Recenzja: Dynasty Warriors 9 (PS4)
Dynasty Warriors 9, tak tęskno wypatrywane przez fanów, po raz kolejny przenosi nas w okres Trzech Walczących Królestw. Tym razem jednak, zamiast gromić wroga w pojedynczych bitwach, całe Chiny stają się wielkim polem walki. Czy jeden wódz będzie w stanie podbić olbrzymi kraj wyłącznie siłą własnego oręża w nieustannie zmieniających się realiach wojny domowej?
Dynasty Warriors, czyli serii gier akcji, gdzie na olbrzymich polach bitew toczymy walki z setkami przeciwników, zainteresowanym graczom nie trzeba przedstawiać. Ostatnią część otrzymaliśmy jednak już pięć lat temu, więc stęsknieni wielbiciele oczekiwali części dziewiątej jak zbawienia. Owszem, w międzyczasie pojawiło się kilka ciekawych spin-offów, lecz wiadomo, że to główny kanon cyklu ma największe wzięcie. Dziewiątka wreszcie nadeszła i chociaż rewolucji nie sprawiła, to jednak wprowadziła parę interesujących rozwiązań, dzięki którym wciąż warto zainteresować się tym tytułem.
Zacznijmy od fabuły, a raczej sposobu jej prowadzenia. Tło historyczne to oczywiście wciąż chińska epoka Trzech Walczących Królestw (184 – 280 r.) uwieczniona w słynnym eposie z XIV wieku autorstwa Luo Guazhonga – Opowieści o Trzech Królestwach. Na całą zawieruchę wojenną spojrzymy teraz oczami aż 83 generałów należących do pięciu frakcji, bowiem do znanych nam królestw Wei, Wu i Shu dochodzi jeszcze Dynastia Jin oraz Żółte Turbany (Zhou Cang). Chociaż początkowo można wybrać tylko jednego z trzech wojowników – Cao Cao, Liu Beia i Sun Jiana – to w trakcie zabawy odblokowujemy pozostałych, których również przeprowadzimy przez kilkanaście rozdziałów. W każdym razie rozmach fabularny jest naprawdę ogromny, a na rozgrywające się wydarzenia popatrzymy z kilku perspektyw. Owszem, trudno tutaj wymyślić coś oryginalnego, lecz myślę, iż olbrzymi wybór protagonistów wynagradza ten brak z nawiązką.
Cieszy możliwość w miarę swobodnej zmiany prowadzonych bohaterów, bo nic przecież nie stoi na przeszkodzie, by w trakcie kampanii wyjść do menu głównego i zacząć nowy wątek inną postacią. Historia sama w sobie również została interesująco przedstawiona, a zmienne losy wojny, zawiłości polityki, dążenia i uczucia naszych wojowników sprawiają, iż naprawdę trudno się znudzić całą narracją. Wielką literaturą bym wprawdzie tego nie nazwał, ale scenariusz najnowszej odsłony DW to jej duży plus. Niestety, coś za coś – rozbudowa elementu fabularnego pociągnęła za sobą likwidację innych trybów zabawy, należy więc zapomnieć o odwiedzaniu snów czy zarządzaniu wioską. Osobiście nie odczułem ich braku, ale jak wiadomo – gusta są różne.
Najbardziej jednak rzuca się w oczy ogromny, otwarty świat, po którym hasamy sobie dowolnie. Owszem, każdy rozdział posiada zadanie główne, garść dodatkowych oraz tonę opcjonalnych, ale tylko od nas zależy kiedy i czy w ogóle je wykonamy. Cieszy fakt, że sytuacja wojenna na mapie zmienia się na bieżąco w czasie rzeczywistym, armie stale się ścierają, a poszczególne lokacje przechodzą z rąk do rąk nawet bez naszego udziału. Staje więc przed nami dylemat – poprawiać naszą sytuację strategiczną wyrzucając wroga z ważnych miejscówek (miast, warowni itp.), wykonywać misje dodatkowe zyskując nowe grywalne postacie oraz obniżając poziom głównego przeciwnika albo rzucić to wszystko w diabły i w szalonym rajdzie od razu go dopaść, licząc na szczęście. W każdym razie nikt nas do niczego nie zmusza, więc można stwierdzić, iż na swój sposób sami piszemy historię prowadzonego właśnie bohatera.
Wracając do sprawy pomniejszych misji, duża ich część polega na schemacie zabij-przynieś-pozamiataj i szkoda, że twórcy nie wykazali się większą inwencją, lecz skutkują one punktami doświadczenia oraz cennymi przedmiotami, więc warto je wykonywać, jeśli są nam po drodze. Pomimo olbrzymiego świata, zadbano też, byśmy nie przemęczyli sobie nóg czy końskiego grzbietu, pozwalając automatycznie przenosić się do każdego z opanowanych przez nas punktów na mapie. Rozwiązanie naprawdę przydatne, bowiem nadmierne wydreptywanie kilometrów po prostu męczy, lecz nic nie stoi na przeszkodzie, by przejechać cały kraj wzdłuż i wszerz. Niestety jedna wada strasznie mnie drażniła – za Chiny ludowe nie byłem w stanie stworzyć sobie spokojnego zaplecza, bowiem niektóre lokacje, pomimo przejęcia, wciąż generowały wrogie oddziały, co zmuszało mnie do częstych powrotów na obszary teoretycznie już opanowane.
Zajmijmy się teraz sednem zabawy charakterystycznym dla gier musou, czyli walkom samotnego herosa z całymi armiami przeciwników, których powalamy całymi grupami jak łany zboża. Rozgrywka to wciąż przyjemna i widowiskowa młócka, gdzie dwa przyciski odpowiadają za szybkie bądź silne ciosy plus jeden uruchamiający potężny atak specjalny – znane wszystkim musou. Ponadto kombinacja przycisku R1 z pozostałymi pozwala na wykonywanie combosów kończących się wyrzuceniem w powietrze, ogłuszeniem bądź przyszpileniem do ziemi całych mas wrogów. W określonych warunkach możemy wykonać również kontratak przełamujący każdą obronę i zadający natychmiastową śmierć. W każdym razie sterowanie w walce jest naprawdę wygodne i intuicyjne a frajda z walki większa, aczkolwiek ortodoksyjni fani pewnie i tak będą tęsknić za tradycyjną mechaniką z poprzednich odsłon.
Z innych bajerków pojawia się łuk – mało przydatny, ale jednak – oraz opcja wzmacniania broni klejnotami, co pozwala m.in. na ataki żywiołami. W ogóle cała otoczka RPG została znacznie poszerzona, generałowie opisani są sporą ilością współczynników, które po awansie na kolejne poziomy możemy dowolnie rozwijać, istnieje wymienny ekwipunek oraz mamy opcję tworzenia nowych przedmiotów. W tym celu zbieramy surowce, łowimy ryby oraz polujemy. Przyznaje, że element „roleplejowy” nie jest nam do szczęścia obowiązkowo potrzebny, ale znacznie urozmaica całą zabawę i w sumie grzech z niego nie skorzystać. Niestety powtarzalność rozgrywki wciąż jest bolączką serii i dobrze ją czymś zminimalizować.
Na koniec pozostawiłem najbardziej kontrowersyjną sprawę tego tytułu, czyli oprawę wizualną. Nie da się ukryć, że grafice raczej bliżej do konsol poprzedniej generacji, aczkolwiek na pierwszy rzut oka modele postaci oraz świat gry wyglądają dobrze. Gorzej, gdy zaczniemy się dłużej przyglądać, bowiem o ile nasi generałowie trzymają poziom, to środowisko gry, pomimo zróżnicowania geograficznego poszczególnych regionów, prezentuje się stosunkowo ubogo i pustawo. Doskwiera to zwłaszcza wtedy, gdy wybierzemy ustawienie graficzne „akcja” i wszelkie obiekty wyrastają nam niemal przed nosem, ale animacja jest płynniejsza.
Lepiej jednak wybrać „ustawienie filmowe” dające znacznie lepszą jakość detali oraz rozległe pole widzenia, zwłaszcza że po łatce 1.03 spadki animacji w trakcie starć już nie doskwierają nawet na zwykłej PS4. Z drugiej strony, skacząc od walki do walki, rzadko kiedy zdarza się okazja, by kontemplować dokonania grafików Omega Force, więc średni poziom grafiki nie razi aż tak bardzo, ale lepsze wykonanie z pewnością byłoby mile widziane. Szkoda też, że zrezygnowano z takiego akcentu jak brudzące i niszczące się stroje postaci z części ósmej. Bardzo dobrze dla odmiany brzmią głosy postaci, niezależnie od tego, czy są angielskie, japońskie, czy – tu niespodzianka – chińskie.
Najnowsze Dynasty Warriors wprawdzie nie spełnia wszystkich oczekiwań fanów cyklu i rzeczywiście dla nich może stanowić spore rozczarowanie, jednak to wciąż dobra gra z kilkoma ciekawymi pomysłami jak chociażby rozległy otwarty świat gry. Przyznaję, że średniej jakości oprawa graficzna może nieco doskwierać, ale z nawiązką tę niedogodność wynagradza spora liczba grywalnych postaci, a także nieco przebudowany, miodny styl walki oraz elementy RPG. Mimo mocno zróżnicowanych opinii obecnych w Sieci, naprawdę warto sięgnąć po ten tytuł.
Grę do recenzji dostarczył nam wydawca - Koei Tecmo.
Ocena - recenzja gry Dynasty Warriors 9
Atuty
- 83 generałów do wyboru
- Warstwa fabularna
- Otwarty, rozległy świat
- Nowy system walki
- Większy udział elementów RPG
Wady
- Stosunkowo ubogie środowisko gry
- Oprawa graficzna powinna być lepsza
- Tylko jeden tryb zabawy
- Powtarzalność rozgrywki nuży
Dynasty Warriors wreszcie otrzymało otwarty świat i kilka innych zmian oraz usprawnień. Ortodoksyjni fani mogą wprawdzie kręcić nosem, ale podbijanie starożytnych Chin na własnych warunkach sprawia naprawdę sporo frajdy.
Przeczytaj również
Komentarze (9)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych