Recenzja: Romancing SaGa 2 (PS4)
Romancing Saga 2 jest chyba najmniej sprawiedliwym RPG-iem, w jakiego miałem okazję zagrać. Należycie do grupy ludzi, którzy wytykają wysoki poziom niesprawiedliwości serii Dark Souls? W takim razie polecam sprawdzić sobie właśnie Romancing Saga 2. Wtedy dopiero poznacie smak prawdziwej satysfakcji po pokonaniu każdej przeciwności losu.
Nie, Romancing Saga 2 to nie jest Dark Souls gier RPG, nie mam też zamiaru tutaj wyciągać więcej tej serii poza wstępem. Chciałem jednak Wam uświadomić już na starcie, jak bardzo to niesprawiedliwa gra, w której najwięcej zależy od... szczęścia. Nie wiem, czy 25 lat temu gdy tworzono Romancing Saga 2 komukolwiek było znane pojęcie dobrego balansu gry. Jeśli tak, to na pewno nie Akitoshiemu Kawazu, którego to właśnie dziecko wpadło mi w ręce pod koniec grudnia. Gra jest tak niesprawiedliwa, tak pozbawiona balansu, że... nie jestem w stanie pojąć prostego faktu - z przyjemnością spędziłem z nią ponad 47 godzin.
Zanim jednak przejdziemy do gry, krótka lekcja historii. Romancing Saga 2 zadebiutowało w 1993 roku na SNES i nigdy nie opuściło granic Japonii. Jeśli więc ktoś miał ochotę sprawdzić tę odsłonę, to albo uczył się japońskiego, albo importował grę, kombinował jak sobie ją zrzucić i wgrać tłumaczenie by ją ukończyć na emulatorze. Ale nie oszukujmy się - nikt o takich zabawach nie myślał. Dlatego wydany 24 lata później remake gry na urządzenia mobilne (oraz na konsole i PC-ty) jest niczym deszcz na pustyni.
Patrząc na rzuty zastanawiacie się pewno "jaki remake?! przecież to wygląda niczym gra sprzed 20 lat!". Cóż, owszem. Oprawa graficzna została zmieniona, chociaż nadal operuje na pixelarcie. Graficzne odświeżenie to z jednej strony przyjemniejsze i czytelniejsze dla oka widoki, ale z drugiej - pozbawienie uroku jakim szczycił się oryginał, zwłaszcza jeśli popatrzymy i porównamy ze sobą oryginalny interfejs i ten odświeżony. Tu najmocniej widać mobilne korzenie remake'u, gdzie wszystko jest niesamowicie duże i niezbyt wygodne do kontrolowania padem.
Niezbyt intuicyjny interfejs to chyba jedyny problem jaki przyniósł nam remake. Oprócz tego, Square postarało się o same dobroci. Po pierwsze - cztery sloty zapisu i sama opcja automatycznego ich wykonywania, co - uwierzcie - jest czasami zbawieniem. Po drugie - dodatkowe lokacje z nowymi, mocnymi przedmiotami, które w teorii niby mogą psuć grę, ale... bez balansu nie ma czego psuć. Po trzecie - opcja nowej gry+, która w dowolnym momencie, z dowolnego zapisu i ile razy nam się podoba, pozwala zacząć grę zachowując zdobyte przedmioty. No i oczywiście tłumaczenie na angielski, które zrobiono dobrze, choć jeśli zechcecie korzystać z poradników pisanych pod tłumaczoną amatorsko wersję SNES-ową, to sporo nie będzie się wam zgadzało. Ale cóż - kanon wyznacza Square.
No dobra, ale co z grą?! Dlaczego jest taka niesprawiedliwa?!
Jeśli ktoś w Romancing Saga 2 nie grał, to należy mu się solidne tłumaczenie tego aspektu. W grze system rozwoju postaci jest... skomplikowany. Nie mamy poziomów, przynajmniej nie oficjalnych, nie ma też przyrostu statystyk, normalnie zdobywanych umiejętności i czarów (choć z nimi ciut łatwiej). Romancing Saga 2 jest po prostu losowe. Niby w tle pewne mechanizmy działają, ale... służą losowości. Sztandarowy przykład to umiejętności. W wielu RPG-ach uczymy się ich z kolejnymi poziomami, z przedmiotów lub w inny, logiczny sposób. Tutaj umiejętności są aktywowane losowo w trakcie walki, jeśli spełnimy określone (nie ujawnione nam w grze) wymagania. Gdy jakąś umiejętność odpalimy, to dana postać ją zapamiętuje, a w kolejnej generacji - możemy ją nauczyć każdego. Niby proste, prawda? Ale gdy spędzicie 4 godziny próbując bezskutecznie odpalić którąś z mocniejszych umiejętności - opadną wam ręce. By pokazać stopień skomplikowania, tylko część aspektów od których zależny jest ten system - poziom postaci (niewidoczny dla nas), poziom przeciwnika, znane i użyte wcześniej ataki, specjalny numer przyznawany każdej klasie i postaci osobno. No i oczywiście matematyczna formuła, która decyduje, czy akurat czegoś się nauczymy. Nie byłoby to problemem gdyby nie...
...to, że gra nie chce byśmy za dużo walczyli. W tle działa non stop niewidzialny licznik ,który przelicza liczbę walk, które stoczyliśmy na poziom przeciwników. Więc jeśli zapragniemy grindować by podbić statystyki lub zdobyć jakąś umiejętność, za chwilę napotkane potwory załatwią nas w jednym ruchu, a o bossach nawet nie mówię, bo kilku z nich ma więcej niż jedną formę i wraz z naszą siłą - silniejsi są i oni. Tu właśnie wychodzi kompletny brak balansu gry, która mechanikę zdobywania umiejętności, popychania dni w tworzeniu przedmiotów opiera o walkę, jednocześnie robiąc wszystko byśmy tych walk unikali.
Gdyby nie ten - dosyć poważny - problem, mielibyśmy do czynienia z absolutnym klasykiem jRPG-ów. Bo historia i rozgrywka wokół której ją opleciono jest niesamowicie satysfakcjonująca, podobnie jak kompletny brak prowadzenia za rękę i pełna dowolność w kolejności podejmowanych misji. Fabuła krąży wokół 7. bohaterów, którzy według legend przybyli niegdyś do świata gry, ratując go przed końcem. Okazuje się jednak, że ci bohaterowie to jednak solidny kawał złoczyńca (każdy z nich z osobna i wszyscy razem), więc zabijają aktualnego króla, starszego syna i tym samym rozpoczynają naszą walkę. Romancing Saga 2 mocno działa z mechaniką sukcesji rodowej linii króla. Po określonej liczbie walk i wykonaniu misji, otrzymujemy komunikat o upływającym czasie, wybieramy następcę tronu, który wchłania wcześniejsze statystyki i umiejętności poprzedniego władcy.
To, co najmocniejsze, to nieoczywistość gry. Większość misji wymaga od nas rozmów z NPC-ami. A ci z reguły nie mówią wprost co robić, wspominają na przykład, że coś się gdzieś dzieje. Możemy to zignorować, albo podjąć próby zbadania sprawy. Co ciekawe, wszystkie te misje to po prostu rozbudowane scenariusze poboczne w których przyłączamy do królestwa kolejne krainy, podwyższając przychód (określona suma wpada po każdej walce) naszego imperium, a także pozwalają nam odkrywać kolejne klasy i postaci, które możemy dołączyć do drużyny. Dodatkowo mamy trochę zabawy w zarządzanie, bo w każdej generacji, jednorazowo możemy wybudować określone budynki po spełnieniu określonych wymagań (tych oczywiście nikt wam nie zdradzi). Każdy scenariusz to przynajmniej kilkadziesiąt minut zabawy, przez co mój licznik po pokonaniu ostatniego bossa zatrzymał się na ponad 47 godzinach. Główne misje wymagają od nas po prostu pokonania siedmiu bohaterów, ale nie wszystkie są dostępne od razu. Podobnie jak scenariusze, które odblokowują się po spełnieniu określonych wymagań, ale generalnie - kolejność jest dowolna.
Jeśli więc szukacie solidnego jRPG-a, to możecie spojrzeć łaskawszym okiem na Romancing Saga 2. Uprzedzam jednak ludzi bez doświadczenia w tym gatunku i cierpliwości. Saga 2 nie będzie miało dla was litości i wykorzysta wasz najmniejszy błąd. Grze sporo do ideału brakuje, ale mając na uwadze 25 lat na karku produkcji, pewne rzeczy i archaizmy można wybaczyć.
Gra recenzowana była na PS4 Pro
Kod do recenzji dostarczył nam wydawca gry - Square Enix.
Ocena - recenzja gry Romancing SaGa 2
Atuty
- System generacji
- Spora dowolność w przechodzeniu gry
- Nieliniowość
- New Game+
Wady
- Kompletny brak balansu i ogromna losowość gry
- Niewygodny, typowy mobilny interfejs
- Średnia ścieżka dźwiękowa
Romancing Saga 2 wreszcie pojawiła się w angielskiej wersji językowej. Tytuł wymagający, często bezlitosny i kompletnie niezbalansowany. Zakochają się w nim cierpliwi, uwielbiający stary gry. Reszta niech popatrzy na nowsze gry.
Przeczytaj również
Komentarze (1)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych