Recenzja: Battlefield 1 (PS4)

Recenzja: Battlefield 1 (PS4)

Paweł Musiolik | 29.10.2016, 19:31

Mając w pamięci premierę , do najnowszej odsłony serii DICE podchodziłem z gigantyczną ostrożnością. Czwórka, mimo przegrania w niej kilkudziesięciu godzin, nigdy do końca mi się nie spodobała. Na szczęście w przypadku jest wręcz przeciwnie.

Wybór Wielkiej Wojny jako czasu akcji gry zaskoczył wielu. Ale Electronic Arts mogło sobie pozwolić na tak zaskakujący ruch. Wierni fani serii, pamiętający czasy Battlefielda 1942, zmęczeni byli przedstawianiem współczesnych konfliktów, a do tego trzeba dołożyć ogólny sentyment graczy do czasów obu wojen światowych. Sam Battlefield jest na tyle mocna marką, że casualowy gracz, nawet jeśli nie interesuje się tematyką danego konfliktu, i tak zostanie kupiony przepiękną oprawą graficzną i filmowym podejściem do rozgrywki. Bo nie oszukujmy się – przedstawia typowo kinowe wyobrażenie o wojnie. W imię widowiskowości i przystępności podkręcono tempo rozgrywki i akcję skupiono na końcówce operacji wojennych, co pozwoliło na skorzystanie z nowszych technologii działań wojennych.

Dalsza część tekstu pod wideo

Oczywiście gdy tę decyzję zestawimy z trybem dla jednego gracza, który w moim odczuciu niestety nie spełnia pokładanych w nim nadziei, otrzymamy niezbyt dokładną próbę przedstawienia tak ważnego dla dziejów ludzkości konfliktu. Więcej na ten temat pisałem już wcześniej w dosyć obszernym tekście na temat trybu dla jednego gracza, więc tutaj przypomnę tylko najważniejsze zarzuty. Boli mnie bardzo fakt, że mimo ogromnego potencjału niezbadanego przez poważne gry zajmujące się okresem I wojny światowej, Electronic Arts postanowiło wszystko spłycić i upchnąć to czasowo na koniec teatru działań wojennych. To, że kampania skupia się na poszczególnych żołnierzach, zamiast na całym froncie, nie jest problemem. Pierwszy z pięciu rozdziałów jest odpowiednio długi i dobrze go napisano. Ale później mamy już równię pochyłą. Dostajemy opowieści, w których obraz wojny pokazywany jest jako historyjka o awanturniczych przygodach kanciarza-pilota, trwający tylko 30 minut rozdział we Włoszech czy oklepany do bólu wątek mentora i ucznia po stronie australijskiego wojska, a cały szturm na plażę trwa 5 minut. Tak naprawdę broni się tylko ostatni rozdział, w którym kierujemy kobietą współpracującą z T.E. Lawrencem. Cała kampanię można zamknąć w stwierdzeniu, że pomysły były dobre, ale realizacja zrobiona po łebkach, na szybko, byle tylko coś do gry wrzucić i uniknąć krytyki o zignorowaniu osób kupujących Battlefielda dla kampanii. I niezależnie, ile jest takich osób, EA powinno się dla nich postarać.

Postarało się za to na szczęście w kwestii oprawy graficznej. DICE pokazuje, że to, co potrafią zrobić ze swoim silnikiem Frostbite, da się określić mianem cudów. Mimo że gra na PS4 nie działa w natywnym 1080p, a operuje na dynamicznie zmieniającej się rozdzielczości w zależności od tego, co się dzieje (czasami skutkuje to obrazkami rodem z pierwszego PlayStation), to całość prezentacji zapiera dech w piersiach. Tak, jest jedną z najładniejszych gier na PlayStation 4, zwłaszcza gdy pod uwagę weźmiemy rozmiar map, bo te są znacznie większe, niż mieliśmy do tej pory w produkcjach DICE. Przepiękne widoki połączone są z dobrą animacją i trzymającymi wysoki poziom modelami postaci. Jak zwykle w przypadku gier opartych na Frostbite, wielkie wrażenie robi oświetlenie nadające barwę scenie. Całość efektu są jednak w stanie zepsuć spadki animacji. W trybie dla jednego gracza pojawiają się rzadziej, ale w rozgrywce sieciowej, jeśli mamy pecha, gra jest w stanie spaść nawet z sześćdziesięciu klatek docelowych do trzydziestu kilku.

Czym innym jest oprawa dźwiękowa. I nie mówię tu już o wszelakich odgłosach wojny – wybuchach, krzykach żołnierzy, odgłosu miotacza ognia czy przelatujących nam obok głowy kul snajperów. Wiemy, że w tym aspekcie DICE naprawdę się przykłada, czego potwierdzeniem jest dźwięk przeładowanej broni, wyskakująca ostatnia łuska naboju z magazynku czy nawet odgłos, jaki towarzyszy trafieniu w głowę przez hełm wojaka. Jedyne, czym poprzednie części Battlefielda dały się zapamiętać w kwestii muzyki, to pierdzącym motywem głównym. Tutaj powrócono do orkiestralnego wykonania, co samo w sobie jest plusem. Ale nie jednym. Wreszcie mogę powiedzieć, że od dawien dawna główna odsłona tej serii nie miała tak dobrej i zapadającej w pamięć ścieżki dźwiękowej. Gram w tego Battlefielda ponad tydzień i już jestem autentycznie zauroczony kompozycjami, w szczególności Zajdi Zajdi, będącym macedońską piosenką ludową wykorzystaną na potrzeby ostatniej kampanii w Arabii.

No dobrze, ale jak wypada ten tryb dla wielu graczy? Dlaczego jest tak dobry, jak o nim wcześniej napisałem? Przede wszystkim DICE nauczyło się wyciągać wnioski z popełnionych wcześniej błędów. Pierwsza sprawa – mapy. Te, które wrzucono do , były słabe. W porywach – takie sobie. Dopiero Smocza Dolina sprawiła, że wróciła mi chęć do gry po Sieci. Cała reszta dostępna w podstawce (podobnie w sumie jak cała gra) była kompletnie nijaka. Nie dość, że tutejsze mapy są znacznie większe, to jeszcze dużo bardziej zróżnicowane. Każda z nich jest typowo battlefieldowa, nawet Salonowy Blitzkrieg, któremu znacznie bliżej jest do map typowych z Call of Duty, ma tak dobrze rozłożone flagi w Podboju, że często wyciąga graczy z jednego punktu. Mówiąc krótko – nie mamy tutaj takiej sytuacji jak na Operacji Metro z BF3 i BF4. Poza jedną mapą (obecną w becie Pustynią Synajską), podoba mi się każda plansza. Gdybym miał wybierać, to chyba najprzyjemniej gra mi się w Lesie Argońskim, Monte Grappa, Bliźnie Saint-Quentin i Skraju Monarchii. Na niektórych mapach są problemy ze źle umiejscowionymi działkami przeciwlotniczymi w trybie Operacji, gdzie indziej jest za łatwo kampić, co powoduje, że ciężko wydostać się spod ataku wroga. Niemniej w ostatecznym rozrachunku mamy gigantyczny skok w porównaniu do .

Punkt drugi – tryby gry. Postanowiono wyciąć zbędny tłuszczyk i zostawić podstawowe tryby rozgrywki, dokładając dwa nowe. Gołębie Wojenne niezbyt mi się podobają. Przypominają mi trochę CTF z podkręconym tempem. Cel jest prosty – musimy dorwać przesyłkę z ptakiem, która pojawia się na mapie w losowych miejscach, a potem utrzymać ją, by wysłać gołębia. Trzykrotnie. Całość jest za dynamiczna na Battlefielda i po prostu nie pasuje mi do tego typu rozgrywki. Podobnie jest z Dominacją – tryb może i dobry, ale w moim przypadku ograniczał się do ciągłego latania między flagami, co przypominało kolejnego klona Call of Duty. Na szczęście jest zarówno Szturm, jak i Podbój, które swoich zasad nie zmieniły (i dobrze). Doszła jednak perełka. Absolutnie najlepsza rzecz jaka pojawiła się na rynku gier od czasów pierwszego PlayStation (nie no, specjalnie hiperbolizuję) – Operacje. Tryb, który łączy w sobie Szturm, Podbój i drużynowy Deathmatch. Dostępne mapy oparto na prawdziwych operacjach wojennych, których opisy wprowadzają nas w tematykę. Później przydzielani jesteśmy do atakujących lub broniących i rozpoczynamy zabawę.

Operacje dzielone są na trzy fazy w każdym z pięciu sektorów mapy. Na początku mamy Szturm, czyli obronę lub atak na wybrane punkty. Później, podobnie jak w Podboju, musimy przejąć i utrzymać punkty, a następnie pozabijać obecnych żołnierzy przeciwnika. To otwiera nam kolejny sektor. Oczywiście mamy ograniczoną liczbę odrodzeń jak w Szturmie i trzy natarcia na całą operację (czyli dwie, czasem trzy mapy). Dodatkowo, jeśli jedna z drużyn radzi sobie źle, otrzymuje wsparcie Behemota (to akurat działa także w Podboju), co ma pozwolić przechylić szalę zwycięstwa na stronę atakującą. I nie ukrywam – przy dobrej ekipie jest się w stanie odwrócić losy pojedynku. Ba, często jest tak, że początkowe cztery punkty zdobywa się błyskawicznie, a o ostatni sektor walki są zacięte, gdy obrońcy sprawnie się bronią i odpierają atak. Operacje są kwintesencją Battlefielda i typu rozgrywki, który reprezentuje ta seria. Intensywna akcja połączona z dobrym zarządzaniem i odpowiednią taktyką. Wymóg znajomości map i klas dostępnych w grze. Tu znaczenie ma absolutnie każdy detal. Niby nic nowego, tylko zbitek trzech dostępnych trybów, ale jakże świetnie połączony.

Wspomniałem o behemotach i klasach postaci. Pierwszy aspekt rozgrywki może na papierze wydawać się kontrowersyjny, ale po spędzeniu ponad 20 godzin z grą, obskoczeniem każdego z nich i rozwaleniem przynajmniej kilku w trakcie gry – tak się tylko wydaje. Owszem, behemoty są mocarne i mogą doprowadzić do kompletnej anihilacji drużyny przeciwnej. Ale po pierwsze – w mało doświadczonych rękach są bezużyteczne i dziecinnie proste do rozwalenia, co zdarza się wyjątkowo często. Gracze jak muchy lgną do tych pojazdów licząc, że będą niezniszczalni i dzięki temu nabiją sobie masę zabójstw. Tak naprawdę wystarczy zgrana drużyna i kilku dodatkowych żołnierzy, by takiego behemota zdjąć w maksymalnie dwie minuty. Plusem obecności tych maszyn na polu walki jest wymuszanie zmiany taktyki drużyn. Nawet jeśli ktoś okopie się przy jednym punkcie i cała walka będzie w nim skupiona, to obecność sterowca, opancerzonego pociągu czy Drednota powoduje rozproszenie jednostek i przeniesienie ciężaru walk na inny front.

Z początku miałem mieszane odczucia co do klas postaci. W becie narzekałem na medyka, a w pełnej wersji stał się on klasą, którą gra mi się najlepiej. Nie potrafiłem grać snajperem, ale teraz, po zmianie broni i kilku rundach, jest to mój drugi wybór klasowy. Nadal jednak mam problem ze szturmowcem, mającym sens jedynie na mapach z pojazdami (i gdy trzeba rozwalić behemoty). Plusem nowych klas jest wymieszanie dostępnego ekwipunku. Wszystkiego trzeba nauczyć się na nowo. Nie można już grać medykiem tak ofensywnie jak w , gdzie apteczki miał szturmowiec. Nie ma też klasy typowo nastawionej na niszczenie pojazdów. Bez zmian większych pozostał jedynie żołnierz wsparcia, sprawdzający się idealnie w przeganianiu kampiących w krzakach snajperów moździerzem. Dołożenie klasy kierowcy i jeźdźca są miłym dodatkiem i sprawiają, że zmniejszyła się liczba ludzi biorących pojazdy, by za chwilę porzucić je byle gdzie. Same pojazdy także nabrały na znaczeniu. Początkowo wydawało mi się, że czołgi są za mocne, ale to wina graczy – mało kiedy komuś chce się niszczyć te pojazdy i wykorzystywać ich małą zwrotność przeciwko nim. Są także klasy specjalne, które wzbudzają kontrowersje, ale też nie dają one niezniszczalności. Na wszystkie jest odpowiedni patent i same w sobie mają też odpowiednie ograniczenia, by nie dostały zbyt dużej przewagi. Oczywiście dana klasa w dobrych rękach pozwala na wyczynianie cudów, ale… to można przyłożyć do praktycznie każdej z nich.

Jeśli spojrzeliście na ocenę przed przeczytaniem tekstu, zastanawiacie się pewnie, dlaczego mimo moich zachwytów nota nie jest wyższa. Sprawa jest prosta – nie ma gry DICE bez rzeczy, które nie wymagałyby poprawy. Granie snajperem jest odrobinę za łatwe, co chwieje balansem gry. Niektóre mapy (Pustynia Synajska…) mają źle rozłożone flagi w trybie Podboju. Operacje mogłyby działać niczym playlista i po zakończeniu jednej, zamiast być wyrzucanym do menu, powinno nas po prostu dołączać do kolejnej. Samo menu zresztą działa bardzo wolno i często się przycina, co powoduje sporą dawkę frustracji. Głupim pomysłem jest możliwość zmiany wyposażenia naszego żołnierza tylko w trakcie gry lub za pomocą aplikacji na smartfona. Ludzie, litości. W grze jest także kilka glitchy, chociaż mniej niż w poprzednich odsłonach. Kilka razy zdarzyło mi się, że ktoś mnie zastrzelił przez zamknięte drzwi lub ścianę. Ze dwa razy utknąłem w teksturach, a najczęściej występuje brak możliwości korzystania z celownika po wskrzeszeniu przez towarzysza. Nie są to jednak na tyle poważne błędy, bym miał odpuścić sobie granie w . Wręcz przeciwnie – czekam moment, w którym nie będę miał innych gier do zrecenzowania i z radością wrócę do tej produkcji. Bo tak dobrego trybu dla wielu graczy na tej generacji nie było.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Battlefield 1

Atuty

  • Grafika
  • Oprawa dźwiękowa
  • Świetne mapy w trybie dla wielu graczy
  • Tryb Operacje
  • Wciągająca i bezproblemowa rozgrywka od dnia premiery
  • W miarę wyważone klasy postaci

Wady

  • Kampania dla jednego gracza zawodzi
  • Wolno działające menu
  • Kilka pomniejszych błędów w rozgrywce sieciowej
  • Spadki w płynności i rozdzielczości

Pozytywne zaskoczenie ze strony DICE. Battlefield 1, mimo że w trybie dla jednego gracza zawodzi, to jednak sieciowa rozgrywka nadrabia z nawiązką. Na ten moment - najlepszy tryb multiplayer na konsolach.

Paweł Musiolik Strona autora
cropper