Recenzja: Batman - The Telltale Series (PS4) - Episode 1: Realm of Shadows
Po odkrywczym The Walking Dead, klimatycznym , nudnej Grze o Tron i prześmiesznym , wydawało się, że formuła gier epizodycznych sygnowanych logiem Telltale, jeśli nie już, za chwilę się wyczerpie. Po drodze przytrafiło się przecież od Dontnod, które pokazało, że snucie opowieści wcale nie wyklucza w miarę rozbudowanej rozgrywki. Batman ma przywrócić blask studiu i poważnie zawalczyć o nasze portfele. Sprawdźmy, jak mu to wyszło.
W historii komiksu najlepsze odsłony Batmana to te, które skupiały się na samej postaci, odkładając na bok mordobicie czy coraz to wymyślniejsze gadżety i bronie. Studio Telltale postanowiło pójść tym tropem i przedstawić oryginalną opowieść o człowieku kryjącym się pod maską Nietoperza. Należy bowiem pamiętać, że produkcja Telltale przedstawia historię stworzoną całkowicie od podstaw. Nie bazuje na żadnej serii, nie kontynuuje czyjegoś pomysłu, a oferuje coś świeżego i nowego.
Podstawy fabuły nie powodują trzęsienia ziemi w uniwersum. Batman każdej nocy patroluje ulice sprawiając, że przestępcy nerwowo oglądają się za siebie. Mściciel powoli staje się największym koszmarem kryminalistów, mafiosów i skorumpowanych oficjeli. Żądza pieniądza i władzy jest jednak silniejsza, przez co na miejsce unieszkodliwionych gangsterów wskakują nowe twarze. Z tego właśnie powodu na scenie pojawia się Bruce Wayne, który postanawia zerwać z łatką ekscentrycznego, żyjącego w swoim świecie miliardera i angażuje się w kampanię Harvey’ego Denta, startującego w wyborach na burmistrza Gotham City. Dent jako bezkompromisowy prokurator daje szansę na oczyszczenie skorumpowanego ratusza i skuteczną walkę ze zżerającą miasto przestępczością. Niemalże w tym samym czasie w mieście pojawia się przebrana za kota złodziejka oraz przyjaciel Bruce’a z dzieciństwa, czyli mający niejasne intencje Oswald Cobblepot.
Telltale udało się wymiksować wszystkie najlepsze cechy komiksów i filmowej trylogii Nolana. Pojawiające się w pierwszym odcinku postaci z uniwersum przeszły nie tylko lifting twarzy, ale też kompletnie namieszano w ich historii. Najlepszym przykładem jest Cobblepot, do tej pory znany nam był jako obleśny Pingwin. W tej wizji jest to doświadczony, żądny zemsty chłopak, próbujący uleczyć miasto na swój zwichrowany sposób. Powraca też wątek rodziców Bruce’a, na który jestem mocno uczulony. Ileż razy można powracać do alejki za teatrem i odtwarzać tę samą scenę, nie? Na szczęście retrospekcje mają tutaj nieco inne zadanie niż dotychczas. Okazuje się, że przeszłość nieskazitelnych do tej pory Thomasa i Marthy Wayne’ów wcale nie była tak kolorowa, jak myśleliśmy, a skrywane przez lata tajemnice powoli wychodzą na światło dzienne. Wydaje się, że rodzinne sekrety będą w motorem napędowym przyszłych odcinków.
Jak wygląda rozgrywka? Pierwszy odcinek przedstawił jej trzy style. W dynamicznym intro bierzemy udział w efektownej akcji, gdzie bardzo efektywnie musimy operować palcami, bo sekwencja nadziana jest sekwencjami QTE. Lwią część epizodu spędzimy natomiast w skórze Bruce’a Wayne’a. Będąc obiektem zainteresowania dziennikarzy, trzeba uważać na wypowiadane słowa i wykonywane w ich obecności gesty. Wątek Wayne’a okazał się polem do popisu scenarzystów i idealnym argumentem do przemycenia graczom wielu trudnych wyborów. Podanie ręki gościowi o szemranej reputacji na oczach śmietanki towarzyskiej może mieć skutkować poważnymi spekulacjami w prasie, a odmówienie uścisku dłoni może przynieść bardzo niespodziewany zwrot akcji. Jasne, wiele z tych decyzji ma tylko iluzoryczne znaczenie dla fabuły, dlatego pamiętajcie, że przechodzenie gry więcej niż raz mija się z celem. Trzeci styl rozgrywki przedstawia nam Batmana jako detektywa. Na miejscach zbrodni zajmujemy się szukaniem dowodów, analizowaniem poszlak i rekonstrukcją wydarzeń, jakie miały miejsce. Do tego mamy okazję stworzyć, a w zasadzie wyreżyserować plan unieszkodliwienia kilku uzbrojonych oprychów. Są to proste mechaniki, ale świetnie pasują do tytułu. W trwającym nieco ponad 2 godziny odcinku, dzięki urozmaiceniu rozgrywki, nie czujemy się znużeni ani przez chwilę. Wnioski z poprzednich gier zostały wyciągnięte.
W sprawach technicznych widać postęp. Grafika jest szczegółowa i znośna, a komiksowe twarze postaci dodają grze sporo uroku, choć tradycyjnie już kuleje wydajność. Kilka ultrapłynnych momentów niwelowanych jest przez poważne spadki klatek zarówno w spokojnych, jak i dynamicznych scenach. Ucho pieści świetna muzyka utrzymana w charakterystycznym „batmańskim” klimacie. Niestety Troy Baker w roli Bruce’a Wayne’a/Batmana wypada średnio. Szalenie utalentowany weteran branży robi co może, nawet moduluje głos a’la Christian Bale przywdziewający strój Mrocznego Rycerza, ale… po prostu nie jest to Kevin Conroy – jedyny słuszny głos Batmana w animacjach oraz grach Rocksteady.
Pierwszy odcinek przygodowej serii Batmana od Telltale spełnia oczekiwania. Nastawiony na snucie mrocznej i bardzo przyziemnej historii epizod wciąga jak bagno. Bawi nowe spojrzenie na znane postaci, zaskakują fabularne twisty, a naprawdę fajnym pomysłem jest możliwość kształtowania charakteru Bruce’a wraz z jego alter ego. Dobry początek i oby tak dalej.
Ocena - recenzja gry Batman: The Telltale Series
Atuty
- Dużo Bruce’a Wayne’a
- Nowy pomysł na znane postaci
- Urozmaicona rozgrywka
Wady
- Troy Baker to nie Kevin Conroy
- Problemy z wydajnością
Jest pomysł, jest potencjał, są odważne decyzje. Bo ile razy wcześniej przedstawiono Alfreda mówiącego do Bruce’a po imieniu, bez snobistycznych przedrostków?
Przeczytaj również
Komentarze (15)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych