Recenzja: Songbringer (PS4)
Songbringer to kolejny indyk, który udowadnia, że styl retro może być nadal atrakcyjny i wciągający. Gra łączy rozmaite klimaty oraz kultowe elementy starych erpegów, dając przy tym szereg wyzwań, które docenią głównie hardkorowcy.
Roqa Epimetheos, śmiałek podróżujący po odległej galaktyce, trafia na intrygującą planetę o nazwie Ekzera skutkiem katastrofy swojej maszyny powietrznej. Bohater jest członkiem załogi pewnego statku kosmicznego, tytułowego Songbringera, lecz traci jakikolwiek kontakt ze swoim centrum dowodzenia i towarzyszami. Kiedy już dobywamy miecza, czeka nas niebezpieczna wędrówka przez proceduralnie generowany świat, walka z mnóstwem wymyślnych maszkar, odkrywanie sekretów, eksploracja złożonych lochów oraz batalie z przerośniętymi bossami. Trudno zaprzeczyć stwierdzeniu, że powyższa wyliczanka prezentuje się całkiem standardowo, lecz ku mojemu zaskoczeniu, większość elementów mechaniki przedstawionej w Songbringer jest poskładana w przemyślany sposób.
Odnośnie fabuły, jak to zwykle w przypadku poszukiwaczy przygód bywa, Roq staje się bohaterem zupełnie przypadkowo, a wszystko zaczyna się od miecza, który znajduje w jednej z jaskiń. Chce czy nie, musi ruszyć przed siebie, by stoczyć walkę ze starożytnym złem zagrażającym całej galaktyce. Opowieść nie została podana na tacy, a rozmowy ze spotykanymi co jakiś czas postaciami niezależnymi dają jedynie szczątkowe informacje. Poznajemy ją także poprzez retrospekcje, które odblokowujemy dostając się do rozmaitych miejsc. Fabuła nie gra tu pierwszych skrzypiec i nie jest też najwyższych lotów, lecz forma jej podania oraz klimat tajemniczości i zaszczucia wypadły na plus.
Przechodząc do samej rozgrywki, przed rozpoczęciem zabawy wybieramy najpierw tak zwane “słowo-ziarno” składające się z sześciu liter. Możemy zaproponować całkowicie dowolną kombinację, mającą następnie przełożenie na typ wygenerowanego dla nas świata. Pomysł ten pozwala na właściwie nieskończoną liczbę konfiguracji plansz, przy czym jednorazowe przejście gry zajmuje około czterech godzin. Poza tym całkowita liczba przedmiotów dostępnych do zdobycia jest na tyle spora, że czyszcząc pierwszą lepszą wersję natrafimy na zaledwie jej część. Inny smaczek jest natomiast związany z zabawą ze znajomymi, gdyż ustalając słowo-klucz, jesteśmy w stanie stworzyć identyczne układy.
Pozostając przy tej myśli, należy wspomnieć, że tytuł naprawdę potrafi dać w kość. Świat gry jest niezwykle rozbudowanym układem pomniejszych lokacji, lecz aby odkrywać kolejne, należy posiadać odpowiednie przedmioty – te są z kolei poukrywane w rozmaitych jaskiniach i skomplikowanych systemach lochów. Klasyczne “dungeony” wystawiają gracza na próbę sporymi hordami dziwacznych bestii, zagadkami środowiskowymi, a także bossami, którzy się nie patyczkują z protagonistą. Giniemy tutaj bardzo często i jeśli posiadamy zapędy do przechodzenia gry na przysłowiowego wariata, czeka nas tylko irytacja. Niestety czasami może czekać nas przykra niespodzianka, gdyż dokładne wyczyszczenie danej lokacji może nie zapewnić tego, czego potrzebujemy. Jest to ciężkie do przełknięcia w sytuacji, gdy sprostamy trudnej miejscówce, a na końcu okazuje się, że poszliśmy nie do tej co trzeba.
Walka nie skrywa w sobie żadnej skomplikowanej filozofii, lecz z drugiej strony także na tej płaszczyźnie nie jest tak łatwo, jak mogłoby się wydawać. Podobnie jak to bywało w dawnych produkcjach, często nawet dotknięcie naszej postaci przez wroga powoduje pewien uszczerbek na zdrowiu. Ataki mieczem należy więc wykonywać precyzyjnie i nie wolno pozwolić, żeby przeciwnicy znaleźli się za naszymi plecami, co dodatkowo wymusza bycie w ciągłym ruchu podczas większości potyczek. Najlepiej, jeśli uderzamy raz, góra dwa, i zmieniamy pozycję, więc rozwaga odgrywa tu istotną rolę. Punkty zdrowia, a w zasadzie “punkty odwagi” spadają dość szybko, także nie wolno też tracić skupienia.
W dalszych etapach zdobędziemy nowe zdolności, jak choćby unik z teleportacją czy nowy rodzaj miecza, co pozwoli sprawniej się poruszać i zadawać obrażenia z bezpiecznej odległości. Korzystamy także z przedmiotów jednorazowego użycia, mikstur czy bomb, a kiedy uzyskamy dostęp do statku, dochodzi do tego crafting i handel. Tak czy owak, spotykamy coraz to dziwniejszych i bardziej niebezpiecznych wrogów oraz jeszcze trudniejsze warianty lokacji, więc nigdy nie poczujemy się odpowiednio silni. Potyczki zawsze są niewiadomą, stąd kombinowanie i cierpliwość to klucze do sukcesu. Miłośnicy trudnych wyzwań powinni być wniebowzięci!
Eksploracja skrywa dużo więcej smaczków, niż może nam się wydawać na pierwszy rzut oka. Jako że gracz nie jest prowadzony za rączkę, wiele zależności możemy odkryć eksperymentując z możliwościami naszego inwentarza. Mieczem możemy przykładowo niszczyć niektóre elementy otoczenia i oczyszczać zablokowane przejścia, a także dokopywać się do różnej maści znajdziek. Głównemu bohaterowi towarzyszy Jib, latający robocik do bólu przypominający pody z NieR: Automata. Kompan Roqa skanuje otoczenie, znajdując rozmaite błyskotki do zebrania. Oprócz tego może być wsparciem w walce, a w połączeniu ze znajomym, jedna osoba może nim sterować, co pozwala na rozgrywkę w kooperacji. Oczyszczanie różnych zakątków Ekzery jest nieodzownym elementem rozwoju bohatera – zebrane diamenty pozwolą wykupić nowe zdolności i ulepszyć te posiadane, a zdobyte przedmioty otworzą więcej możliwości w walce. Songbringer należycie wynagradza nasz instynkt odkrywcy.
Jeśli chodzi o oprawę graficzną i kwestię dźwięku, nie sposób odmówić tej grze uroku. Poprzez pomysłowe wykorzystanie techniki pixel art, stworzono bardzo zróżnicowane i całkiem nieźle wyglądające poziomy, w banalny sposób nakreślono modele zwykłych przeciwników oraz pokazano umiejętności przy projektowaniu bossów. Zarówno estetycznie, jak i pod kątem animacji wspomnianej pikselozy, Songbringer daje radę. Mało tego, przemycono garść smaczków wizualnych, jak chociażby dynamiczne oświetlenie, lustrzane odbicia na wodzie czy innych powierzchniach oraz proste efekty wizualne podczas walki i, interakcji z otoczeniem. Do gustu nie przypadł mi za to deszcz, który pojawia się często i w moim skromnym mniemaniu, aż razi w oczy. Odnośnie szeroko pojętego klimatu i atmosfery nie sposób uciec od stwierdzenia, że jest depresyjnie, momentami nawet bardzo ponuro. Tytuł łączy klimaty dark fantasy oraz science-fiction, przez co wypada intrygująco, wręcz tajemniczo – przygnębiająca i monotonna elektroniczna muzyka i efekty dźwiękowe udanie to uwydatniają.
autor: Łukasz Konieczny
Ocena - recenzja gry Songbringer
Atuty
- Wysoki poziom trudności
- Elementy zręcznościowe
- Zróżnicowana eksploracja
- Losowe generowanie świata
- Klimat
- Urok
Wady
- Fabuła nie porywa
- Momentami może być frustrująca
Gra premiuje myślenie, dociekliwość, a także uporczywość. Nie zawsze jednak w stu procentach udanie wynagradza gracza, co może mocno zniechęcić – za to hardkorowcy nie powinni narzekać.
Przeczytaj również
Komentarze (0)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych