Recenzja: Arizona Sunshine (PS4/VR)
Arizona Sunshine pokazuje, że każdy pretekst jest dobry, żeby postrzelać do zombiaków w wirtualnej rzeczywistości. Na HTC Vive gra odniosła sukces, a teraz deweloper spróbował swoich sił na PlayStation VR.
Jeśli dostalibyście zadanie zaprojektowania strzelanki z nieumarłymi, prawdopodobnie wstępny zarys wyglądałby tak – dużo zombie, różne bronie, motyw ucieczki z opanowanego przez wirus miejsca. Twórcy gry Arizona Sunshine na tym etapie się zatrzymali, nie ryzykując z implementacją oryginalnych pomysłów. Dostaliśmy podręcznikowy przykład zombie shootera w wirtualnej rzeczywistości.
Nie jestem przeciwnikiem bezpiecznej, rzemieślniczej roboty ze strony deweloperów, szczególnie na PS VR. Dopiero mając bazę porządnych i czystych przedstawicieli gatunku, możemy zacząć bawić się w jakiekolwiek wariacje. Wierzę, że Arizona Sunshine na HTC Vive jest poprawną technicznie produkcją, która stanowi właśnie taką przykładową VR-ową strzelankę (i w pecetowej wersji jest wychwalana), lecz ze sprzętem od Sony twórcy sobie nie poradzili.
Gra jest nieźle zaprojektowana, korytarzowe poziomy dają niezbędne minimum wolności, a nawet przy płynnym chodzeniu (jest też możliwość „teleportacji”) i obracaniu kamerą nie odczułem żadnych nudności, lecz wirtualne ręce z pistoletami potrafią odpłynąć gdzieś dalej, nie przestając drżeć, gdy próbujemy dokładniej wycelować. Ani to wina kontrolerów ruchowych PS Move, ani rewelacyjnego Aim Controllera, bo w innych grach sprawdzają się przecież wyśmienicie. Szczególnie nieciekawie jest z plastikowym karabinem – drżenie wyklucza precyzję, otwieranie szafek/drzwi czy kręcenie korbką to koszmar, a jeśli analog służący do rozglądania się odchylimy nieco do dołu, gra obraca nas nagle o 180 stopni. No i płynność animacji zostawia sporo do życzenia, a grałem na PS4 Pro!
Celownik szczerbinkowy miał szansę się tu sprawdzić i być stale wykorzystywany przez gracza, lecz deweloper zawiódł i jedyne, co nam pozostaje, to czekanie, aż zombie zbliży się do nas na pół metra, a potem wymierzenie mu kulki między oczy… co przy hordach sprawdza się średnio. Każda z broni ma też celowniczek laserowy, jednak mała czerwona kropka zupełnie ginie w słońcu Arizony, które jest obecne niemal na wszystkich planszach. Dopiero po zmroku i w ciemnościach kopalni dokładnie ją widzimy i wtedy headshoty wchodzą aż za łatwo. Muszę też wspomnieć o beznadziejnym przypadku, gdy skrypt zrzucił kilkanaście zombiaków z ogromnego wzniesienia. Tych, co spadli, wybiłem, ale nie mogłem ruszyć dalej. Okazało się, że kilku z nieumarłych zawisło na krawędzi w bezruchu. Zostałem więc z niecelnym, drgającym pistoletem i próbowałem trafić w zbitki kilku pikseli. Jako się udało, ale amunicji zostało mi po tym zdarzeniu niewiele.
Z tym brakiem ułatwień w celowaniu twórcy wydają się stawiać na realizm. Co więcej, nie znamy liczby nabojów w magazynku, a jeśli go nie opróżnimy i przeładujemy, tracimy cenne naboje. No, może nie tracimy, bo wystarczy podnieść z ziemi taki magazynek, ale pozwala to poczuć jakiś tam klimat zombie survivalu. Niestety, szybko niszczy go brak pomysłów na wszystko poza strzelaniem. Nie oczekuje, że rzucona puszka czy gumowa kaczka zabije przeciwnika, ale skoro można podnieść młotek, to chciałbym, żeby nie przenikał przez umarlaka. No i powraca drżenie broni, przez które nie mogę zamknąć oka i przybliżyć broń do drugiego, by z daleka wymierzyć w głowę.
Co z fabułą? Ano jest – wcielamy się w kolesia, który próbuje wydostać się z miejsca opanowanego przez zombie. Wraz z naprawdę zabawnymi tekstami rzucanymi do siebie, to wszystko w kwestii otoczki fabularnej. Tylko bohater i setki nieumarłych, których zabijamy kilkoma rodzajami pistoletów (również maszynowych) czy shotgunem, a w pewnych momentach nawet ze snajperki i miniguna. Szczególne wrażenie robi kopalnia, gdzie w jednej ręce musimy ciągle trzymać latarkę i świecić w każdy kąt w poszukiwaniu zagrożenia (bo z dźwiękiem tutaj średnio i ciężko ocenić po chrząknięciu, gdzie znajduje się przeciwnik).
Kampanię da się zaliczyć w 2-3 godziny, chociaż u mnie było znacznie dłużej, bo potrzebowałem kilkunastu prób na odparcie pierwszej większej fali zombie. Nieprecyzyjne strzelanie wymusiło chowanie się po domach i uchylanie drzwi (których nieumarli nie potrafią zniszczyć), by bezpiecznie odstrzeliwać zagrożenie. Jak survival, to wszystkie chwyty dozwolone. Oprócz tego mamy sieciowego co-opa (oczywiście nawet po premierze serwery były puste), tryb z jednym życiem oraz dodany na siłę tryb dla Aim Controllera z dwuręcznymi karabinami, ale jak już pisałem – twórcy nie potrafili odpowiednio wykorzystać tego kontrolera.
Z jednej strony jest adrenalina, jest survival (z panicznym przeszukiwaniem samochodów i szafek!) i wszystko wydaje się być przemyślane, ale z drugiej – brak doświadczenia dewelopera ze sprzętem Sony nie pozwala czerpać pełnej przyjemności. Najlepiej grać z dwoma Move’ami, ale musicie liczyć się z pewnym drżeniem, więc ciężko coś ustrzelić z oddali. Do poziomu Farpointa tu daleko i chociaż da się to przejść, ciężko mówić o wyjątkowo pozytywnym doświadczeniu. Szczególnie za cenę ponad 150 zł.
Gra recenzowana była na PS4 Pro
Ocena - recenzja gry Arizona Sunshine
Atuty
- Przemyślane założenia rozgrywki
- To wciąż strzelanie do zombiaków w wirtualnej rzeczywistości
Wady
- Drżenie broni
- Słabe wykorzystanie kontrolerów Move i Aim
Arizona Sunshine byłoby solidnym VR-owym shooterem, gdyby deweloper znał się na sprzęcie Sony. Nieokiełznanie możliwości kontrolerów ruchowych mocno odziera całe doświadczenie z przyjemności wyrzynania zombiaków.
Przeczytaj również
Komentarze (1)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych