. Od czasów pierwszego Most Wanted nie potrafiłem się w niej odnaleźć i gry te po prostu nie sprawiały mi frajdy. Jednak od pierwszego zwiastuna recenzowanej dziś gry byłem zainteresowany restartem serii, czułem, że sprawy mogą przybrać pozytywny obrót. Czy słusznie? Jak mawiał pewien Kazimierz - YES YES YES!
Na początku trzeba zacząć od tego, że nowy Need For Speed jest po prostu dobrą grą. Czerpie garściami z tego, co było najlepsze w kultowych odsłonach serii, i ulepsza to. Wiadomo - nie każdemu klimat Undergroundów i Most Wanted przypada do gustu, ale jak to mówią - co jest do wszystkiego, jest do niczego. Nie oszukujmy się - nie lubisz kultury tuningowej ani klimatów street racingu i nie wiesz kim jest Nakai-San czy Magnus Walker (o Kenie Blocku nie wspominam, bo to taka Doda w świecie wyścigów i rajdów), to raczej nie odnajdziesz się w tej grze. Dlaczego?
Zacznijmy od trybu fabularnego. Składa się on z krótkich scenek z prawdziwymi aktorami, a jego klimat jest bardzo specyficzny i przerysowany. Jeśli nie będzie Wam przeszkadzać namolna reklama pewnego napoju energetycznego i łykacie ziomalską atmosferę - powinno być ok. Bohaterzy są charakterystyczni, na swój sposób da się ich polubić. Świetnie wpleciono też samochody z gry do scenek - są one renderowane na silniku gry, więc mimo faktu, że warsztat jest prawdziwą scenerią, auta w tle odpowiadają zakupionym przez nas pojazdom. Wypas! Nasz bohater otacza się kręgiem piątki bliskich znajomych, z którymi będziemy wykonywać wyścigi, drifty i inne bajery. Każdy z nich premiuje inny styl jazdy i pozwala odblokować inne elementy samochodu - części wizualne oraz mechaniczne. A tych jest mnóstwo! Najciekawszą opcją jest fakt, że na dobrą sprawę całą grę możemy przejść pierwszym samochodem. Na początku wybrałem starą Hondę Civic - aktualnie ma 550 koni mechanicznych i rozpędza się do setki w niecałe 4 sekundy, zamykając licznik przy 290 km/h. A to nie koniec!
W kwestii samych fur dzieją się cuda. O ile tuning Golfa czy Civica większych emocji nie budzi, to już dzieła Nakai-San czy firmy Liberty Walk lub Rocket Bunny są zupełnie inną sprawą. Podoba się czy nie - kwestia gustu. Przerabiać nie musimy, ale gra aż się o to prosi. Tysiąckonne Lamborghini Murcielago z pakietem Liberty Walk? Proszę bardzo. Słynny Hoonicorn Kena Blocka? Jedno kliknięcie. Przykłady można mnożyć. Oczywiście oprócz gotowych pakietów, samochód możemy dostosować pod siebie - od zmiany lusterek, przez rozstaw osi i pochylenia kół, po naklejki w dowolnym miejscu - co kto lubi. Samych samochodów wiele nie występuje, ale różnorodność zadowala. Golf I czy wspomniany Civic stoją w parze z Ferrari F40, różnymi typami Porsche (od starszych modeli do najnowszych) i znalazł się nawet McLaren 570S. Co ciekawe, możemy dostosować pojazdy do danych wyścigów lub po prostu do naszego stylu jazdy - wszystko opiera się na prostych suwakach i sprowadza się do tego, czy chcemy bardziej, a może mniej driftować. Model jazdy zdecydowanie premiuje podejście do śmigania bokiem - i dobrze, bo przynosi to frajdę. Znajdą się nawet asysty driftu i hamowania, ale zalecam wyłączenie ich - zagwarantuje to znacznie lepsze doznania.
Na temat modelu jazdy nawet nie ma co wchodzić w dywagacje. Nie ma tu ani krzty podejścia symulacyjnego. Niczego innego też się nie spodziewałem. Drifty przy 300 km/h? Proszę bardzo! Szuranie po bandach, zderzenia czołowe, kilometrowe poślizgi - no problem. Tryb driftu jest specyficzny i wymaga odrobiny wyczucia, jednakże po opanowaniu i ustawieniu pojazdu pod siebie potrafi być bardzo satysfakcjonujący - szczególnie gdy wyścig odbywamy w sekwencji górskich serpentyn. Czasami miałem wrażenie, że trasy są tam zbyt wąskie, ale jak wspomniałem - wymaga to chwili wyczucia. Jak już załapiemy co i jak, świetna zabawa murowana.
Samo miasto jest odpowiednich proporcji - nie jest na tyle ogromne, żeby znudzić się dojazdami do poszczególnych części, a jednocześnie odpowiednio duże i zróżnicowane. Znajdziemy autostrady, znajdziemy wąskie miejskie uliczki, markety do piłowania Golfa na ręcznym (polecam!) oraz górskie sekwencje, które aż proszą się do zamiatania tyłem. Wkurza jedynie tryb dnia i nocy, a właściwie jego brak - gra dzieje się od zmierzchu do świtu, absolutnie pomijając taką porę jak dzień. Ciągle jest ciemno i pada. Nie trzeba geniusza, aby domyślić się, że zabieg ten ukrywa wiele niedociągnięć technicznych i, mimo wszystko, pustkę miasta, ale też wpisuje się w konwencję. Cwaniaki! Należy tez pamiętać, że możemy wpaść w pewnego rodzaju różnicę zdań z przedstawicielami prawa. Zaowocuje to pościgiem, który godzien jest relacji w amerykańskiej stacji telewizyjnej. Oczywiście długie i efektowne ucieczki są również premiowane w rozgrywce.
Gra wygląda dobrze i działa bardzo płynnie, co zasługuje na pochwalę. Nie spotkałem się z żadnymi bugami ani spadkami animacji, co w dzisiejszych czasach nie jest takie oczywiste. Samochody wyglądają bardzo dobrze, szczególnie jeśli chwilę popada deszcz. Denerwować niektórych może filtr ziarna, który został nałożony na grę. Ale wiadomo, że to kolejne, co ukrywa niedociągnięcia. Na kolejną pochwałę zasługują dźwięki - każdy pojazd brzmi kapitalnie! VTEC w Civicu ma swój charakterystyczny wiertarkowy dźwięk, bokser w Porsche brzmi jak powinien, a ogromne V8 Mustanga sprawia, że szyby się trzęsą - i tak powinno być. Szapo ba... czy jakoś tak. Tracklista? Na pewno jest specyficzna i nie każdemu przypasuje. Wpisuje się konwencję i tyle. Ja osobiście znalazłem kilka kawałków dla siebie.
Ale nie jest też tak, że jest idealnie. Owszem, jeździ się bardzo przyjemnie, miasto robi wrażenie i przeróbkom pojazdu nie ma końca… ale ile można? Po zakończeniu wyścigów fabularnych, zostają zwykłe wydarzenia i ewentualnie jazda ze znajomymi - to może szybko znudzić. Możemy organizować przejażdżki z kumplami lub rzucać wyzwania spotkanym po drodze kierowcom, jednakże takie rozwiązanie ma sens na dwa-trzy szybkie wyścigi i po prostu później męczy. Formuła szybko się powtarza, a do tego gra jest “zawsze online”, czego zupełnie nie potrafię pojąć. Jak widać, EA niczego nie wyciągnęło z przykładu Sim City. Tak jest - bez dostępu do Internetu zapomnijcie o nowym NfS-ie. Co jest śmieszne, bo nie posiadając dostępu do PlayStation Plus, tak czy inaczej gramy z botami zamiast z prawdziwymi graczami, którzy przemieszczają się po mieście razem z nami. Słabe rozwiązanie, bardzo słabe. Jedynym argumentem “za” jest to, że nasze postępy zapisują się na serwerach EA, co oznacza, że rozgrywkę możemy kontynuować praktycznie wszędzie. Pytanie - kto tego potrzebuje? Wciąż jednak fabularne wyścigi bez pośpiechu skończymy w kilka/kilkanaście godzin - tragedii nie ma, ale urozmaiceń brak.
Jeśli chodzi o samą rozgrywkę, nowy Need for Speed wraca do korzeni. Śmiganie po mieście, driftowanie z chorymi prędkościami i przerabianie kultowych aut ma w sobie to coś, co kiedyś pozwalało mi spędzać całe dnie z Underground. Niestety, EA zawsze musi wrzucić swoje trzy grosze i coś spieprzyć - w tym wypadku jest to mus podpięcia do Internetu. Decyzja zupełnie nieuzasadniona.
Ocena - recenzja gry Need for Speed
Atuty
- Garściami czerpie z najlepszych serii NFS
- Mnóstwo opcji ulepszenia samochodu
- Ciekawe miasto
Wady
- Wymagany dostęp do internetu
- Po dłuższym czasie rozgrywki może dopaść nuda
Jeśli zagrywałeś się w Underground, wiesz kim jest Nakai-San i co to Liberty Walk, wiadomo Ci, że Rocket Bunny to nie bajka dla dzieci, pokazywałeś na imprezie znajomym Gymkhane Kena Blocka i piłujesz Golfa na ręcznym pod Biedrą - bierz w ciemno.
Przeczytaj również
Komentarze (75)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych