Recenzja: Pro Evolution Soccer 2017 (PS4)
zaskakuje mnie już od pierwszego rozegranego spotkania. Końcówka meczu – przeciwnik na mnie naciera, odbieram mu piłkę i...sędzia gwiżdże. Nauczony poprzednimi odsłonami tej serii, zaczynam kląć pod nosem. Gra mnie jednak zaskakuje. Sędzia daje żółtą kartkę rywalowi za symulowanie. Pierwsze wrażenie po ubiegłorocznym nie mogło być lepsze.
Jeśli pamiętacie moją recenzję z zeszłego roku, to wiecie, że sędziowie w tamtej grze przyprawiali mnie o białą gorączkę, nie używając gwizdka nawet przy ewidentnym przewinieniach ze strony rywali. Z wielka ochotą dyktowali za to faule przeciwko nam i wywalali moich zawodników z boiska. Odpalając grę, zastanawiałem się, czy Konami w tym roku postanowiło cokolwiek z tym zrobić. W ich przedpremierowe zapowiedzi nigdy do końca nie wierzyłem. Ale jednak. W tym roku praktycznie każda informacja płynąca ze strony Konami znalazła swoje potwierdzenie w końcowym produkcie. Dzięki temu w gra się przynajmniej tak dobrze, jak w jedną z najlepszych odsłon (o ile nie najlepszą) – PES6. I nie jest to żadna przesada, gra ma w sobie ogromne pokłady miodu, które w tym roku nie zostały niczym skażone.
Sędzia nie tylko gwiżdże normalnie, ale także daje kartki rywalom za symulki czy za ciosy z łokcia w trakcie walki o piłkę (lub bez niej), co skutkuje czerwonymi kartkami. Prawie idealnie stosuje korzyść w trakcie akcji, wracając później z kartkami. I to niezależnie, czy my popełniamy przewinienie czy robi to sterowana przez SI drużyna rywali. Sztuczna inteligencja też zaliczyła skok jakościowy. Poziomy trudności są tak ustawione, że faktycznie odpowiadają swoim nazwom. Jeśli ktoś grał w poprzednie odsłony, to pierwsze cztery będą za łatwe, ale najwyższy sprawi pewnie problemy. Konsola kombinuje w akcjach, rozgrywa nieszablonowo i nawet jest w stanie wyciągać wnioski z tego, jak gramy. Testowałem ją usilnie, pchając się lewym skrzydłem pod pole karne. W drugiej połowie zespół przesunął się bardziej w prawo i bardziej zabezpieczał defensywną grę, by wybijać piłki z dośrodkowań, a nawet w ogóle do nich nie dopuszczać. Oczywiście nie jest tak, że SI jest w stanie zablokować nasze akcje – prostopadłe zagrania mają ogromną moc i sieją postrach. Dzięki temu kontry ogromnie zyskują na znaczeniu, tym bardziej że przeciwnicy uwielbiają na nas nacierać i rzucać długie piłki na skrzydła, żeby rozciągnąć obronę.
Na szczęście nie ma już takich problemów w defensywie. Zawodnicy dużo lepiej reagują na nasze polecenia. Co prawda doświadczyłem parę razy jakiegoś dziwnego otumanienia z ich strony i zamrożenia akcji, ale… podobne błędy robią rywale, więc strzelam, że to jakiś algorytm, który ma wprowadzać losowość błędów w obu drużynach. Wrócę jeszcze na chwilę do wspomnianych wyżej kontrataków. To, że są tak dobre, to wielka zasługa poprawionych podań, przy których gra bierze pod uwagę znacznie bardziej umiejętności danego zawodnika, jego ustawienie na murawie i poziom zmęczenia. Podobnie jest w obronie – nie da się już wyjść z opałów klepiąc X i licząc, że wywalimy piłkę gdzieś na bok. Już szybciej stracimy futbolówkę w polu karnym. A jeśli o nim mowa – wreszcie nie trzeba się tam bać zastawiania, blokowania i odbiorów. Detekcja kolizji oraz interpretacja naszych zagrań przez sędziego stoi kilka poziomów wyżej niż w poprzednich grach. I tak jak rok temu bramki traciłem właśnie przez bierność obrońców i strach przed podyktowaniem karnego, tak w tej odsłonie blokowanie piłki i gra ciałem sprawia wyjątkową przyjemność.
Całość odbioru dopełnia mnóstwo nowych animacji, dzięki którym spotkanie wygląda realistycznie. Mamy znacznie mniej momentów, w którym widzimy przeskoki w ruchach zawodnika, co było widać przy biegu ze sprintem lub dryblowaniu. Zdecydowanie najwięcej jednak zyskali bramkarze, którzy są w stanie wyjmować strzały nie do obrony. Uwierzcie, gdy bramkarz w grze sieciowej uratuje Wam tyłek w sytuacji sam na sam i błyskawicznie pozbiera się, by sparować dobitkę nad poprzeczkę – pokiwacie głową z uznaniem. Tu trzeba jednak zaznaczyć, że bramkarze tylko na wyższych poziomach trudności prezentują się w tak świetny sposób. Im niżej, tym więcej błędów popełniają, ale to dlatego, by początkujący nie poczuli się zniechęceni.
Tak jak Konami z reguły błyszczy, jeśli chodzi o samo boisko, tak tryby gry nie do końca były dobrze wykorzystane, głównie z powodu dziwnych decyzji i męczącego na dłuższą metę użytkowania z powodu klikania w miliony niepotrzebnych okienek. W tym roku część zbędnego klikania wywalono i wszystko upchnięto z większym pomysłem. Co prawda w MyClub czasami musimy się jeszcze namęczyć z kolejnymi oknami, ale nie jest już aż tak źle. Usprawniono pozyskiwanie piłkarzy, oddając nam skautów i pozwalając na sprawniejsze losowanie kolorowych piłek. Po każdy meczu możemy dostać jednego skauta, więc raczej sytuacji, w której braknie nam GP i ktoś zmuszałby nas do kupna monet MyClub, nie będzie. W moim ulubionym Master League znowu popracowano nad transferami, które są zauważalnie lepsze niż rok temu, chociaż to niezbyt duża róznica. Niestety, w niektórych momentach jest zbyt dużo roboty przy przechodzeniu między kolejnymi zakładkami i Konami mogłoby się trochę bardziej postarać, ale… jak na nich – jest nieźle.
Zdecydowanie najważniejszą opcją jest powrót prostego importowania plików Option File, dzięki czemu jeszcze większe w tym roku braki w licencjach poprawimy w ciągu maksymalnie kilku minut. Niestety, Konami nie ma jak walczyć z dolarami od EA, więc po stracie La Liga, postanowiono nawiązać partnerstwo z FC Barceloną (oraz BvB i Liverpoolem wraz z kilkoma klubami Ameryki Płd.), co nie każdemu się spodoba – Barcelona i jej piłkarze są wszędzie, a w rozgrywkach mierzymy się z fejkowymi zespołami. Tak, pisałem o Option File i prostocie importu, ale... już teraz widzę, że niektórych i to przerasta, więc będą skazani na nieoryginalne nazwiska, ligi i kluby. A, wrócił także rozbudowany Versus Mode (wystarczy stworzyć dwa pliki Data i każdy gracz ma swój, na który zliczane są spotkania), a także opcja stworzenia własnej ligi i pucharów na jakich zasadach nam się tylko podoba. Plus dla Konami za uzupełnianie braków.
Na koniec ten nieszczęsny dla wielu tryb sieciowy. Osoby, które Pro Evolution Soccer zaczęły traktować jako grę dla samotników lub imprezową piłkę kopaną dla zapaleńców, źle na tym nie wyszły. Konami niby się stara, żeby sieciowa gra była jak najnormalniejsza. W tym roku, mimo trochę długiego czasu wyszukiwania przeciwników (zbyt mało graczy?), jakość samego spotkania i stabilność łącza między mną a rywalem była jak najbardziej zadowalająca – zero lagów czy zerwanych połączeń. Niestety, Japończycy nadal nic nie robią z quitterami, więc jeśli to był Wasz największy problem z serią to...nadal istnieje i w tym roku nic się z tym nie zmieni. Przynajmniej deweloper ma nad czym pracować. Ja jeszcze dorzuciłbym im powtórki – jak już się nie przycinają, to któryś mistrz wpadł na pomysł nawalenia efektów graficznych, rozmycia obrazu i sam nie wiem czego jeszcze. Miało być filmowo, wyszło jak dzieło początkującego gimnazjalisty podczas zabaw z programem do montażu.
Nie żałuję ani chwili spędzonej z grą. Boli mnie to, że nie mogę jak za dawnych czasów poświęcić dziesiątek godzin tylko na ten tytuł i wsiąknąć w Master League na kilkanaście sezonów. To jest wreszcie ten PES, jaki był potrzebny na rynku od dawna. Szkoda, że dopiero teraz, ale lepiej późno niż wcale.
Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do Pro Evolution Soccer 2017.
Ocena - recenzja gry Pro Evolution Soccer 2017
Atuty
- Płynność rozgrywki
- Fizyka zawodników i ich animacje
- Świetnie wyważony balans między atakiem i obroną
- Modele zawodników
- Usprawnienia w Master League i MyClub
- Stabilniejszy kod sieciowy
- Prościutkie importowanie Option File
Wady
- Braki w licencjach
- Powtórki
- Konami nadal nie karze quitterów w grze sieciowej
Konami naprawiło praktycznie wszystkie problemy, które nękały zeszłoroczną edycję. Teraz czas zająć się porządnie trybem sieciowym.
Przeczytaj również
Komentarze (64)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych