Recenzja: Ray Gigant (PS Vita)
Ludzie, od wieków wpatrując się w rozgwieżdżone niebo, myślami wybiegali na spotkanie istot pozaziemskich. Jak może skończyć się wizyta gości z kosmosu zobaczymy grając w kolejnego japońskiego dungeon crawlera .
Bliska przyszłość. Naszą planetę najechały olbrzymie istoty zwane Gigantami. Miasta legły w ruinie, a resztki ludzkości toczą dramatyczną walkę o przetrwanie z potworami jakby żywcem wyjętymi z mitologii Wschodu. Cała nadzieja w trójce bohaterów, którzy kontrolując bóstwa zwane Yorigami, są w stanie skutecznie przeciwstawić się najeźdźcom. Inna sprawa, że ci niespecjalnie palą się do ratowania świata… Temat wprawdzie wałkowany już setki razy i choć fabuła jako całość jest całkiem znośna, nie wybija się niczym szczególnym. Typowe perypetie i rozterki ludzi w obliczu końca cywilizacji, intrygi, wybory moralne oraz, oczywiście, budowanie relacji z towarzyszami broni.
Trzeba jednak wiedzieć, że dostaliśmy aż trzy odrębne historie traktujące o losach zbuntowanego nastolatka Ichiyego Amakaze, młodego mężczyzny Kyle’a Griffina oraz rozleniwionej pannicy Nil Phineus. Niestety fabuła ma nudny początek, gdyż scenariusz Amakaze jest ciężki do przełknięcia, szczęśliwie później sytuacja się poprawia. Pozostałe scenariusze mają o niebo lepszą obsadę bohaterów obdarzonych ciekawszymi osobowościami i da się ich lubić. Dotyczy to zwłaszcza samych Yorigami, których celne docinki i spostrzeżenia potrafią nieco rozładować gęstą atmosferę. Sama opowieść została przedstawiona w stylu visual novel, jednak wybory podczas konwersacji nie mają większego wpływu na jej bieg.
Oprawa graficzna natomiast ma swoje wzloty i upadki. Elementy dobrze wykonane mieszają się z tymi do poprawy - chociażby dialogi, gdzie gra raczy nas całkiem ładnymi obrazkami, ale efekt psują okropne sylwetki postaci. Większość z nich swoimi upiornie bladymi twarzami mogłaby straszyć po nocach. Oczywiście są wyjątki od reguły, ale ogólnie rzecz biorąc kreska postaci mnie odpychała. O wiele przyjemniej wspominam obcowanie z klimatycznymi tłami 2D oraz szczegółowymi modelami przeciwników podczas walki. Szkoda tylko, iż w obrębie danego lochu oglądamy ciągle to samą scenerię bitewną, co z czasem nuży.
Największe wrażenie wzbudzają jednak starcia z gigantycznymi bossami, gdzie rzeczywiście można podziwiać kunszt wizualny grafików. Same lochy zwiedzamy w trybie 3D, z widokiem zza oczu i, jak to często w grach od Experience bywa, wnętrza nie porażają ani wystrojem, ani detalami. Udźwiękowienie też jest nierówno - zasadniczo dostępne melodie dobrze budują atmosferę tajemnicy i niepokoju, ale słuchanie podczas eksploracji ciągle tego samego folkowego motywu muzycznego drażni. Dubbing pozostawiono w japońskim oryginale.
Gra, jak już wspomniałem, to typowy dungeon crawler FPP, podobny nieco do czy . Sedno zabawy stanowi przemierzanie olbrzymich struktur Megalosite oraz gromienie Gigantów. Jak przystało na pompatyczną nazwę, lochy są naprawdę rozległe, wypełnione przeciwnikami, więc ich eksploracja zajmuje sporo czasu. Miejsca przebywania wrogów zostały oznaczone, dzięki czemu unikamy niepotrzebnych starć oraz irytacji. W bitwie bierze udział trójka bohaterów i przebiega ona w tradycyjny dla tego gatunku sposób, czyli z podziałem na tury. Wbrew pozorom brak tutaj wyrafinowanej strategii – po prostu wybieramy niemilca, którego chcemy się pozbyć, ustawiamy wojakom odpowiednie ataki czy umiejętności, mając baczenie na punkty akcji, i puszczamy wszystko w ruch.
Przeciwnicy mają swoje słabe punkty, ale ciężko je skutecznie wykorzystywać, skoro nasi podwładni mogą atakować tylko jedną i tę samą maszkarę naraz, a jedynym wyjątkiem są pojedynki z olbrzymimi bossami. Wyjątkowo spodobała mi się inna rzecz - krwisty i morderczy combos, którego aktywujemy przy pomocy rytmicznej minigry. Jego odpalenie w odpowiednim momencie potrafi z miejsca położyć trupem nawet Giganta. Mimo wspomnianych niedogodności, walczyło mi się całkiem dobrze, ale też poziom trudności do wysokich nie należy.
Pamiętam jeszcze, jak w we znaki dawał mi się niezbyt wygodny system rozwoju postaci i zdobywania nowego ekwipunku. Tutaj sprawa jest o wiele prostsza – wszelkie awanse, umiejętności czy oręż „wykupujemy” w oparciu o drzewko rozwoju postaci o nazwie Evolve Tree. Do tego celu służy łup w postaci kryształów. Zwiększa to komfort zabawy, ale osoby liczące na szeroki wachlarz możliwości rozwijania wojaków rozczarują się, bowiem sfer, w które można inwestować kryształy, jest niewiele. Inne novum to przybieranie na wadze bądź chudnięcie bohaterów – grubas ma więcej pary w łapach, lecz chudzielec jest szybszy i zwinniejszy.
Experience jest znane z taśmowej produkcji dungeon crawlerów FPP. Zwykle są to udane produkcje, ale czasem potyka im się noga. jest właśnie słabszym tytułem z ich repertuaru, którego budżetowość objawia się na każdym kroku. Z drugiej strony, gra oferuje też kilka ciekawych rozwiązań, więc fani gatunku mogą się o nią pokusić.
Ocena - recenzja gry Ray Gigant
Atuty
- Fabuła jako całość
- Walki z Gigantami
- Ładnie wykonane modele przeciwników
- Gra rytmiczna przy odpalaniu ataku specjalnego
- Rozwój postaci w rękach gracza
- Przystępna dla osób zaczynających przygodę z gatunkiem
Wady
- Brzydkie sylwetki postaci
- Walka zbytnio uproszczona
- Trochę zbyt mało elementów RPG
- Pierwszy scenariusz nudny jak flaki z olejem
- Mała różnorodność odwiedzanych lochów i teł bitewnych
Kolejny budżetowy tytuł od studia Experience. Można spędzić z nim całkiem miłe chwile, ale nierówne wykonanie mocno doskwiera.
Przeczytaj również
Komentarze (2)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych