Recenzja: Dino Dini's Kick Off Revival (PS4)

Recenzja: Dino Dini's Kick Off Revival (PS4)

Adam Grochocki | 04.03.2017, 17:50

Debiutujący w 2016 roku Dino Dini’s Kick Off Revival okazał się niezbyt udaną próbą reinkarnacji serii Kick Off, czyli wydanego w 1989 roku protoplasty gier traktujących o piłce nożnej. Osiem miesięcy po premierze mamy okazję testować poprawioną wersję, która miała na celu zatrzeć złe pierwsze wrażenie. Jak wyszło?

Od razu przyznam, że nie grałem w zeszłoroczne wydanie. Średnia ocen na poziomie 30% skutecznie zniechęciła mnie do wysupłania kilkudziesięciu złotych. Znam natomiast oryginalne Kick Off, ponieważ doskonale pamiętam czasy Amigi, nawet jeśli byłem wtedy niezbyt rozgarniętym kajtkiem. Sprawdziłem, czy tytuł oferuje coś więcej niż szczyptę nostalgii.

Dalsza część tekstu pod wideo

Niestety już same menusy nie wróżą zbyt dobrze. Trening, samouczek, mecz towarzyski, Mistrzostwa Europy i online. Biedny zestaw stał się jeszcze uboższy, gdy po bardzo wielu próbach moduł sieciowy nie znalazł nikogo, kto chciałby zagrać. Postanowiłem więc rozegrać kontrolny mecz towarzyski, który szybko zweryfikował moje umiejętności (a raczej ich brak) i wymusił sprawdzenie zaimplementowanego tutoriala.

Samouczek okazuje się bardzo ograniczonym narzędziem. Wszystkie dostępne zagrania opisano dość lakonicznie i zobrazowano niewiele mówiącym obrazkiem. Strzały, podania czy odbiory piłki – oto co możemy przećwiczyć w załączonym teście. Problem w tym, że nie wiemy, co dokładnie zrobić w danym ćwiczeniu, a jak już do tego dojdziemy, to po nieudanym zagraniu test trzeba wczytać ponownie. Kiedy zaś piłka wyjdzie na aut czy za linię bramkową, to zabawa zmienia się w treningową kopaninę. Nie można nie odnieść wrażenia, że samouczek zrobiono na odwal i po łebkach. Minus.

W kwestii wyboru składu otrzymaliśmy wiele reprezentacji z całego świata (o 36 więcej niż w zeszłym roku). Drużyny różnią się jedynie kolorami koszulek i nie ma mowy o jakichkolwiek statystykach. Nie spodziewajcie się też licencji, a raczej przygotujcie swoje oczy na Mikała Pezdana i Robbie Levondowskiego. Po towarzyskim przetarciu wziąłem się za najważniejszy tryb gry czyli Mistrzostwa Europy. Grupy, faza pucharowa, finał i… koniec. Żadnych urozmaiceń, żadnej kariery, żadnych dodatkowych wyzwań. Nuda. Plusik za zastosowanie zasad z zeszłorocznego Euro (dodano 1/8 finału) i możliwość dowolnego mieszania w grupach.

Czas na rozgrywkę. Dosłownie wszystkie zagrania wykonujemy za pomocą X – podanie, strzał, dośrodkowanie, odbiór piłki, wślizg, karny i wznowienie gry. Chyba nie muszę mówić, jak bardzo irytujące jest to rozwiązanie. Lewa gałka służy do poruszania się oraz nadawania siły i kierunku uderzeniom. Piłka, podobnie jak w oryginale, nie trzyma się nogi, więc próba przyspieszenia z gałą kończy się wypuszczeniem jej na kilometr do przodu pod nogi przeciwnika. By wykonać drybling, trzeba trzymać wciśnięty X, co z kolei sprawia, że zawodnik porusza się z zawrotną prędkością metra na minutę, a piłkę traci w sekundę. Dodajmy do tego niesamowicie skuteczne wślizgi o długości ¼ boiska i mamy obraz gry, w której posiadanie piłki dłużej niż 5 sekund jest niemalże niewykonalne. Drugim gigantycznym problemem są strzały i podania, które zależą od siły naciśnięcia X i wychylenia gałki. O dziwo, przy niedopracowanych strzałach i podaniach, zaskakująco dobrze działa podkręcanie piłki, co świetnie widać podczas rzutów wolnych.

Nie czepiam się tutaj wysokiego poziomu trudności, bo taki był właśnie zamysł. Potrzeba wielu godzin, by nauczyć się w to grać, a wraz z każdym meczem widać jakiś postęp. Problem tkwi jednak w tym, że gałki i przyciski pada są zbyt precyzyjne i czułe, żeby idealnie odwzorować grę sprzed prawie 30 lat. Minimalne wychylenie w którąkolwiek stronę skutkuje strzałem lub podaniem na aut. Moje pierwsze kilka spotkań charakteryzowało się wynikami bezbramkowymi z dwoma-trzema strzałami na bramkę i pięćdziesięcioma autami. Przypisanie wszystkiego pod jeden przycisk to bardzo duży błąd. Nie oszukujmy się, jedynie zbliżenie sterowania do dzisiejszych gier piłkarskich daje nadzieję na zainteresowanie graczy, którym nic nie mówi tytuł Kick Off.

Muszę oddać, że Dino Dini zadbał o wiele szczegółów, by przypominały starym prykom jego pierwszą grę. Grafika hołduje pierwowzorowi bardzo prostymi obiektami, widownią dużo bardziej płaską niż w menedżerze od Sports Interactive i maksymalnie uproszczonymi menusami. Radar wiszący w lewym górnym rogu wygląda identycznie do tego w oryginale. Sylwetki piłkarzy, mimo kilku dodatkowych animacji, również przedstawiono tak samo, robią nawet te śmieszne salta po strzeleniu bramki. Twórca chyba nie oglądał sportu przez trzy ostatnie dekady, ponieważ bramkarz łapie piłkę w ręce po podaniu od swojego zawodnika, a sędziowie nie słyszeli o czymś, co nazywa się spalonym. Pojawiły się za to żółte i czerwone kartki, które praktycznie zawsze dostają zawodnicy sterownej przez gracza drużyny. Śmiem też twierdzić, że w grze zaimplementowano coś w rodzaju przywileju korzyści, bo co jakiś czas po zakończonej akcji jeden z moich zawodników dostawał żółtą kartkę, ale nikt nie raczył wytłumaczyć za co. A jeśli marzycie o spektakularnych pojedynkach z SI to muszę Was rozczarować. Akcje drużyny sterowanej przez konsolę na najwyższych poziomach wyglądają składnie, ale bramki padają głównie po gigantycznym zamieszaniu w polu karnym lub rykoszetach.

Odpowiadając na pytanie ze wstępu, powiem tylko: nie wyszło. Dino Dini’s Kick Off Revival jest niesamowicie chaotyczną kopaniną, z której trudno czerpać jakąkolwiek przyjemność. Błędy, koślawe animacje, koszmarne sterowanie i ubóstwo trybów rozgrywki nie dają żadnych argumentów, żeby choćby zastanowić się nad zakupem. Szkoda pieniędzy.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Dino Dini's Kick Off Revival

Atuty

  • Podkręcanie piłki
  • Można pośmiać się z nazwisk

Wady

  • Sterowanie niedostosowane do pada
  • Nie ma z kim grać online
  • Mało trybów
  • Samouczek zamiast uczyć, wprowadza zamieszanie

Powrót klasyki? Jak najbardziej. Powrót w takim stylu? Zdecydowanie nie!

Adam Grochocki Strona autora
cropper