Recenzja: Dark Rose Valkyrie (PS4)
Dark Rose Valkyrie wygląda na samego średniaka gdy tylko spojrzymy kto odpowiada za produkcję tej gry. Compile Heart wsławiło się masowo tworzonymi jRPG-ami. Tym razem wypuścili grę opowiadająca o młodym oficerze i jego dziewczęcym haremie, którzy walczą z ludźmi zamienionymi w Chimery.
Muszę przyznać, iż początkowo nie przypuszczałem nawet, z jak kiepskim tytułem jRPG będę miał do czynienia. Owszem, produkcje od Compile Heart zawsze pachniały niskim budżetem na kilometr, ale studio ma na swoim koncie sporo całkiem udanych pozycji i liczyłem na to, że tym razem będzie tak samo. Fabułę osadzono w alternatywnych latach dwudziestych, a za grą stoi dwóch ludzi związanych z serią Tales – Takumi Miyajima (scenariusz) oraz Kosuke Fujishima (twórca postaci). Co więc mogło pójść nie tak? Niestety – niemal wszystko.
Historia zaczyna się naprawdę interesująco, lecz im dalej w las, tym jej potencjał zostaje coraz bardziej zaprzepaszczany. Szkoda, bo ostatnio gier jRPG opisujących alternatywne wydarzenia na Zachodzie jest dość niewiele. W 1818 roku w Ziemię uderza meteoryt zawierający groźnego wirusa, który zamienia ludzi w potwory zwane Chimerami. Tylko Japonia, dzięki izolacji, uniknęła epidemii na masową skalę, ale i tutaj zdarzają się zakażenia. Mamy rok 1929, walką z chimeryzmem zajmuje się rządowa organizacja ze specjalnym oddziałem uderzeniowym ACID. Dowodzi nim nasz główny bohater, nowo powołany młody porucznik Asahi Shiramine, a w skład jego podopiecznych wchodzi grupka dziewczyn, z którymi Asahi będzie nawiązywał różnorakie relacje. Musi jednak uważać, bowiem w szeregach czai się zdrajca.
Założenia scenariusza przypominają te z wydanej niedawno i stworzonej przez tę samą firmę gry Omega Quintet. Niestety, o ile tamta fabuła mimo niskich lotów wypełniona była humorem i postaciami, które dało się polubić, tak tym razem wieje nudą i dostajemy mało angażujących bohaterów. Asahi w porównaniu do Takta z Omegi wyzuty jest ze wszelkiego życia i osobowości, a dziewczynom w mundurach pod względem uroku daleko do wcześniej zaprezentowanych idolek, mimo zróżnicowanych charakterów. Co ciekawe, postacie poboczne oraz nasi przeciwnicy o wiele bardzie przekonują gracza do siebie niż nasz bojowy harem. Wydarzenia, w których bierzemy udział, pozbawione są napięcia i emocji, a humor wypada słabo, czego nie rekompensuje gwałtowny zwrot akcji w połowie gry. Nawet kreacja świata pozostawia sporo do życzenia, bo nie wiemy o nim zbyt wiele. Jedynym plusem są wybory odpowiedzi w trakcie dialogów i przesłuchania, dzięki którym możemy wpływać na stosunki pomiędzy Asahim a jego podwładnymi, co ostatecznie prowadzi do jednego z kilku zakończeń. Scenarzyści chcieli wprowadzić element braku zaufania do opowieści, jednak nie udało się to wcale.
Od strony wizualnej gra również ponosi porażkę, a pod pewnymi względami jest nawet gorzej niż we wspomnianym Omega Quintet. Wykonanie zahacza czasem o poziom PS2, przypominając tytuły z serii Sakura Wars, w które i tak bardziej chciałbym zagrać niż w recenzowaną tu produkcję. Zacznijmy od tego, że świat gry wygląda zbyt współcześnie, a nie jak z lat dwudziestych XX w. Owszem, technika mogła pójść ostro do przodu w wyniku ciągłego zagrożenia, ale to mało przekonujące wytłumaczenie. Gdyby nowinki technologiczne wystylizowano chociaż na tamten okres, stworzyłoby to odpowiedni klimat, bo jedynie galowe mundury wojskowe świadczą o tym, że akcja nie rozgrywa się w naszych czasach. Rozległa mapa miasta, po której się poruszamy, została całkiem pozbawiona ludzi oraz życia i wraz z klockowatymi budynkami sprawiają przygnębiające wrażenie. Zamiast tego lepiej było wstawić zwykłą planszę z zaznaczonymi lokacjami.
Podczas walki modele postaci nie mogą pochwalić się przyciągającym oko wyglądem, podobnie jak mało zachęcające pola walki. Zresztą akcja często toczy się nocą, kiedy niewiele widać, więc podziwiać też nie ma czego. Jedynie efekty niektórych ataków specjalnych naszych dziewczyn, gdzie zrzucają swoje ubrania, wyszły jako tako. Tła oglądane podczas dialogów również niczym nie zaskakują, podobnie jak ruchome sylwetki postaci. Muzyka jest dość niemrawa, a aktorzy podkładający głosy, zarówno angielskie, jak i japońskie, niezbyt wczuli się w rolę.
Styl walki przypomina nieco ten znany z zamierzchłej już serii Grandia. W skrócie dostaliśmy rozbudowany tryb turowy, składający się z fazy wydawania poleceń oraz fazy akcji. Nasi wojacy i ich przeciwnicy wchodzą do boju zależnie od tego, jak silnego ataku/umiejętności chcą użyć, czyli im mocniejszy, tym wolniej. Adwersarzy spowalniają też celne ataki naszej drużyny. Trzeba przyznać, iż do walki zabieramy cały arsenał wciśnięty w jedną broń – tytułową Walkirię. W jednej chwili ciachamy Chimerę bronią białą, by w następnej chwili razić ze średniego bądź dalekiego dystansu. Ponadto nasza ekipa z czasem uczy się od groma pseudomagicznych oraz bojowych umiejętności.
Wszystko to można łączyć w widowiskowe kombinacje łącznie z rozdzieraniem strojów dziewczyn. Walkę psuje jedna rzecz – jak na tak mało ambitną produkcję jest zbyt przekombinowana i irytująca. Potyczki trwają zbyt długo, nawet po zastosowaniu automatycznej strategii, ponadto po zabiciu przeciwnika panny wciąż niego walą, nie zmieniając celu. Na łatwym poziomie trudności starcia bywają zbyt banalne, na wyższych – jest pot i zgrzytanie zębów. W tym drugim przypadku stosowanie odgórnych strategii to prosta droga do szybkiego zgonu, zwłaszcza gdy przeciwnik ma przewagę liczebną. Mimo sporej liczby zagrań, samodzielne wydawanie rozkazów trwa zbyt długo i denerwuje. Niestety, starcia w tej grze nie są elementem, do którego podchodzi się ochoczo.
Produkcja zawiera dodatkowe zadania-misje, zwykle typu „zabij wskazaną maszkarę i przynieś łup”, lecz urozmaica to nieco rozgrywkę. Zawarto w niej też rozbudowany, ale wymagający dużych nakładów surowców system tworzenia przedmiotów – od broni i leków po kostiumy. Również rozwój postaci leży w naszych rękach, bowiem po każdym awansie dostajemy pewną liczbę punktów do rozdzielenia pomiędzy statystyki. Najważniejsze są jednak przesłuchania dziewczyn w celu wykrycia zdrajcy – wyniku nie da się przewidzieć, ponieważ za każdym przejściem gry pytania i odpowiedzi są całkiem inne, zależne od relacji z poszczególnymi pannami. Nie jest to pomysł nowy, bowiem pojawił się już w Lost Dimension, lecz na tle niemrawej rozgrywki udał się całkiem dobrze. By wykryć zdrajczynię, trzeba naprawdę dogłębnie poznać każdą z dziewczyn, bacząc przy tym na nasze relację z członkiniami drużyny. Bardzo przydaje się umiejętność zadawania właściwych pytań oraz kojarzenia faktów, przy czym nie można wykorzystać sztuczki z ładowaniem zapisu gry, ponieważ zestawów tematu jest od groma i za każdym razem się zmieniają. Przesłuchania stanowią jaśniejszy punkt produkcji, więc jak się chciało, to dało radę wprowadzić coś ciekawego
Niestety, mimo interesującego pomysłu na fabułę oraz przesłuchań, Dark Rose Valkyrie nie jest warta Waszej uwagi ani czasu, który lepiej przeznaczyć na inne produkcje jRPG. Jeśli jednak komuś naprawdę zależy na zagraniu w stylu oferowanym przez ten tytuł, niech zainwestuje we wcześniej wydane Omega Quintet.
Ocena - recenzja gry Dark Rose Valkyrie
Atuty
- Sam pomysł na fabułę
- Rozbudowana synteza przedmiotów
- System walki
- Przesłuchania
Wady
- Nudna opowieść i bohaterki
- Przesadnie długie i irytujące starcia
- Słabej jakości oprawa graficzna
- Rozgrywka jako całość irytuje zamiast bawić
- Zmarnowany potencjał i brak klimatu
Alternatywna wizja japońskiej rzeczywistości końca lat dwudziestych, której mieszkańcom zagrażają potworne Chimery. Kiepska gra, którą nawet zagorzali fani gatunku jRPG winni omijać szerokim łukiem.
Przeczytaj również
Komentarze (27)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych