Recenzja: Mafia III (PS4)
Czarnoskóry bohater, wojskowa kurtka i organizacja przestępcza składająca się z Irlandczyków i Haitańczyków – gdzie tu mafia, gdzie włosi w garniturach? No nie ma. Ale to nie jedyne braki gry .
Rok temu ujawniono bohatera trzeciej odsłony Mafii i zaczął się dym. Że kolor skóry nie ten, że bardziej zwykły zbir niż mafiozo, że bez garnituru i wypastowanych butów. Napisałem wtedy krótki tekst o Żydach z Kosher Nostry, Kubańczykach, Irlandczykach czy czarnych gangsterach, którzy działali na terenie USA w XX wieku i podpinali się pod definicję słowa „mafia”. Wtedy jeszcze broniłem twórców, zakładając, że różnorodność może wyjść serii na dobre. Niestety, klimat poprzedniczek przepadł i młode studio Hangar 13 nie poradziło sobie również z kwestiami technicznymi… chociaż gra posiada kilka wyjątkowo mocnych stron.
Poznajcie Lincolna Claya – ciemnoskórego sierotę wychowanego we francuskiej dzielnicy New Bordeaux na południu Stanów Zjednoczonych. Jak to na południu bywa, rasizm jest chlebem powszednim i każdy kolor poza tym „jedynym właściwym” odbierany jest źle. Lincoln znalazł jednak nową rodzinę i pokochał kraj na tyle, by walczyć u boku innych Amerykanów w Wietnamie. Po powrocie okazało się, że włoscy gangsterzy oszukali jego przyszywanego ojca i zabili niemal wszystkie bliskie mu osoby. Czas się zemścić, ale zanim zabijemy głowę rodziny Marcano, najpierw wymordujemy wszystkich jej podwładnych i przejmiemy całe miasto. Jak się mścić, to z przytupem!
Pomimo odejścia od znanych schematów serii czy klimatu filmów o mafii, fabuła poprowadzona jest świetnie. Co prawda historia nie zwala z nóg, ale gra aktorska i rewelacyjne animacje postaci to mistrzostwo, najwyższa półka gier wideo. Bohaterowie mówią i poruszają się naturalnie, mimika ich twarzy to poezja, a szczegóły typu postawy Lincolna jako weterana wojennego, coraz bardziej przestraszonego zachowania bossa Marcano czy ociężałych ruchów wyjątkowo grubego Wujka Lou tylko dopełniają wrażenia realizmu. Kiedyś zachwycałem się ”fotorealizmem” pierwszej Mafii, teraz znów to poczułem. 10/10, przeszedłbym ponownie… gdyby nie skopanie całej prawie reszty.
Pierwsze chwile z trzecią mafią potrafią więc oczarować. Ba, pierwszą misją jest efektowny napad na bank, a potem zaczynamy przejmować miasto, załatwiając gangsterów w różnych miejscówkach Nowego Bordeaux. A tu wolna ręka - można od frontu, można zajść tylnymi drzwiami, można nawet zdjąć każdego po cichu (a animacje skradanych finisherów są naprawdę brutalne), tyle że… to w sumie wszystko, co gra ma do zaoferowania. Wyjmując jako-tako urozmaicone misje linii fabularnej, mamy tu wyłącznie karygodnie powtarzalne zadania poboczne. Ogromne miasto (i podmiejskie mokradła) świeci pustkami, zgodnie zresztą z tradycją serii. Że niby archiwalne numery Playboya mogę pozbierać? Dajcie spokój, nawet cycki nie ratują tej sytuacji. Ale po kolei…
Zgodnie ze schematem klona GTA (o wcześniejszych Mafiach nigdy bym tak nie powiedział, w tym przypadku nie mam najmniejszych problemów), rozgrywka opiera się na strzelaniu i jeżdżeniu autami. Trzeba przystać, że strzelanka wyszła twórcom przyjemna, chociaż odmiennych broni jest niewiele, a sporo z tej obecnej garstki trzeba wcześniej odblokować poprzez nudne misje poboczne. Do tego dochodzi skradanie się, lecz system skopano trybem skupienia – czyli ordynarnym widzeniem przez ściany. Widać znaczniki prowadzące nas prosto do celu to za mało. Niby można olać temat i nie korzystać, ale dlaczego w ogóle wrzucono coś takiego?
Zresztą, o jakim skradaniu mówimy, gdy sztuczna inteligencja leży i kwiczy? Kryje się przy drzwiach i gwiżdżę, by zwrócić uwagę wroga. Podchodzi trzech, ładnie, rządkiem. Zabijam wszystkich po kolei, chociaż widzą, że koleś stojący 20 cm od nich właśnie został przeze mnie zaduszony. Niby zwracają na to uwagę, niby trzymają wyciągniętą broń, ale jakoś tak głupio im strzelać. Podbiegam i sprzedaje pięść na twarz – drugiemu i trzeciemu. I w ogóle przebiegłem się po całym budynku, czyszcząc go w ten sposób. Ktoś tam mnie raz postrzelił, ale apteczek jest sporo i działają natychmiastowo. Nie ugiął się jedynie szef danego budynku, bo gra każe mi go przesłuchać. Nie ginie od pistoletu, shotguna ani koktajlu Molotova. Czeka, aż uruchomię cutscenkę.
Model jazdy samochodem. Cóż, na tym polu Mafia zawsze miała problemy. Tym razem deweloper dał radę, wyszła taka podkręcona dwójka, i jestem w stanie uwierzyć w toporność tych aut. Gorzej z bugami. Dwa razy zaklinowałem się w drzwiach bramy, którą miałem wyważyć z rozpędu, i nie dało się odjechać ani wysiąść. Próbowałem też dostrzec różnice w trybach jazdy „normalnym” i „symulacyjnym”. Ten drugi zwiększa lekko bezwład przy driftowaniu, ale to wszystko. Ostatecznie jest zręcznościowo i całkiem znośnie, aczkolwiek gdyby były tu obecne jakieś wyścigi (oczywiście, że nie ma, tu nie ma zupełnie nic do roboty), mogłyby zacząć się problemy. Chociaż pamiętnej misji z jedynki pewnie by nie przebili…
Przejmowanie New Bordeaux w pojedynkę byłoby niemożliwe, więc korzystamy z pomocy ważnych osobistości z miasta. W kręgu naszych sojuszników znalazła się przywódczyni Haitańczyków Casssandra, Irlandczyk Burke oraz staruszek Vito Scaletta, który współpracował z Marcano, ale, delikatnie mówiąc, ich drogi się rozeszły. Każdy z nich oferuje nowe bronie, przysługi i ulepszenia dla Lincolna, ale najpierw trzeba sobie zaskarbić ich zaufanie. Tutaj wchodzą narady i przekazywanie świeżo przejętego terenu. Rozdzielając wszystko po równo, utrzymamy ekipę w całości, ale nie odblokujemy u nikogo najciekawszych rzeczy. Zaniedbywani wspólnicy z kolei mogą nas zdradzić. W ogólnym rozrachunku dużej różnicy to nie robi, po prostu trzeba ich wtedy zabić. Cały system narad wypada jednak zabawnie i podobały mi się kłótnie Vito z Burke’iem o to, kto powinien dostać następną dzielnicę. Scaletta miejscami cwaniakuje do przesady, ale jak tu go nie uwielbiać?
Jak wspomniałem już wcześniej, ogromne miasto świeci pustkami. Przejmowanie dzielnic to klasyczne „zabij wszystkich/zniszcz towar na miejscu”, aż wywabimy bossa, z którym walka wygląda podobnie, tyle że w nieco bardziej rozbudowanych miejscówkach. To wyjątkowo smutne, biorąc pod uwagę jak rozbudowane i piękne jest New Bordeaux. Jazda w stronę zachodzącego słońca zachwyca efektami świetlnymi i kolorystyką, a kiedy z radia lecą Stonesi, Hendrix, Steppenwolf czy Creedence Clearwater Revival (piosenki zresztą świetnie wkomponowano w fabularne wydarzenia!), nie chce się opuszczać tego miejsca. Nie ma jednak róży bez kolców. Często jest zwyczajnie za ciemno i mgła nie poprawia tej sytuacji. Niebo wygląda dziwnie, a większe zachmurzenie potrafi w moment rzucić cień na całą dzielnicę… i równie szybko na nowo ją oświetlić, bo chmury pędzą tu jak po niemieckiej autostradzie. Niemożliwie denerwowało mnie też lusterko wsteczne , a nie da się tego potworka wyłączyć. Wszystko w nim wygląda podle – niebo zamienia się w jednokolorową plamę, a na ulicy samochody znikają we mgle już kilka metrów od naszego pojazdu. Okropieństwo. Na ogromny plus zaliczam działanie GPS-a – nie tylko drogę do celu widzimy na minimapie, ale także na ulicach w formie znaków drogowych. Proste i nie niszczy immersji, to lubię.
wypada nierówno. Z jednej strony widzimy wiarygodnie nakreślone, szczegółowo zrobione i realistycznie poruszające się postacie głównego wątku, podczas gdy cała reszta pamięta czasy wczesnego PS3. Jazda czy strzelanie moją solidne podstawy, ale zawodzi różnorodność broni i pojazdów. Miasto jest wielkie i świetnie zaprojektowane, lecz nie wykorzystano go praktycznie wcale. Zapadające w pamięć misje? Pewnie, że są – jak polowanie w opuszczonym lunaparku, stypa z gośćmi odurzonymi LSD czy palenie członków KKK… tyle że wymieniłbym to na palcach jednej ręki. Nie ma też klimatu poprzednich odsłon serii – krucjata Lincolna wygląda raczej na plan wyrachowanego psychola bez większych ambicji (+ lekkie sceny z przezabawnym agentem CIA) niż klasyczna opowieść gangsterska. Brak tu układów, szantażowania i wymuszeń – tylko tortury i zabijanie kolejnego ważniejszego podwładnego Marcano. Co nie znaczy, że fabuła jest kiepska! Ale to już nie to.
Gdyby wyrzucić całe to sandboksowe podejście do sprawy i stworzyć 8-10 godzinną historię zemsty, grze wyszłoby to na lepsze. Jak się nie ma pomysłu na otwarty świat, to nie wydłuża się nim sztucznie swojej produkcji. Potrzeba też szlifów, bo klinowanie się auta, wariujące zwłoki czy przenikanie obiektów to plaga tej produkcji. Kilkanaście godzin spędzonych z Mafią często nudziło powtarzalnością misji pobocznych, ale ciekawie prowadzona narracja w formie filmu dokumentalnego cichutko prosiła „daj mi szansę, no daj”. Dałem, nie żałuje, ale spodziewałem się czegoś znacznie lepszego.
Ocena - recenzja gry Mafia III
Atuty
- Rewelacyjna gra aktorska i animacje postaci
- Świetnie napisani bohaterowie
- Pomysł na narrację
- Ścieżka dźwiękowa
- Piękne otwarte miasto
- Narady
- System strzelania i jazdy…
Wady
- … ale różnorodność broni i aut leży
- Sandboksowa nuda i powtarzalne misje poboczne
- Słabe SI
- Liczne bugi
- Niepotrzebny tryb „skupienia”
- Tragiczne lusterko wsteczne
Mafia mogła zamknąć usta tym, którzy krzyczeli o zabiciu klimatu poprzedniczek. Owszem, zabili, ale mogli zrobić to znacznie lepszą produkcją. Niedopracowane, ale warto zagrać chociażby dla fabuły, gry aktorskiej, animacji postaci i muzyki.
Przeczytaj również
Komentarze (37)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych