Recenzja: Battlezone (PS4)

Recenzja: Battlezone (PS4)

Paweł Musiolik | 14.11.2016, 11:14

Po premierowym maratonie gier na PlayStation VR widziałem, że muszę ostatecznie poczekać na PlayStation 4 Pro. Niska rozdzielczość obrazu na dłuższa metę mnie męczyła w tych grach, co przekładało się na negatywny ich odbiór. Jako że PS4 Pro zawitało w moje progi, mogłem wrócić do reszty gier na VR. Na pierwszy ogień poszło .

Rebellion postanowiło wskrzesić markę Battlezone i zrobić z niej produkcję dostępną wyłącznie na PlayStation VR. I to była dobra decyzja, bo gdyby pojawiło się jako zwykła gra, wpadłaby do kategorii "tytuł jakich wiele", tracąc swój najmocniejszy punkt - poczucie obecności w świecie gry. Pisałem już w poprzednich recenzjach, że pozycje z kokpitem są najlepszymi produkcjami - przynajmniej w tym momencie - na sprzęt wirtualnej rzeczywistości od Sony. Z grą od Rebellion nie jest inaczej. Siadamy za sterami czołgu i naszym celem jest dotarcie do wulkanu, by zniszczyć główny rdzeń. Kampanię podzielono na trzy długości z trzema poziomami trudności, im dłuższa kampania, tym więcej heksów na mapie znajdziemy. Całość jest generowana w pełni proceduralnie, więc nie wiemy, jaką misję będziemy rozgrywać w danym momencie, jak będzie wyglądała lokacja, w której będziemy wykonywać misję, i z jakimi przeciwnikami przyjdzie nam toczyć pojedynki. Jedyne, co jest stałe, to końcowy cel i opcjonalne misje poboczne. Mowa tutaj o niszczeniu trzech tarcz, dzięki którym w ostatniej misji oszczędzimy sobie czasu i będziemy mogli skupić się od razu na głównym celu.

Dalsza część tekstu pod wideo

Kampanię możemy rozegrać albo samemu, albo w cztery osoby - na jednej konsoli lub przez Sieć. Gra skaluje liczbę przeciwników i poziom trudności do liczby graczy, ale sztuczna inteligencja i tak jest po prostu słaba. Jeśli giniemy, to nie dlatego, że przeciwnik popisał się niewiarygodnym zmysłem taktycznym, a na przykład gra zesłała nam za plecy czołg lub wieżyczkę, która zniszczy nas w ułamku sekundy. Problemu by nie było, gdyby czołgi były bardziej zwrotne i lepiej się nimi sterowało, ale... tak nie jest. Nawet najszybszy rodzaj pojazdu (odmiennych czołgów jest kilka, z różnymi możliwościami specjalnymi) nie jest w stanie dostatecznie szybko zareagować w niektórych sytuacjach. Pilnowania tego, co się dzieje w trakcie gry, nie ułatwiają także problemy techniczne w postaci uciekania obrazu w lewo przy dłuższych sesjach. Problem obecny był w dniu premiery, a ostatnia aktualizacja, dodająca przy okazji obsługę PS4 Pro, miała to rozwiązać, ale... niestety tak się nie stało. Występuje to rzadziej, ale im dłużej gramy, tym bardziej ucieka obraz. Ponadto efekt potęgowany jest przez samo urządzenie VR, które jeśli nie działa idealnie - będzie Wam totalnie psuło frajdę z gry.

Największym problemem jest tak naprawdę to, że gra kosztuje pełną cenę (259 złotych), a jedyne, co w niej znajdziemy, to kampanię. Jasne, zaimplementowano kooperację, a całość jest generowana losowo, ale to nie zmienia faktu, że mamy do czynienia z jednym trybem gry. Ukończenie zabawy na normalnym poziomie trudności to mniej więcej 90 minut zabawy, w trakcie której spędzamy po kilkanaście minut na misje, niszcząc wrogie pojazdy oraz zbierając kredyty do kupienia lepszej broni i ulepszenia naszego czołgu. Rebellion starało się dołożyć warstwę strategii i planowania, wrzucając nam rosnący co jeden ruch (poruszamy się po heksach) wskaźnik siły przeciwnika. Gdy zapełnimy go raz (a można to zrobić kilkukrotnie), pojawia się Nemesis - niesamowicie trudny przeciwnik, poruszający w śledzącym nas schemacie. Więc albo zaryzykujemy konfrontację z nim, albo będziemy tracili czas, próbując go okrążyć i ściągając na siebie coraz więcej śledzących przeciwników o coraz wyższym poziomie trudności (który przekłada się wyłącznie na wytrzymałość i zadawane obrażenia). Niby jakaś tam warstwa strategii jest, ale zrobiono to bez większej głębi, tak jakby ktoś zorientował się, że wypadałoby coś jeszcze dorzucić, aby gra była dłuższa.

Ostatnia aktualizacja dodała także obsługę PS4 Pro, co przełożyło się bezpośrednio na wyższą rozdzielczość oraz lepsze efekty graficzne - i to widać. Jakość obrazu w , gdy porównałem ją do innych gier, jest przynajmniej dwa poziomy nad resztą. Spora w tym zasługa stylu graficznego, na który składają się proste bryły bez tekstur. Pasuje to do tego futurystycznego klimatu żywcem wyjętego z wyobrażeń o przyszłości, jakie ludzie mieli w latach 90. ubiegłego wieku i jakie wtedy dominowały w popkulturze. Zresztą to także nawiązanie do stylu graficznego (o ile tak można powiedzieć) poprzedniej odsłony Battlezone'a.

Ogólnie mi się podobało i gdyby nie problemy z uciekającym obrazem (radziłem sobie z nimi włączając i wyłączając VR) oraz problemy z drobnymi lagami w sieciowej grze, to ocena byłaby wyższa o jedno oczko. Największym problemem jest niestety uboga zawartość. Kampania to po prostu za mało. I nie ma znaczenia, że każde przejście będzie inne, bo to tak jakby ktoś kazał Wam wybierać z różnych wersji kolorystycznej samochodu, ale każdy z nich byłby jednego modelu, jednej marki. Nie za pełną cenę, zdecydowanie.

Gra recenzowana była na PlayStation 4 Pro.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Battlezone

Atuty

  • W kooperacji gra jest bardzo fajna
  • Bezproblemowa rozgrywka
  • Łatwa w opanowaniu

Wady

  • "Ściąganie" obrazu w lewo przy dłuższych sesjach
  • Lekkie lagi w grze online
  • Sztuczna inteligencja przeciwników
  • Stosunek ceny do zawartości

Battlezone byłoby idealnym tytułem startowym PlayStation VR gdyby tylko kosztowało połowę tego, ile jego deweloper chce za ten tytuł. Kampania jako jedyny tryb to za mało, by zapłacić ponad 200 złotych.

Paweł Musiolik Strona autora
cropper