Recenzja: Nightmares from the Deep: The Cursed Heart (PS4)
Polski producent wydawanych na sprzęty mobilne przygodówek, postanowił spróbować swoich sił na rynku konsolowym. Na rozpoczęcie romansu z DualShockiem, Artifex Mundi wybrało ze swojego portfolio grę w pirackim klimacie, a ja z rozkoszą zabrałem się za testowanie.
Wydarzenia obserwujemy oczami Sary Black, kobiety pracującej jako kustosz w dużym muzeum. Sarah przygotowuje wystawę poświęconą postrachowi XVIII wiecznych mórz – kapitanowi Remingtonowi. Znalezione i dostarczone do muzeum ciało pirata w niewyjaśnionych okolicznościach ożywa. Pech chciał, że podczas nocnych przygotowywań Sarze towarzyszyła jej córka. Nastolatka zostaje uprowadzona na przywołany przez zombie-Remingtona statek widmo, a Sarah musi zrobić wszystko, aby znaleźć i uratować córkę.
Fabuła jest tylko pretekstem do rzucenia nas w wir zagadek, więc fani książek i filmów przygodowych poczują się tutaj jak w domu. Rozwiążemy tajemnicę zniknięcia pirata, poznamy jego motywacje, a w tle przewinie się historia zakazanej miłości. Sekrety życia Remingtona ujawnimy zbierając ukryte w świecie gry 12 dublonów, dzięki którym w kapitańskiej kajucie odtworzymy najważniejsze momenty jego pirackiej kariery. Całość uzupełniają rozrzucone po lokacjach notatniki i dzienniki, które czyta się bardzo lekko i przyjemnie, i co ważne - w języku polskim.
Patrząc na zrzuty na pewno zastanawiacie się czy gra rzeczywiście wygląda tak dobrze. Tak! Odwiedzimy niesamowicie szczegółowe lokacje, skąpane w cudownie kontrastujących ze sobą barwach. Fragmenty poszukiwania przedmiotów zachwycają dbałością o detale i pięknym oświetleniem. Gorzej, gdy na ekranie uświadczymy trochę ruchu. Scenki przerywnikowe to słabej jakości krótkie animacje, przypominające o smartfonowym rodowodzie produkcji. Całe szczęście, że trwają jedynie kilka sekund, by pchnąć fabułę do przodu.
Podczas zabawy zwiedzimy mnóstwo interesujących lokacji. Hol, piwnice i zakamarki muzeum to zaledwie początek przygody. Obejdziemy cały, stęchły piracki statek, a także przejdziemy wzdłuż i wszerz upiorną Wyspę Czaszek. Wrócić do zwiedzonych lokacji możemy w każdym momencie, ponieważ rozwiązywanie zagadek wymaga niekiedy zaliczenia kilku miejsc, by zebrać potrzebne przedmioty.
Mechanika gry dla graczy stricte konsolowych może okazać się dość nowatorska żeby nie powiedzieć abstrakcyjna. Mamy bowiem do czynienia z przygodówką typu hidden object. Podczas zabawy wielokrotnie trafiamy na zawalony rupieciami ekran, na którym należy zlokalizować wymienione przedmioty. Wierzcie mi, wcale nie jest tak łatwo jak mogłoby się zdawać. Wtopione w tło piórko, czy przysypane czapkami okulary potrafią zablokować gracza na kilka ładnych minut przed ekranem telewizora. Niecierpliwi mogą szukanie igły w stogu siana zamienić na partyjkę madżonga, polegającą na dopasowywaniu bloczków o takich samych wzorach.
Zaliczenie sekwencji poszukiwania przedmiotów nagradzane jest przedmiotem do wykorzystania w jednej z zagadek logicznych. Twórcy starali się urozmaicić nam zabawę i trzeba przyznać, że udało się osiągnąć cel. Podczas przygody czeka nas układanie klocków, szukanie drogi w mini labiryncie, przygotowywanie mikstur zgodnie ze znalezionymi przepisami i sporo innych bardziej bądź mniej oryginalnych łamigłówek. Niestety trzeba tutaj wspomnieć o dość niskim poziomie trudności zagadek. Podczas 7 spędzonych z grą godzin nie zaciąłem się ani razu, co jest dla mnie lekkim rozczarowaniem.
Przeniesione z ekranów dotykowych sterowanie zostało poprawnie dostosowane do pada, ale nie obyło się bez wpadki. Grzybek analogowy służy za kursor, krzyżykiem zatwierdzamy akcję, a kółko anuluje wybory i cofa do poprzedniej lokacji. Pod przyciski kierunkowe wpisano skróty i jeśli mapa (w lewo) i notatnik (w prawo) umieszczone są w bardzo dobrym miejscu to wrzucenie pod „strzałkę w górę” systemu podpowiedzi okazuje się złym pomysłem. Bardzo łatwo przypadkowo wywołać podpowiedź i pozbawić się jednego ze złotych trofeów za niekorzystanie z pomocy. Trochę to nieprzemyślane.
Debiut Artifex Mundi na PS4 można uznać za bardzo udany. 42 złote, jakie trzeba wydać za około 7 godzin relaksującej zabawy to cena uczciwa i bardzo atrakcyjna. Ponadto mogę z czystym sumieniem nazwać grą dla każdego. Niezależnie, czy przed telewizorem posadzicie młodszego brata, siostrę, mamę, czy nawet babcię to każde z nich będzie się świetnie bawić. Polecam i trzymam kciuki za kolejne gry studia!
Ocena - recenzja gry Nightmares from the Deep: The Cursed Heart
Atuty
- Piękne lokacje
- Stosunek cena-jakość
- Pomysłowe zagadki
- Dosłownie dla każdego
Wady
- Trochę za prosta
Bardzo miła odskocznia od strzelanek i ścigałek wszelakich. Z Polski i po polsku.
Przeczytaj również
Komentarze (15)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych