Recenzja: Hawken (PS4)

Recenzja: Hawken (PS4)

Andrzej Ostrowski | 19.07.2016, 16:22

Nie ma na PlayStation 4 zbyt wielu interesujących gier z mechami w rolach głównych. Model free-2-play w wypadku zaś działa na wiele osób odstraszająco. Czy słusznie? Zobaczmy.

Podobno w jest jakiś zarys fabularny, ale z ogłuszającego intra, gdzie padają takie słowa, jak piloci, korporacje, ropa naftowa czy walka, trudno jest wyciągnąć coś konkretnego. To przede wszystkim gra wieloosobowa, gdzie gracze walczą ze sobą lub z botami na dziewięciu przygotowanych mapach, rozrzuconych po sześciu trybach rozgrywki. Map na tryb nie ma specjalnie wielu, co powoduje, że w ramach deathmatchu czy jego drużynowej wersji gramy na powtarzających się w kółko ciasnych planszach. Oprócz zabijania siebie nawzajem, pośród trybów znalazły się też lekko przekombinowane Siege i kilka rodzajów walk z botami, ale przeszukując listę serwerów, szybko odkryjemy, że króluje przede wszystkim team deathmatch i co-op.

Dalsza część tekstu pod wideo

Czym jednak się sprzedaje? Mechami. I to całkiem nieźle wykonanymi mechami! Lekkie maszyny wyposażone w plecak odrzutowy zapewniają w starciach wystarczającą dynamikę, aby nie było nudno. Twórcy zadbali o takie detale jak opóźnienie przy obracaniu się, aby oddać ciężar maszyny, lecz co wprawniejsi gracze szybko wyczują pecetowy rodowód produkcji. Ta gra aż prosi się o wsparcie dla wibracji w padzie DualShock 4, którego tu zabrakło. Czemu silniczki pada nie włączają się przy strzelaniu z dwóch ciężkich karabinów po bokach naszego mecha? W trakcie gry przeszkadzało mi również udźwiękowienie samego uzbrojenia. Nazwanie go złym byłoby nadużyciem, ale dość powiedzieć, że nie czuje się tego „kopa”, jakie powinny zapewniać dwa trzymetrowe CKM-y. Trochę szkoda, w szczególności że arsenał nie powala. Wymaga odblokowania lub wyciągnięcia portfela. Poza tym jest dość skromny i związany bezpośrednio z klasami mechów. Znajdziemy w nim różne odmiany karabinów maszynowych, trochę wyrzutni i kilka dział. Zapomnijcie o dziesiątkach rodzajów uzbrojenia i jakichś głębszych, niezwiązanych z wyglądem modyfikacjach swojej maszyny.

Pierwsze kilka poziomów rozwoju wbija się szybko, kredyty pozwalają zakupić pierwsze mechy, ale wystarczy wejść do garażu, aby zobaczyć, że za wszystko inne gra skasuje nas jak za zboże. Pomijając elementy wizualne (niemal wszystkie płatne za prawdziwą walutę), musimy dokupować zużywające się gadżety (np. bomby psujące sensory). W teorii co lepsze maszyny jesteśmy w stanie zdobyć w, powiedzmy, kilka godzin, lecz w praktyce musimy jeszcze pozdobywać poziomy… lub wyciągnąć portfel. Czy 30-40 zł za jednostkę to dużo? Trudno mi ocenić, lecz po rozpoczęciu deathmatchu samemu zauważyłem, że ze swoim Assaultem G1 nie mam czego szukać, jeśli biorą w niej udział kupne mechy.

Nie chcąc bawić się samemu, szybko zaciągnąłem dwóch znajomych do pomocy. Rozegranie kilkunastu meczy z botami, a potem z żywymi ludźmi sprawiło dużo zabawy. Maszyny są zwrotne, pojedynki dynamiczne, a gra z wykorzystaniem Imprezy zapewniała odrobinę taktyki, która potrafiła poprowadzić do zwycięstwa przeciw mniej zorganizowanym graczom. Pojedynki wyglądają dość podobnie. Niezależnie od tego, czy gramy przeciw botom czy ludziom, lądujemy na mapie i zaczynamy szukać wroga. Na plus wypada tutaj element rozgrywki, który powoduje, że do momentu wystrzału lub użycia dopalacza nie jesteśmy widoczni dla wroga. Prosta rzecz, świetnie współgrająca z lekko ograniczoną widocznością kokpitu. Efekt? Rzeczywiście możemy podkraść się do wroga i wyprowadzić uderzenie. Same pojedynki zależą przede wszystkim od używanej broni. W teorii gra promuje wykorzystywanie silnika odrzutowego do nagłych zrywów na boki, w praktyce zaobserwowałem takie zachowanie przede wszystkim w deathmatchu (znaleźć serwer to cud), znacznie rzadziej w drużynowej odmianie.

Chcąc zapobiec czajeniu się na punktach ożywienia, gra po śmierci gracza losuje, gdzie ten się pojawi, dzięki czemu mamy szansę zajść wroga od tyłu lub w jakiś sposób skoordynować atak z członkami drużyny. Jeszcze bardziej taktycznym trybem jest Siege, ale przez lekkie przekombinowanie związane z kilkoma celami na mapie zaobserwowałem, że niektórzy gracze nie za bardzo wiedzą, co mają robić.

Od strony graficznej nie prezentuje się źle. Faktem jest, że nie miałem zbyt wysokich oczekiwań wobec tego tytułu, ale mapy są na tyle różnorodne graficznie, że nie odczułem niedosytu. W grze znajdziemy sensownie wyglądającą pustynie, miasto oraz coś w klimacie leśnym i zimowym. Żadnych fajerwerków czy niesamowitych efektów cząsteczkowych się jednak nie spodziewajcie, ale znów – czy muszą być? To gra free-to-play. Na minus niestety trzeba zaliczyć stabilność tytułu. Zdarzały mi się losowe błędy, które doprowadzały do zamknięcia gry. Czasami zdarzały się sytuacje, że menu główne głupiało i gra ładowała mnie ponownie na serwer, z którego wyszedłem. Raz zdarzyło mi się to po pięciu minutach od zakończenia meczu, kiedy spokojnie zastanawiałem się nad zakupem kolejnego mecha. Z rzeczy kłopotliwych należy również wymienić spadki klatek na sekundę. Problem polega na tym, że nie występuje u wszystkich grających. Samemu się z nim nie spotkałem, osoby, z którymi grałem również nie odczuły spadków, lecz jednak wielu graczy zgłasza, że ma z tym problem. Trudno powiedzieć, czy to kwestia łącza, lagów, lokalizacji czy czegokolwiek innego, ale czujcie się ostrzeżeni.

Na ile to wszystko wystarczy? Powiem szczerze, że po 6-7 godzinach, kiedy w końcu rozbiłem się o mur płatności, nie czułem potrzeby angażowania się dalej w tę produkcję. Grając z drużyną znajomych, bawiłem się naprawdę nieźle, ale po tych kilku godzinach zaczęło wkradać się znużenie, gdyż nie ma tu dużo zawartości, a starcia, mimo wszystko, szybko zaczynają być schematyczne. Mechów może i rzeczywiście jest sporo, ale mam wątpliwość, czy zakup za prawdziwe pieniądze nowej maszyny jakoś dramatycznie zmieniłby odbiór gry. To nadal kilka ciasnych plansz, po których w pewnym momencie chodzi się już automatycznie, zabijając te same kilka mechów (gra ma lekkie problemy z balansem) na swojej drodze. Daleki jednak jestem od przesadnego narzekania - 6 czy 7 godzin całkiem niezłej zabawy za 0 złotych to więcej niż można oczekiwać po niektórych grach w pełnej cenie! Tak właśnie proponuje podejść do Hawkena – pograć kilka godzin i jak się znudzi, porzucić. Nic nas to przecież nie kosztuje.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Hawken

Atuty

  • Względnie dobrze czuć mechy
  • Miejsce na zagrania taktyczne
  • Nie najgorsze boty
  • Ze znajomymi daje dużo zabawy
  • Gra jest dostępna za darmo…

Wady

  • …ale bez płacenia nie liczcie na wielkie sukcesy
  • Brak wsparcia wibracji dla DualShocka 4
  • Udźwiękowienie mogłoby być lepsze
  • Grze zdarza się zawiesić

Darmowa zawartość Hawkena jest dobra na kilka godzin i szczególnie sprawdza się podczas gry ze znajomymi w drużynie. W innych wypadkach zaczynają się problemy, ale czy narzekanie ma sens, skoro darmowa podstawa jest wystarczająco dobra?

Andrzej Ostrowski Strona autora
cropper