Recenzja: Xenoraid (PS4)
Od czasu Space Invaders minęło wiele lat. Równie wiele wariacji tej gry pojawiło się od tamtej pory na rynku. Niestety XXI wiek nie jest łaskawym okresem dla shoot'em upów. Poza Warblade, żadna gra z tego gatunku, z którą miałem okazję obcować, nie wryła mi się w pamięć. Ba, większość z nich była marną kalką, odrzucającą po kilku poziomach. Myślałem, że z będzie podobnie, że będzie to kolejny tytuł, który odpalę, pogram pół godziny, wyłączę i o nim zapomnę. Mile się „rozczarowałem”.
jest grą prostą w założeniach. Błaha fabuła stara się wytłumaczyć, po co lecimy tym statkiem ku górze i likwidujemy kolejne fale przeciwników. Lecimy, strzelamy, lecimy, strzelamy, zatrzymujemy się w sklepie, modernizujemy okręt, lecimy, strzelamy... wydawałoby się – kolejna gra według znanego schematu. Tak jednak nie jest. Mechanika bardzo różni się od pokrewnych tytułów, z którymi przyszło mi obcować, a było ich całkiem sporo.
Zmiany czujemy już od samego początku. Od razu w oczy rzuca się to, że do dyspozycji w trakcie misji mamy nie jeden, a cztery statki. Oczywiście nie sterujemy wszystkimi na raz, bo to mógłby być lekki hardkor. Wygląda to w ten sposób, że mamy do wyboru osiem klas okrętów różniących się od siebie bronią podstawową, atakiem alternatywnym, wytrzymałością i zwrotnością. Do swojej floty włączamy maksymalnie cztery i w trakcie lotu możemy między nimi przełączać w zależności od tego, który nam się akurat przyda. Ewentualnie wymieniamy uszkodzony statek, by nie został zniszczony, gdyż naprawa jest tańsza niż zakup nowego modelu. Szczególnie, że traci on wtedy włożone wcześniej dopalacze.
Chwilę później zaobserwowałem kolejne dwie nowinki. Gdy wykonujemy ruch, statek się lekko obraca, przez co wystrzeliwane pociski nie lecą do góry, lecz w kierunku naszego wychylenia. No nic, ja strzelam dalej. Strzelam, strzelam… i przestałem, a przecież przycisk nadal wciśnięty. Okazało się, że taktyka ciągłego trzymania spustu jest najgorszym możliwym sposobem na likwidację oponentów. Twórcy wprowadzili mechanikę przegrzewania się broni, co trwa kilka dobrych sekund. Sekund, w trakcie których jedyne co możemy, to unikać strzałów przeciwnika, a to nie jest łatwe. Te dwa wydawałoby się błahe aspekty drastycznie zmieniły rozgrywkę względem tego, co widziałem wcześniej. Na lepsze, oczywiście.
Na następną istotną zmianę natknąłem się, gdy po raz czwarty podchodziłem do tej samej misji. Kojarzycie ten motyw z Galagi, Warblade czy Space Invaders, że przeciwnicy na danym etapie zawsze wlatują dokładnie w tym samym miejscu? Jeden sztywny schemat na każdy poziom. Jeśli tak, to tutaj tego nie doświadczycie. To, skąd nadleci oponent, jest generowane losowo. Niby nic szczególnego, ale cieszy, szczególnie gdy po raz dwudziesty powtarzamy tę samą planszę…
A powtarzanie zdarza się dość często. Poziom trudności jest wysoki, jednak gra wciąga na tyle, że nie sposób odłożyć pada. Dobrze to znacie – #@$@#, nie pójdę spać póki nie ukończę tego poziomu. Jedno podejście, nieudane. Drugie. Trzecie. Dziesiąte. Człowiek się gotuje, w głowie tworzy nowe obraźliwe wulgaryzmy rzucane pod adresem twórców i ich rodzin. Ale w końcu! Udało się! Czujemy się jak Lewandowski strzelający 5 bramek w 9 minut. Można iść spać z dumą, jakbyśmy właśnie uratowali świat. Dwie godziny później, niż zakładaliśmy...
I to jest właśnie magia tej produkcji. Gramy, denerwujemy się, denerwujemy się bardziej, ale nadal gramy. I gdy w końcu uda się ukończyć misję ostatnim dymiącym statkiem, czujemy ogromną satysfakcję. Szczególnie, gdy gramy w co-opie (do 4 osób) i cała nadzieja kompanek i kompanów siedzących z nami na kanapie leży w naszych dłoniach. A statek dymi i do końca jeszcze piętnaście wrogich jednostek.
Wychwalam i wychwalam, ale jak na czepliwego człowieka przystało, muszę też co nieco wytknąć. O dziwo, będzie tego niewiele. Nagrody za ukończenie poziomu też są trochę niskie i nie raz całość zdobytej gotówki wydamy na naprawę, a na modernizację sprzętu już nie starczy. Do tego oznaczenia misji nie zawsze dobrze oddają poziom wyzwania. Nie raz zdarzyło się, że mapa “Easy”, była cięższa niż ta z opisem “Hard”. Mi osobiście to wielce nie przeszkadzało, bo grało się świetnie – czego nie będą mogli powiedzieć ci mniej cierpliwi.
autor: Koczi
Ocena - recenzja gry Xenoraid
Atuty
- Wciąga
- Sporo innowacji w gatunku
- Najlepszy shoot'em up w jaki grałem od czasów Warblade
Wady
- Przydałoby się więcej waluty między misjami
Xenoraid, choć jest prostą grą, to wciąga jak diabli, szczególnie w kooperacji. Nie jest to oczywiście kandydat do gry roku. Nazwałbym ją raczej zabijaczem czasu. I to bardzo skutecznym. Polecam.
Przeczytaj również
Komentarze (5)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych