Recenzja: Adventures of Mana (PS Vita)
Odświeżanie starych gier weszło Square Enix w krew. Niestety, z punktu widzenia konsolowego gracza, zdecydowana większość tych tytułów ląduje na smartfonach. Japończycy często przy takich grach postanawiają kontrowersyjnie odświeżać grafikę w bardzo słabym 2D, czym zniechęcają ludzi, którzy znają oryginały. jest tutaj wyjątkiem. Raz, że trafiło także na Vitę, a dwa – producent remake'u uparł się na grafikę 3D, jaką znać mogą posiadacze 3DS-a i serii Bravely Default. I to wyszło tytułowi na dobre.
Z okazji 25-lecia serii Mana, gra znana u nas jako Mystic Quest i wydana pierwotnie na GameBoya w 1991 roku, wylądowała na smartfonach i Vicie w Japonii jako Adventures of Mana. Po kilku miesiącach apeli fanów, Square pokusiło się o cichą premierę gry także i u nas. Pudełka nie dostaniemy, ale cyfrową wersję wyceniono na 58 złotych, co jak za taki tytuł jest ceną idealną. Zdecydowana większość dzisiejszych fanów gier RPG z oryginałem mogło nie mieć do czynienia. Ja sam o grze słyszałem dużo, jednak w tak stary tytuł nie miałem ochoty grać. Na szczęście odświeżona w trójwymiarze (ale nadal z widokiem z lotu ptaka) produkcja jest już dużo przyjemniejsza w odbiorze, mimo pozostawienia praktycznie niezmienionej mechaniki z początku lat 90. – ale to nic złego.
W gra się jak w starsze Zeldy, do których dorzucono elementy RPG i znane z serii Final Fantasy figury. Ale to nie powinno nikogo dziwić, bo zanim Mystic Quest stało się pełnoprawną serią Seiken Densetsu (lub po prostu Mana), miało to być zwyczajnym spin-offem najpopularniejszej serii jRPG-ów ze stajni Square. Ale dosyć z historią, to nie tego po recenzji oczekujecie.
Pisząc, że mechanika gry pozostała w zasadzie identyczna, miałem na myśli nie tylko sposób poruszania się (lokacje dzielone są nadal na ekrany, które wczytujemy co przejście), ale także walkę, którą po prostu najłatwiej porównać do starych Zeld. Tutaj mamy jednak kilka rodzajów oręża – miecze, topory, włócznie czy osadzone na łańcuchu kosy i buławy. Różnorodność broni zmusza nas do korzystania co jakiś czas z innej, by łatwiej radzić sobie z potworami, a w niektórych momentach gry pchać fabułę do przodu, ścinając chociażby toporem drzewa. I z tym wiąże się najlepsza w moim odczuciu kwestia gry – jej poziom trudności. Nie dostajemy podpowiedzi, gdzie mamy iść, nic nam nie lata po ekranie, przypominając o celu i co zrobić, by pchnąć całość dalej. Rzucani jesteśmy do świata gry, ktoś coś tam szepnie, ale jeśli nie będziemy uważni lub dociekliwi – możemy latać w kółko.
Sam początek to po prostu bezpośrednie wrzucenie nas do akcji bez wstępu i powolnego rozkręcania historii. „Masz miecz, uciekaj z zamku, a potem poszukaj tego gościa, by ocalić świat”. Sama fabuła jest nad wyraz sztampowa, choć trzeba pamiętać, że w 1991 roku motyw ratowania świata w grach jRPG jeszcze nie był tak przemielony w setkach produkcji. I gdy będziemy na historię patrzeć tylko powierzchownie, to wzruszymy ramionami i uznamy, że nie ma w niej nic ciekawego. Ale po ukończeniu gry wniosek nasunął mi się jeden – całość jest cholernie pesymistyczna i zamknąć to można w krótkim „wszyscy umrzemy”. Prosty jest też system rozwoju postaci. Po każdorazowym zdobyciu poziomu wybieramy przyrost statystyk przydzielony jednej z czterech klas. I tyle.
W porównaniu do pozostałych portów starych gier na smartfony, Square poszło po rozum do głowy i nie wepchnęło nam brzydkiego 2D z katastrofalnym menu. Nie jest idealnie, smartfonowe naleciałości zostały w postaci non stop widocznych przycisków menu po bokach ekranu i ich lekko nieergonomicznej obsłudze za pomocą przycisków. Niby są skróty pozwalające na korzystanie z więcej jak jednego przedmiotu w danym momencie, ale zanim wpadłem na to, jak je ustawić, minęła godzina gry. Nie żeby to coś, czym warto się chwalić, ale gorzej tego aspektu nie dało się zrobić. Za to na plus mogę zaliczyć dowolność w wyborze ścieżki dźwiękowej. Nie podobają się nowe aranżacje (które i tak są w mojej opinie dobre)? Możemy sobie włączyć plumkanie sprzed 25 lat w niezmienionej formie. W sam raz, by trafić w pokłady nostalgii. Problemy sprawia też przechodzenie między ekranami, które czasami podkreślone jest...zwiechą gry. A przynajmniej czymś, co jak zwiecha wygląda, bo całość przestaje reagować na nasze polecenia przez kilka sekund i zastanawiamy się, co do jasnej cholery się stało. Ale poza tym, mimo faktu skorzystania z Unity, które na Vicie ma problemy, technicznie jest bardzo dobrze – bez błędów graficznych czy spadków animacji. To się chwali.
Ogólnie mamy do czynienia z faktycznie udanym remakiem, który powinien wystarczyć początkującym na dziesięć do piętnastu godzin (wszystko zależy od tego, jak poradzicie sobie bez prowadzenia za rączkę i wyższym niż w wielu grach poziomem trudności). Ja całość skończyłem w niecałe dziewięć godzin jedynie raz powtarzając walkę z jednym z bossów. Gra działa też na PS TV bez żadnych problemów (sam tak akurat ukończyłem), więc te 58 złotych nie powinno być barierą, jeśli szukacie dobrego RPG-a na Vitę, gdzie nie atakują was nieletnie dziewczynki i wszechobecne podteksty seksualne, które ucieszą chyba tylko gimnazjalistę.
Ocena - recenzja gry Adventures of Mana
Atuty
- Dobrze odświeżony oryginał
- Aranżacje muzyki z gry...
- ...przy jednoczesnym pozostawieniu oryginalnych utworów
- Historia jest poważniejsza niż może się wydawać
- Wysoki, ale sprawiedliwy poziom trudności
Wady
- Interfejs jest trochę niewygodny, gdy nie korzystamy z dotyku
- Gra czasami się przycina (głównie przy przejściu między ekranami)
Obojętnie, czy mieliście do czynienia z oryginałem czy też nie - warto zagrać w Adventures of Mana. Drobne archaizmy w systemie nie zniechęcają do ukończenia tej (wbrew pozorom) mrocznej historii.
Przeczytaj również
Komentarze (5)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych