Recenzja: King's Quest Chapter 2: Rubble Without a Cause (PS4)

Recenzja: King's Quest Chapter 2: Rubble Without a Cause (PS4)

Adam Grochocki | 22.12.2015, 11:00

Kilka ładnych miesięcy przyszło nam czekać na drugi (z pięciu zapowiedzianych) odcinek nowej odsłony serii King’s Quest. Poprzednio było bardzo dobrze, więc z przysłowiowym bananem na twarzy rozpocząłem drugi rozdział. Jak jest tym razem?

Prolog drugiego odcinka tryska humorem. Razem z Grahamem przeżywamy typowy królewski dzień. Wydawanie orzeczeń na wiele bzdurnych wniosków poddanych okraszone jest głupkowatym, ale bardzo pozytywnym humorem, jakim przepełniony był poprzedni odcinek. Zmęczony całym tym chaosem król Graham wychodzi na nocny spacer i zostaje uprowadzony przez bandę goblinów.

Dalsza część tekstu pod wideo

Pierwsza oznaką słabszej jakości jest przeskok w przyszłość do starego Grahama. Szybko okazuje się, że cliffhanger z poprzedniego odcinka jest nic nieznaczącą pierdółką, niezmieniającą w jakikolwiek sposób dynamiki wydarzeń. Twórcy strzelili sobie w kolano, ponieważ wykorzystanie tak taniego chwytu stawia ich pod ścianą i w przyszłości kolejne zwroty akcji nie będą już brane na poważnie. Jakby nigdy nic, stary Graham wraca do snucia opowieści wnukom i już do samego końca odcinka będziemy próbowali uciec z goblińskiej niewoli.

Koniec ten przychodzi niestety bardzo szybko. Maksymalnie możecie liczyć na trzy godziny rozgrywki podczas pierwszego przejścia, a jest to o ponad połowę krócej niż poprzednio. Po poznaniu wszystkich mechanizmów i bez błądzenia, za drugim razem można uwinąć się nawet w godzinkę, co przy cenie 42 zł jest po prostu słabe. Co więcej, zwiedzamy jedną tylko sporą lokację umiejscowioną w jaskiniach. Ani przez moment nie widzimy światła dziennego, a paleta kolorów ogranicza się do odcieni szarości z malutkimi wyjątkami. Po udanym prologu, humor też gdzieś umyka, ponieważ w jaskiniach spotykamy raptem sześciu NPC-ów, z którymi można pogadać. Nie ma ani śmiesznych tekstów, ani humoru sytuacyjnego. Drugi odcinek jest nie tylko krótszy, ale też brzmi i wygląda o wiele gorzej.

Czy w czymś dorównuje poprzednikowi? Rozgrywka została na podobnym, zadowalającym poziomie. Wydaje się nawet, że drugi rozdział daje większą swobodę niż poprzednio. Pchanie fabuły do przodu nie jest ograniczone tylko jedną możliwą drogą, czy, jak to w przygodówkach bywa, jedyną słuszną kombinacją przedmiotów. Okazuje się, że możemy ukończyć odcinek ratując wszystkich NPC-ów, ale możemy też niechcący wysłać ich na gobliński OIOM i uciec tylko z niektórymi. Nasze decyzje i działania mocno zmieniają kolejne kroki do celu. Nieuważni stracą niektóre przedmioty (przed porą snu gobliny przeszukują Grahama, sprawdzając, czy nie przemycił do swojej celi przedmiotów uznanych za niebezpieczne np. obcęgi, miecz), a inne da się wykorzystać w kilku miejscach, należy jednak pamiętać, że zanosząc komuś lekarstwo, znika ono z ekwipunku i tym samym zamykamy sobie inne możliwości. Możliwych rozgałęzień jest sporo i naprawdę zdziwicie się, jak różnie może wyglądać drugie podejście.

King’s Quest Chapter 2: Rubble Without a Cause rozczarowuje. Umiejscowienie całej akcji w jaskini goblinów odziera królestwo Daventry z całej swojej magii. Sam rdzeń rozgrywki doskonale się broni, ale wszystko wypada poniżej oczekiwań i jakości pierwszego odcinka. Jedyną zmianą na plus jest dodana opcja przyspieszania powtarzanych dialogów. Tylko tyle. Ekipa z The Odd Gentlemen musi wziąć się do roboty, bo nie ma tutaj miejsca na kolejne wpadki.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry King's Quest (2015)

Atuty

  • Nieliniowa przygodówka

Wady

  • Szaro, buro i ponuro
  • Humor jedynie w prologu
  • Bardzo krótki czas gry
  • Stosunek cena - jakość

W drugim odcinku King’s Quest wydaje się zupełnie inną grą i nie jest to komplement. Ktoś spoczął na laurach i trzeba wymusić poprawę.

Adam Grochocki Strona autora
cropper